20 listopada 2014

XX

"Jeśli kogoś kochasz, to jeszcze nie znaczy,
że Bóg ma w swoich planach, żebyście byli razem.
~Jodi Picoult

Sakura
Słońce w zenicie powinno symbolizować coś dobrego; nowy początek, lepszy start. Coś, co pozwala ponownie wzbić się do lotu po ciężkim upadku, po którym pozbieranie się w całość graniczy z cudem. Wszyscy wiedzą, że ta granica jest cholernie cienka i tak samo cholernie niemożliwa do przejścia. Mimo to, Jackowi zabrakło do niej dosłownie milimetrów. Jednak nawet teraz - kiedy jej nie przekroczył - czekał go nowy początek i lepszy start, więc gdzie schował się haczyk? Czego chcieć więcej? Tak, jak mawiają przysłowia - nowe życie stało u bram! Szkoda tylko, że tych należących do śmierci.
- Proszę nie mówić nikomu o wyniku tych badań, jasne?
- To będzie nie w porządku, pani Haruno. On zasługuje, żeby wiedzieć.
- Jeszcze nie teraz.
Otępiała szłam przed siebie, wsparta na nieugiętym ramieniu Sasuke, które trzymało mnie w pionie, nie pozwalając potknąć się o własne nogi. Mój współczynnik wyrżnięcia na betonowy chodnik bez niczyjej pomocy drastycznie wzrósł ostatnimi czasy, a ja sama miałam wrażenie, że wszystko mnie mijało, że obserwowałam dziejące się dookoła sytuacje z pewną rezerwą w postaci otaczającego mnie zewsząd muru. Zza niego wszystko było inne, bardziej bezpłciowe, bardziej bezpieczne. Pozwalało w spokoju przyglądać się pędzącemu obok życiu w inny sposób. Gdy nie było się jego częścią, a jedynie biernym widzem, wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Po prostu bardziej.
- Może nie mieć pani dużo czasu, niewarto go marnować.
- To, ile go mam się dopiero okaże w Tokyo.
- Skontaktowałam się z miejscowym szpitalem i wiedzą o pani przybyciu.
- Dobrze, ale wrócę normalnie samolotem. Nie chcę żadnej szopki.
Kiedy przestałam skupiać się na własnych odczuciach, mimowolnie skupiłam się na czyichś. Bardziej widziałam ich emocje, bardziej je czułam i bardziej niż zwykle nie potrafiłam otrząsnąć się ze stanu zawieszenia. Zamiast szukać w tunelu nikłego światła, coraz bardziej zagłębiałam się w ciemność. Co najgorsze - robiłam to całkowicie świadomie.
- Po przyjeździe do kraju natychmiast musi pani iść do tego szpitala i wykonać ponowne badania.
- Wiem, zrozumiałam.
- Od tego zależy twoje życie i… nie tylko twoje.
- O ciąży też proszę mu nic nie mówić.
- To głupie z pani strony.
Mały katolicki cmentarz, mało ludzi, wiele pustki i smutku. Nie był to jednak zwykły, miejski cmentarz, gdzie groby były ciasno poupychane, a większość z nich zapomniana bądź zaniedbana, skazana na żywot w duecie z zarastającą je trawą. Tu stały pomniki, wręcz coś na kształt małych grobowców. Szliśmy długą aleją udekorowaną wysokimi wierzbami, nadającymi krajobrazowi bajkowego klimatu. W sumie nie czytałam baśni dla dzieci, gdzie główną rolę grałaby śmierć. To ta dziedzina powieściopisarstwa, której nikt jeszcze nie zgłębił.
- Postępuje pani egoistycznie.
- Właśnie robię coś kompletnie przeciwnego. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, pani doktor.
- To myślenie nie jest... dobre.
- W moim przypadku już nic nie jest dobre.
Słońce po dzielnej walce z chmurami wygrało, grzejąc z całych sił. Moja czarna sukienka przyciągała jego promienie jak magnes. Miałam wrażenie, że swoją parzącą, niszczycielską siłę kierowało właśnie na mnie, na winowajcę.
Nie spieszyliśmy się. Nie wiedziałam, którą godzinę wybijał zegar, ani o której powinniśmy być na miejscu. Sasuke szanował tempo moich kroków, niczym oaza spokoju idąc obok. W ciszy przemierzaliśmy kolejne metry wolno, lecz nieustannie zbliżając się do celu. W głębi serca nie chciałam tam dotrzeć. Ale tak samo jak nie chciałam, tak wiedziałam, że muszę.
- Widzę, że podjęła pani już decyzję.
- Tak, trzymam się swojego zdania. Sasuke z pewnością zajmie się papierkową robotą w sprawie mojego wypisania stąd, jednak naprawdę proszę o milczenie.
- Dobrze, jak pani sobie życzy, to pani życie.
- Już niedługo.
Przed nami znajdowało się małe wzniesienie. Płaskie baleriny nie były wygodnymi adidasami, lecz również nie dwunastocentymetrowymi szpilkami, dzięki czemu moje zdrętwiałe nogi miały choć minimalne szanse na normalną pracę. Szliśmy pod górę po trawie. Dróżka została już trochę wydeptana przed innych, choć wyglądała na rzadko odwiedzaną.
Mimo, że mogłam wiedzieć, gdzie idę, nie przełamałam się do posiadania tej wiedzy, dopóki nie stało się to całkowicie konieczne. Wbiłam wzrok w swoje stopy, nie mając odwagi unieść głowy. Lecz moment, kiedy będę musiała to zrobić, zbliżał się nieustannie, a skurcze mięśni zwiększyły swoje natężenie, nakreślając piętno wypalone kilka dni temu. Piętno winowajcy.
Z pomocą Sasuke zdobyłam mały szczyt, jednocześnie upadając w środku na samo dno. Widok trumny nie tyle mnie odrzucał, co przyciągał. Przyciągał, aby wyciągnąć osobę leżącą w środku i po prostu położyć obok oraz czekać, aż się obudzi, bo przecież tylko śpi. Kiedyś będzie musiała się obudzić. Co z tego, że po drugiej stronie?
Myśli o potajemnej rozmowie z lekarką i wynikach badań zachowałam dla tej części swojego umysłu, który był pilnie strzeżony wszystkimi możliwymi sposobami. Nawet przez mnie samą. Pozwolę im wyjść na powierzchnię dopiero w domu, gdzie bezpiecznie będę mogła rozryczeć się nad własną beznadziejnością. Teraz musiałam udawać. Udawać i trwać.
Kątem oka zobaczyłam Angie. Mimo ciepła stała w ciemnej sukience do ziemi oraz w żakiecie, nie odstępowała trumny na krok. Zacisnęłam uścisk na ramieniu Sasuke, chcąc się upewnić czy nadal był obok, czy czasem nie trzymałam się kogoś obcego, a w najgorszym wypadku czegoś nieżywego. Przez głowę przeleciała mi myśl: gorsza jest śmierć ciała czy umysłu?
Nagle poczułam, jak moja ostoja niknie. Zostałam skazana na utrzymanie się w pionie o własnych siłach. Było to tak nagłe, że mój otumaniony instynkt, nie odbierając odpowiednich bodźców, nie zareagował. Już nogi zaczynały się pode mną uginać, kiedy moja podpora znów zaczęła funkcjonować, mając swój ośrodek na mojej talii. Odetchnęłam, nie odwracając wzroku od dziewczyny.
- Już po mszy - szepnął Sasuke, a ja zamiast wyrzutów sumienia, że nie byłam na całej uroczystości, poczułam ulgę.
Rzeczywiście, Sasuke miał rację.
Nigdzie nie widziałam księdza, ani ludzi, którzy powinni nieść trumnę. Powoli płatami odkrywałam otoczenie, rejestrując co ważniejsze rzeczy w zdecydowanie za długim czasie. Nikt jednak nie miał mi tego za złe, a nawet jeśli by miał, nie przejęłabym się tym jakoś szczególnie. Potrzebowałam teraz zdecydowanie więcej cierpliwości i jeżeli ktoś jej nie miał w stosunku do mojej osoby, po prostu znikał mi z oczu, nie maltretując nerwowym spojrzeniem.
Staliśmy tak dość długo. Mijali nas różni ludzie. Jedni przychodzili, drudzy odchodzili. Tylko Angie nieugięcie strzegła brata, nie zmieniając nawet pozycji ciała. Nie do końca znałam przebieg katolickich pogrzebów, ale wydawało mi się, że to przy księdzu chowa się ciało do grobu, rzuca te symboliczne garści ziemi i odmawia modlitwy. Tutaj jednak została tylko nasza trójka, a trumna nadal znajdowała się na powierzchni.
- Sasuke - szepnęłam, wpatrując się w rozpaczającą cicho blondynkę. - Puść, dam radę .
- Na pewno?
- Tak.
Wzięłam głęboki oddech i w dosłownie żółwim tempie poczęłam zbliżać się do Angie. Moja ręka zaczynała boleć, leki przeciwbólowe przestawały działać. Ten ból koił mnie i dźgał jednocześnie, a zwiększał się razem z coraz mniejszą odległością do obranego celu.
Kiedy stanęłam obok, dziewczyna nawet nie odwróciła głowy. Wciąż wpatrywała się w zamkniętą trumnę. Łzy nieprzerwanie wytyczały mokre ślady na jej policzkach, jakby ta właśnie odkryła ich chowane przez lata pokłady. Mogłam towarzyszyć jej tak w ciszy jeszcze długo, to nie był żaden problem, jednak chciałam.... coś zmienić. Mimo braku sił chciałam pożegnać i Jacka i jego siostrę z klasą. Oboje na to zasługiwali i choćbym miała stanąć na głowie, musiałam to zrobić.
Gdy już miałam się odezwać, Angie niespodziewanie zrobiła to pierwsza.
- Pogubiłam się. Nie wiem, do kogo powinnam mieć większe pretensje. Do ciebie, czy do Boga? – powiedziała gorzko przez łzy. Chyba nie oczekiwała mojej odpowiedzi. Na takie pytania… nie miałam odpowiedzi, a przynajmniej żadna nie byłaby wystarczająco dobra. Lecz ja… wciąż chciałam coś zmienić.
- Do mnie – odparłam głucho, spoglądając na jego nazwisko wyryte na kamiennej tablicy obok innych.
- Choć w sumie, to całkowicie nieważne. – Wiatr zawiał mocniej, powodując szalone tango ciarek na moich plecach. Wyraźnie wzdrygnęłam się na ten nagły przypływ chłodu. – I tak zginął i tak nieważne z jakiego powodu. – Zagryzłam dolną wargę, z całych sił zatrzymując w sobie wszystkie emocje, które desperacko walczyły, aby się ujawnić. Musiałam być silna. Dla niego. – Nieważne – powtórzyła, a ja zdecydowałam się w końcu odezwać.
- Nic, co powiem…
- Więc nic nie mów – ucięła, a kolejne łzy wezbrały się w jej jasnych oczach. – Nie potrzebuję żadnych słów pocieszenia ani od ciebie, ani od „rodziny”, która przypomniała sobie o nas dopiero teraz i jego „znajomych”, którzy wcześniej nie byli skorzy, aby jakoś nam pomóc, kiedy ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Nie potrzebuję już żadnych waszych kłamstw. Żadnych! Wystarczająco dużo się ich nasłuchałam! Media już zaczęły swoją tyradę, a to naprawdę cud, że udało mi się to wszystko zorganizować po cichu. Nawet oni nie mogą dać mu kurwa spokoju! Nawet… - Przerwałam jej pełen goryczy monolog, przyciągając ją do siebie i obejmując na tyle, na ile mogłam.
Nie wiem, dlaczego nie było tu żadnych ich przyjaciół. Naprawdę została kompletnie sama?
Przez kilka sekund stawiała się, chcąc mnie odepchnąć. Wytężając wszystkie zasoby marnych sił swojej prawej ręki nie pozwoliłam jej się wywinąć. Po chwili jej mięśnie rozluźniły się, a ona wtuliła twarz w moje ramię, głośno płacząc. Już się z tym nie kryła, już przestała to w sobie tłamsić.
- Specjalnie zapłaciłam księdzu, aby poczekano z całym procesem włożenia trumny do ziemi – mówiła przez łzy. – Nie potrafię go zakopać, rozumiesz? Jak psa, jak domowego zwierzaka. Nie potrafię, po prostu nie potrafię… - szlochała, mocno ściskając w dłoniach materiał mojej sukienki. – Nie zostawię go tu samego w tej puszce. Powiedz mi, że nie muszę. Proszę, powiedz. – Jej ton rozbujał we mnie wszystkie pozornie uspokojone gondole, które ledwo udało mi się przytwierdzić do brzegu. Teraz na spokojnym jeziorze szalał sztorm.
- Ja też pochowałam kogoś bliskiego – powiedziałam, chcąc udawać twardą. Głos jednak odmówił mi posłuszeństwa, niemiłosiernie drżąc, tym samym ujawniając wszystko to, co miało status tajne przez poufne. – Mój ojciec został zabity przez pijanego kierowcę, a rodzice Sasuke zginęli w wypadku samochodowym, śmiertelnie potrącając przy okazji kobietę. Jego ojciec prowadząc, był pod wpływem. Ryan spowodował, że poroniłam, o mało nie zabił mnie i Sasuke, oraz zamordował Jacka. Dziewczyna, której poderżnął gardło, ciągnąc ją za sobą w toń, to była dziewczyna Sasuke, który przez swoją rodzinę został zmuszony do zawarcia pewnej umowy, aby uratować rodzinny dobytek. Teraz też jestem w ciąży z Sasuke, ale jestem jej cholernie niepewna i nie wiem, czy Ryan nie zabił mojego nienarodzonego dziecka po raz drugi. – Przestałam, streściwszy jej całą historię ostatnich tygodni. Czułam, że powinna to wiedzieć. A może chciałam się tylko trochę usprawiedliwić?
Angie odsunęła się powoli i schyliła się ku małej ławce za nami. Leżała tam jej torebka, którą ta otworzyła, wkładając do środka rękę. Wyciągnęła z niej małą kopertę i kluczyki.
- Nie zostawił żadnego pożegnalnego listu. Chciał przecież odejść, nie umrzeć – zaśmiała się pod nosem, lecz nie było w tym nic komicznego. Jedyne co od niej emanowało, to… - Ale zdążył powiedzieć mi jedno. – Uniosłam na nią wzrok, wcześniej wbijając go w ziemię. – Chciał, aby był twój. – Otworzyła zaciśniętą dłoń, w której znajdowały się kluczyki. – Powiedział mi to, jeszcze zanim sprowadził go do Tokio. Wiesz, ile wykosztował się na sam transport? – Znów zażartowała, a ja doszłam do wniosku, że właśnie w ten sposób sobie z tym wszystkim radziła. Nie potrafiąc znaleźć realnych powodów, obracała wszystko w żart, bo tak było jej łatwiej.
- Nie mogę tego przyjąć – odpowiedziałam cicho, kręcąc głową, jednak ta wcisnęła mi je w zdrową dłoń.
Uszanuj to, czego chciał. Chociaż ty.
Popatrzyłam na kluczyki, a moją uwagę przyciągnął mały breloczek. Uniosłam go do oczu, a Angie znów się zaśmiała.
- Dostał go od Bethany, lecz po jej śmierci odpiął go, a ja byłam pewna, że również wyrzucił. Wrócił on jednak na swoje miejsce, kiedy spotkał się z tobą w centrum handlowym. – Otworzyłam szerzej oczy, do krwi przegryzając wewnętrzną stronę wargi, hamując nadmiar kipiących ode mnie wyrzutów sumienia. – Ale nie wdając się w szczegóły, tu jest dowód…
- Ten należy do ciebie. – Nie wyczułam obecności Sasuke za sobą, dopóki nie odezwał się tuż obok mojego ucha. Ujrzałam jego wyciągniętą dłoń oraz kluczyki.
- Ale co… - mruknęła Angie, nie wiedząc co powiedzieć.
- Tymi darowiznami zajmą się potem moi prawnicy, to bardziej symboliczny gest – powiedział zachrypniętym głosem. – Ta maszyna jest tak dobra, jak ta Jacka. Na pewno ci się przyda.
- Nie chcę od was niczego.
- Weź to, dla niego – odparłam, nie zastanawiając się, czyimi pieniędzmi szastałam: czy moimi czy tymi należącymi do Uchiha Company.
Nie wiedziałam, skąd Sasuke wytrzasnął kluczyki do motoru, który dawno zniknął z mojej pamięci, pozostawiony chyba w posiadłości Deidary. Po całym zamieszaniu z bankietem zniknął mi z oczu i ze świadomości. Sama nie wpadłabym na pomysł, aby podarować go Angie. Cholernie się cieszyłam, że Sasuke o tym pomyślał.
- Mamy dla niego coś jeszcze. – Spojrzałam na niego zdziwiona, lecz ten tylko pociągnął mnie za rękę, powodując, że odwróciłam się do tyłu, gdzie widniało stare pianino. Skąd do diaska na cmentarzu Uchiha wytrzasnął pianino? – Tam. – Wskazał palcem na lewo, a na moich ustach pojawił się nikły uśmiech, na widok leciwego właściciela Muzeum Instrumentów oraz jego odrobinę szalonej wnuczki.
- Jak…
- Chciałaś zagrać – powiedział, a ja tym razem rozkleiłam się już kompletnie. Skinęłam na niego głową, ściskając jego palce, jednocześnie dziękując mu za ten gest. Nie wiem, czy wiedział, jak wiele dla mnie znaczył.
- Tylko kiedy to się tu pojawiło?
- Już wcześniej, było od samego początku. – Starł moje łzy wierzchem dłoni, a ja na chwilę zamknęłam oczy.
Wyminęłam go, idąc w kierunku instrumentu. Nie był to fortepian, na którym graliśmy w starej sali koncertowej, a podstarzałe pianino, które teraz wydawało mi się najbardziej odpowiednie na świecie. Sasuke musiał się pewnie sporo nagimnastykować, aby w jakiś sposób je tu przetransportować. Przecież potrzebny był dźwig, albo ciężarówka i cały zespół krzepkich facetów i…
- Sakura? – Zamrugałam kilkukrotnie, powracając do rzeczywistości. Doszłam do wniosku, że kiedy już wszystko ze mnie opadnie – jeśli opadnie – to dopiero wtedy zajmę się zgłębianiem mojej ciekawości, na temat bytu tego instrumentu w tym miejscu. Miałam do zrobienia przecież coś zdecydowanie ważniejszego.
- Już – mruknęłam cicho, siadając na ławce. Nie był to profesjonalny stołek, lecz był on lepszy niż nic. Na stojąco na pewno nic dobrego bym nie zagrała.
Otworzyłam klapę, delikatnie dotykając klawiszy.
Moją małą radość szybko przyćmiła świadomość, że nie za wiele zdziałam, grając jedną ręką. Melodia może i miałaby swoją linię, lecz nuty przewidziane dla lewej dłoni nigdy nie znalazły się tam bez powodu, a teraz miałabym…
- Pamiętasz to, co zagraliśmy w muzeum? – Głos Sasuke ponownie wybudził mnie z transu. Skinęłam głową. – To dziś zagramy to jeszcze raz. Ty w wiolinach, ja w basie. Tak, jak ci obiecałem.
- Dobrze – odparłam, a on przysiadł się obok.
W sumie, to nigdy nie wypytałam go o jego przeszłość tak, jak powinnam to zrobić. Wiedziałam dość sporo, lecz nadal niewystarczająco dużo. Miałam wrażenie, że nigdy nie zdobędę całej tej wiedzy, że wciąż było coś do okrycia.
- Zacznij.
Jak kazał, tak zrobiłam.
Powoli spacerowałam po klawiszach zdrową ręką, powodując, że dźwięki leniwie wydobywały się z pianina, rozchodząc się po otoczeniu. Wysokie tony nadawały melodii lekkości i pewnej błogości, a niskie basy, dzięki interwencji Sasuke idealnie współgrały z tymi pierwszymi.
To co się właśnie działo, przypieczętowywało pewien okres w moim życiu, otwierając kolejny, któremu musiałam stawić czoła. Cholernie się go bałam, bo z głębokiej wody zostałam wrzucona w ogormną przepaść i nietrudno ocenić, co stwarzało zwykłemu człowiekowi więcej problemów.
Gdy skończyliśmy grać zamknęłam klapę i oparłam się o nią zdrowym łokciem, wpatrzona w ciemną trumnę. Nawet nie chciałam wiedzieć, co stało się z Ryanem. Czy umierał długo, a w wodzie jeszcze się topił, czy stało się to szybko i bezboleśnie. Bezapelacyjnie wolałam tą pierwszą wersję i nie miałam co do tego żadnych skrupułów. Kiedy ja szczerze przejęta rzuciłam wszystko, żeby pędzić do Londynu i mimo wszystkiego co mi zrobił pożegnać się z nim, bo podobno było to dla niego takie ważne, on knuł jak szybko i bezproblemowo mnie porwać i całkiem możliwe, że zabić.
Nawet nie chciałam myśleć, co by było, gdyby nie Sasuke. Fakt – nie on zadzwonił na policję – jednak zrobił cholernie dużo. Kiedy nasze auto zahaczyło o barierkę uszkodziło się, przez co nie rozwijało już tak dużej prędkości jak wcześniej. Tyle powiedziała mi Mirva – policjantka przesłuchująca mnie w szpitalu. Podkreśliła wagę czynów Sasuke i ja czy chciałam czy nie, musiałam przyznać jej rację. A przecież chciałam.
Pamiętam, że w karetce Sasuke powiedział mi, że Jack już jest w szpitalu. Podświadomie dokleiłam sobie do tego resztę historyjki o tym, że właśnie leży w łóżku opatrzony i bezpieczny. Pierwsze co zrobiłam po obudzeniu to była próba przypomnienia sobie ostatnich wydarzeń. Nie doszłam do rewelacyjnych wniosków. Utwierdziłam się w nich, kiedy policjantka poinformowała mnie o „zgonie” – jak to określiła. Posiadała w sobie totalne zero empatii, przez co oznajmiając mi to zbyt brutalnie wywołała we mnie większy szok i ostrzejszą reakcję niźli się chyba sama spodziewała.
Długo milczałam. Niecierpliwiła się cholernie, co chwilę powtarzając, że nie płacą jej za siedzenie z ofiarą dla relaksu. Jednak byłam na tyle otępiała, na tyle nie dopuszczałam tego do siebie, że nie potrafiłam jej nic sensownie wytłumaczyć. Dopiero po pewnym czasie zebrałam się w sobie, żeby wypuścić z siebie potok słów, a później odpowiedzieć na kilka szczegółowych pytań.
Potem pojawił się Sasuke i cała stabilność, którą udało mi się zbudować runęła jak domek z kart. Paradoksalnie wiedziałam o wszystkim, nie wiedząc. Trzymając się tego, blokowałam umysłowi dostęp do pewnych, oczywistych informacji. Teraz przeskoczyły one barierkę bezpieczeństwa i wparowały tam z pełną siłą, wręcz niszcząc wszystko, co spotkały na swojej drodze, a ja byłam na tyle bezsilna, że nie potrafiłam nic na to poradzić.
- Proszę i dziękuję. – Uniosłam głowę, widząc obok siebie Angie, która wyciągała przed siebie rękę z białą kopertą. Widząc moje zdziwione spojrzenie, od razu sprostowała swoją wypowiedź. – Nie, to nie są pieniądze.
Zbyt drżącą ręką wzięłam od niej kopertę, chcąc ją od razu otworzyć.
- Nie teraz.
Wstałam od fortepianu. Sasuke również, choć oddalił się na bezpieczną odległość, abyśmy mogły swobodnie porozmawiać.
- Nie bierz tego do siebie, ale nie wiem, czy kiedykolwiek będę chciała cię jeszcze spotkać.
- Rozumiem – odparłam cicho, decydując się na wszystko, co powie dziewczyna.
- Choć jestem pewna, że on chciałby, abyś go czasem odwiedziła, więc… - Spuściła wzrok, ostatkami sił, próbując zahamować łzy. – Jeśli pojawiłabyś się ponownie, daj znać. Ja… na pewno będę wtedy bardziej skora do rozmowy.
- Jeśli tylko tego chcesz, na pewno się odezwę – powiedziałam, a moje poczucie winy uszczupliło się trochę. Przynajmniej Angie mnie nie nienawidziła. Nie zmieniło to jednak mojego podejścia do samej siebie. W sumie nie zapowiadało się na to nic, a nic.
- Już niedługo przyjdzie ksiądz i dopełni ceremonii, więc…
- Oczywiście, zaraz się zbieramy. – Pociągnęłam szybko nosem, ponownie spoglądając w stronę koperty.
- Jestem pewna, że chciałby, abyś to miała. Cokolwiek po nim, prócz ukochanej maszyny.
Widziałam, że oddawała mi ją z niechęcią. Pewnie sama chciała ją zatrzymać, czemu kompletnie się nie dziwiłam. Nie wiem, czy na jej miejscu oddałabym ją komuś takiemu jak ja. Chyba nie byłabym na tyle silna.
- W takim razie, do zobaczenia – powiedziałam, kątem oka spoglądając na trumnę. Nie mogłam się zmusić, aby podejść bliżej.
- Do widzenia.
Sztywnym krokiem podążyłam ku Sasuke, który wpatrywał się we mnie hardo. Nie traktował mnie z litością, ani nie patrzył jak na ostatnią ofiarę losu mimo, że na to zasługiwałam. Raczej przedstawiał to, do czego miałam dążyć – do pewności siebie i niezłomności. Inaczej zachowywał się w szpitalu. W pewnych momentach nawet wykazał czułość, jednak zauważyłam, że strasznie krępowali go ludzie. Zachowywał się przy nich inaczej, bardziej zdystansowanie. Gdy zostawaliśmy sami, był kompletnie innym człowiekiem i chyba powoli zaczynałam to doceniać.
- Nie będę wymagał od ciebie niewiadomo czego, ale musisz zwracać uwagę na to, co się dzieje dookoła.
- Co? – Uniosłam na niego zaskoczony wzrok.
- Właśnie o tym mówię. – Z milczeniem ujęłam jego ramię, po czym oboje podążyliśmy w dół zbocza.
Właściciel muzeum wciąż stał w oddali. Sasuke skinął na niego głową, a staruszek zrobił to samo. Razem z wnuczką począł zbliżać się do pianina, a ja nie zaprzątając sobie nimi dalej głowy wbiłam spojrzenie we własne buty.
Sasuke
Stała nieobecna i cicha, przygłuszona i otępiała. Była cieniem własnej siebie i nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie powinno tak być.
Po śmierci rodziców zachowywałem się tak samo, przyznaję. Jednak na tyle nie pozwalałem nikomu się do siebie zbliżyć, że sukcesywnie popadałem w coraz większą depresję, z której w gwoli ścisłości pomogła mi wyjść Ino. Zajrzałem do niej z rana, ale nadal pozostawała w śpiączce. Czuwali przy niej rodzice, więc nie została sama, przez co opuściłem jej salę z w miarę czystym sumieniem.
Ta świadomość, że mogłem temu zaradzić bolała mnie jak diabli. Z drugiej strony krzyczała, mówiąc, że dzięki mojemu pozostaniu w Tokio nadal żyłem. Na dziewięćdziesiąt procent byłbym teraz na miejscu Jacka. Też właśnie odbywałby się mój pogrzeb i możliwe, że właśnie teraz Sakurę pocieszałby blondyn. Może ta opcja była odpowiednia? Może tak to wszystko powinno się skończyć?
- Sasuke, zabierz mnie do domu – powiedziała cicho, mocniej uwieszając się na moim ramieniu. Znów powtórzyła swoją prośbę, a ja wciąż nie wiedziałem, jak ją zinterpretować. Nadal pozostawiała w sobie zbyt wiele niewiadomych.
- Jakiego? – spytałem, starając się włożyć w to pytanie jak najmniej emocji.
- Mojego, twojego, naszego, wszystko jedno – odparła szeptem. – Żeby tylko było mi dobrze. – Przez ranę na plecach nadal miałem skrępowane ruchy, więc przyciągnięcie jej do siebie i pocałowanie w skroń nie wchodziło w grę.
- To wciąż zbyt rozległe pojęcie. – Wzdrygnęła się, a ja zorientowałem się, że chyba zwróciłem się do niej za chłodno.
- Przepraszam, że nie potrafię podjąć dobrego wyboru – mruknęła z goryczą. Nie spojrzała się w moje oczy od momentu zagrania na pianinie i bałem się, że będzie się to działo coraz częściej. Nie, żeby kiedyś namolnie się we mnie wpatrywała – choć czasami miałem wrażenie, że to robiła – to na pewno nie unikała mojego wzroku przez tak długi czas.
- Więc albo zadam kulturalne pytanie, albo podejmę go za ciebie.
Z jej ust wydobyło się ciche westchnienie, a ona uniosła głowę, aby spojrzeć na drogę przed sobą. No, sukces.
- Nie powiem, że jest mi wszystko jedno, bo byłoby to kłamstwo, ale…
- Zamieszkasz u mnie – bardziej stwierdziłem, niż zapytałem. Ona na to tylko znów spuściła wzrok.
- Tak, tak chyba będzie lepiej.
- Zawsze myślałem, że chociaż trochę cię to ucieszy – mruknąłem pod nosem.
- Cieszę się, choć wybacz, że nie skaczę z radości – odpowiadała mi… bez tej charakterystycznej nuty złośliwości, czy sarkazmu. Nadal mówiła te same słowa, jednak nie ubierała ich w poprzednie emocje, przez co miałem wrażenie, że zaczynała zatracać się w tym wszystkim. Traciła te uczucia, którymi tak mnie wcześniej zafascynowała.
- W końcu mamy razem dziecko, wypadałoby – dorzuciłem, a ona zmarszczyła brwi.
- Właśnie, dziecko.
- To jakaś transkrypcja przekazu „ale się cieszę, że jest”, czy „cholera, zapomniałam o tym złym niuansie mojego życia”? – Okej, przyznaję. Próbowałem ją jakoś rozśmieszyć. Wyzwolić w niej jakiekolwiek emocje. Odniosłem wielki sukces, gdy kącik jej ust uniósł się ku górze.
- Zrozum, że twoja obecność tutaj oraz to, co zrobiłeś w moim kierunku nie tylko na terenie Londynu, znaczy dla mnie ogromnie dużo. Nie potrafię teraz okazać to w taki sposób jaki bym chciała. Musisz mi uwierzyć – wylała z siebie potok słów, a ja poczułem lekkie ukłucie satysfakcji.
- Chyba ci wierzę.
- Chyba?
Uchiha! Dwa do zera! Spojrzała ci się w oczy!
- A jak wolisz, aby było?
- Chcę wiedzieć jak jest, a nie tak, jak chciałabym aby było – odparła niepewna.
Zatrzymałem się, sprawiając, że ona zrobiła to również. Stanęliśmy naprzeciwko siebie. Uniosłem jej brodę do góry, lecz jej wzrok wciąż błądził na poziomie chodnika.
- Hej, tutaj jestem. – Pstryknąłem jej przed twarzą, a ona dopiero wtedy bez przeszkód przeniosła spojrzenie na moje tęczówki.
- Po prostu zabierz mnie do domu. – Zagryzła drżącą wargę, a jej zaszklone oczy odzwierciedlały dokładnie właśnie wypowiedziane słowa.
Schyliłem się, aby ucałować jej czoło. Gdy moje usta zetknęły się z jej skórą, Sakura objęła mnie jedną ręką za szyję i mocno przytuliła. Czułem, jak jej ciałem targał szloch, więc zwracając uwagę na uszkodzone ramię dziewczyny, z trudem położyłem dłoń na jej karku.
- Dziękuję ci za wszystko, ale po prostu chcę do domu.
- Jak sobie życzysz.
Zostaliśmy w tym miejscu, dopóki się nie uspokoiła. Gdy już doprowadziła się do względnego porządku, wyszliśmy z cmentarza na asfaltową drogę. Auta nie mogły tu wjeżdżać, więc mozolnie posuwaliśmy się do przodu aż do parkingu, gdzie czekali Naruto i Gaara.
Czułem się zaniepokojony i to nie kruchym stanem Sakury. Moje obawy zobrazowały się, kiedy minęliśmy zakręt.
- Uchiha Sasuke?! Uchiha Sasuke!
- Pani Sakuro, jak się pani czuje?
- Nie czujesz się winna?
- Proszę, tylko sekundka dla lokalnego radia!
- Sasuke podobno wcale nie jesteś bohaterem, nie zdążyłeś uratować wszystkich.
- Sakura, jak możesz żyć ze świadomością, że ktoś przez ciebie zginął?
- Z drogi – warknąłem, taranując własnym ciałem drogę do auta. Gaara widząc nas zapalił światła i silnik, co trochę odstraszyło masę reporterów. Po ciężkich przepychankach dostaliśmy się do samochodu. Mimowolnie wepchnąłem Sakurę na tylne siedzenie, sam po chwili siadając obok.
Znów płakała. Pojazd ruszył w ciszy.
- Nie mogę z nią żyć, nie mogę – powtarzała cicho, bujając się w przód i w tył.
- Z czym nie możesz żyć? – Zbliżyłem się do niej, aby dobrze usłyszeć szeptane zdania.
- Z tą świadomością. – W tym momencie przypomniałem sobie słowa reportera, któremu jako ostatniemu udało się zadać pytanie, przed naszym wejściem do auta. Miałem ochotę udusić skurwiela gołymi rękoma.
- Nie gadaj głupot. – Przyciągnąłem ją do siebie, a ona bez sprzeciwu wtuliła się w mój tors.
Czułem, że opatrunek na plecach zrobił sobie wycieczkę troszkę bardziej w lewo niż powinien, ale to nie był dobry czas na myślenie o takich rzeczach. Zdecydowanie bardziej zajmowała mnie ona oraz ostrzegające spojrzenie Gaary w lusterku. Skinąłem na niego tylko głową, a on z powrotem skupił sto procent swojej uwagi na jeździe.
Gładziłem powoli jej włosy, próbując się uspokoić. Zastanawiałem się też, czy załatwiłem w Londynie wszystkie potrzebne sprawy, aby na spokojnie wrócić do domu. Odhaczyłem wszystkie pozycje na liście, prócz spotkania z Momo i Lisą. Przed pogrzebem pojechałem do nich do domu i opowiedziałem wszystko, co mogłem. Obie zgodziły się przyjechać na prywatne lotnisko, od którego zaczęła się nasza pechowa londyńska przygoda. A może jednak nie pechowa?
Dojechaliśmy na miejsce w ciszy. Sakura była na tyle pochłonięta własnymi myślami, że chyba nawet nie przeszło jej przez głowę, aby odezwać się do mamy i Miku, a co dopiero do znajomych z Londynu. Zrobiłem to więc za nią. Zadzwoniłem do młodszej Haruno i opowiedziałem wszystko. Słuchała z zapartym tchem i obiecała wszystko w miarę optymistycznie opowiedzieć mamie. Ta jednak właśnie wtedy z impetem wparowała do mieszkania, krzycząc, że zaskarży Uchiha Company o zagrożenie życia dla jej córki, ponieważ koleżanka przed chwilą powiedziała, że mówiono o nas w krajowych wiadomościach. Tak, tylko tego potrzebowałem od przyszłej teściowej – nienawiści w czystej postaci.
Uspokoiłem też Itachiego i przeszedłem szczerą rozmowę z Naruto i Gaarą. Podziękowałem im za to, że prawie natychmiast zjawili się na miejscu, z dodatkową pomocą w postaci prawnika, który załatwił wszystkie potrzebne papierkowe sprawy. Utakata dotąd się nie odezwał i nic nie wskazywało na to, aby się to zmieniło. Na mój koszt dzięki interwencji Uzumakiego wynajęto prywatny samolot, który bez zbędnych świadków miał przetransportować nas do Tokio.
- Nie mogę… - powtórzyła, przyciskając białą kopertę do piersi. Ciekawość paliła mnie od środka na myśl o jej zawartości, jednak twardo grałem rolę cierpliwego Sasuke, nie pozwalając sobie na choćby wspomnienie o niej.
Czułem, jak jej głowa powoli opada, a oddech stabilizuje się.
- Tak, usnęła – powiedział Gaara, nieustannie mimo wszystko obserwując nas w lusterku wstecznym.
- To chyba nawet i lepiej – odparłem, przeczesując włosy palcami.
- Wiesz, że to dopiero początek, prawda?
- To znaczy?
- W Japonii dopiero nie dadzą wam żyć.
- Wiesz już, że Itachi wytoczył proces przeciwko Madarze? Tryb rozprawy jest przyspieszony, a wszystkie nasze dowody trafiły już do sądu. Jak dobrze pójdzie, to jak już wylądujemy, będzie siedział w swojej willi, skazany na tymczasowy areszt domowy – powiedział Naruto, odzywając się pierwszy raz od dłuższego czasu.
- Mogło być lepiej?
- W tej kwestii nie.
- Sasori z Nami i Hidan już są w Tokio. Pomagają reszcie dopóki Itachi w pełni nie wróci do pracy. Podobno całkiem nieźle im to idzie.
- Jak wielkie mamy straty? – No i pytanie zostało zadane. Wiedziałem, że przez tą całą aferę, niestabilność na stołku głównego prezesa i zmianom w zarządzie akcje spadną, a renoma firmy podupadnie. Musiałem tylko wiedzieć, jak daleko to zaszło.
- „Spodziewałem się zdecydowanie większej gnojówki, a wylądowałem jedynie na przeoranym polu”.
- Że co proszę?
- Ja tylko cytowałem Hidana. – Naruto uniósł ręce do góry w obronnym geście, a ja odetchnąłem. Czułem, że wcale nie będzie tak źle, jak się spodziewałem, że nie wrócę na gruzowiska, a jedynie na lekko nadpsuty teren.
- Wszystko zmierza ku dobremu – powiedział Gaara, skręcając na światłach. Spojrzałem na śpiącą Sakurę.
- Powiedzmy.
Dojechaliśmy na lotnisko po godzinie. Korki na mieście były ogromne, przez co większość czasu staliśmy w miejscu, bądź poruszaliśmy się, ale w ślimaczym tempie. Lotnisko wyglądało dokładnie tak samo, jak wtedy, kiedy pojawiliśmy się na nim po raz pierwszy. Było małe, nieoblegane i prywatne – takie, jakiego właśnie najbardziej potrzebowałem.
- Sakura, wstawaj. – Potrząsnąłem nią lekko, a ta otworzyła powieki prawie od razu. – Ktoś na ciebie czeka. – Wyprostowała się i wyraźnie skrzywiła, najwyraźniej na chwilę zapominając o bolącej ręce, gdyż poruszyła się bardzo gwałtownie. – Boli?
- Nie, szczypie – odparła, wysiadając z auta.
- Kobiet nie zrozumiesz. – Naruto wzruszył ramionami, a ja westchnąłem, sam po chwili stojąc obok dziewczyny.
- Sakura-chan! – Po chwili do nóg Sakury była przytulona Lisa, obejmująca ją z całych sił.
- Jak wy tu…? – spytała dziewczyna, co rusz patrząc to na starszą kobietę, to na dziecko.
- Sasuke do nas zadzwonił – powiedziała spokojnie Momo, podchodząc bliżej. Sakura spojrzała na mnie, oglądając się przez ramię.
- Dziękuję – powiedziała bezgłośnie, głaszcząc Lise po głowie.
- Nie chciałabym tego przeciągać – chrząknęła Momo, a Sakurę to wyraźnie ubodło. – Po prostu chcę, abyś jak najszybciej wróciła do bliskich.
- Tu ich też mam – odparła, obejmując kobietę jedną ręką.
- No. – Uśmiechnęła się, a w kącikach jej oczu pojawiły się lekkie zmarszczki.
- Sakura-chan. – Lisa ciągnęła ją za sukienkę od kilku sekund, więc dziewczyna ukucnęła, aby być z dziewczynką na równi. – Tym razem wrócisz?
- Wrócę, zawsze wracam – powiedziała, starając się grać twardą, pstrykając małą w nos.
- Teraz, jak obiecałaś, to już możesz jechać. – Uśmiechnęła się mała, wracając po chwili do Momo.
- Już mnie wyganiacie? – spytała Sakura, wytężając w tym momencie wszystkie swoje umiejętności aktorskie.
- Jedź tam, gdzie będzie ci lepiej. My będziemy czekać – odparła szczerze uśmiechnięta Lisa.
- Ten dom zawsze będzie tutaj na ciebie czekał. – Momo potwierdziła słowa dziecka.
- Dziękuję, że przyszłyście nas pożegnać, naprawdę.
- Lećcie już. Widzę, jaka jesteś wyczerpana.
Razem z chłopakami ruszyliśmy w stronę pasa startowego, aby dać im jeszcze trochę prywatności. Niedługo potem dołączyła do nas Sakura i wydawała się być gotowa do lotu.
Pół godziny później byliśmy już w powietrzu. Sakura wzięła jakieś mocne leki przeciwbólowe, po których od razu zasnęła. Poszedłem jej śladem, również oddając się we władanie snu.
Oboje obudziliśmy się dopiero w Tokio.
***
- Stary, zbieraj się. Lądujemy. – Gaara potrząsnął moim ramieniem, dzięki czemu obudziłem się dość szybko.
Sakura siedziała nieruchomo nawet wtedy, kiedy podchodziliśmy do lądowania. Była całkowicie nieobecna, co zaczęło mi już trochę przeszkadzać. Bezapelacyjnie musiałem coś z tym zrobić.
Wylądowaliśmy, a ja odpiąłem jej pasy i nakierowałem jej twarz na siebie. Wpatrywała się we mnie bez szczególnego wyrazu. Równie dobrze mogłaby patrzeć na bezkształtną masę. Jej zainteresowanie byłoby podobne.
- Chodź. – Postawiłem ją na nogi, a ona zdawała się lekko dobudzić. Westchnąłem i wskazałem wyjście. – Tam. – Posłusznie ruszyła przed siebie.
Na dworze panowała noc, ale jej chyba nie robiło to żadnej różnicy. Nawet obecność mamy i siostry nie wywarła na niej szczególnego wrażenia.
Miku prawie rzuciła się jej na szyję, lecz na szczęście powstrzymała się w ostatnim momencie, widząc opatrunek.
- Przepraszam, przepraszam! – Objęła ją w talii, mocno przytulając. – Gdybym nie dała ci tych biletów, to nigdzie byś nie poleciała.
- Sakura, dziecko. – Mama podeszła z drugiej strony, dotykając jej policzka. – Cieszę się, że nic ci nie jest.
Nie no, rzeczywiście. Była cała i zdrowa.
- Sasuke. – Odwróciłem się, niespodziewanie dostając z pięści w twarz.
- Kurwa… - syknąłem, łapiąc się za szczękę.
- Co jest?! – wrzasnął Naruto.
- Spokój. – Gaara stał obok i nic sobie z tego nie robił, że właśnie oberwałem.
- Co?!
- To jest…
- Itachi – warknąłem, prostując się.
- To było za to, że musiałem się martwić – powiedział wyraźnie poddenerwowany. Przeczesał włosy palcami i odetchnął. Haruno były zbyt zajęte sobą, aby zwrócić uwagę na ten incydent, ale ja zauważyłem go za nie podwójnie. – A teraz dobrze, że wróciłeś. – Objął mnie ramieniem, powstrzymując się od instynktownego klepnięcia w plecy.
- Naprawdę nie musiałeś aż tak tego okazywać – fuknąłem, trzymając się za bolącą szczękę.
- Mam zamiar sukcesywnie zmieniać twój udział w różnych, dziwnych wypadkach. – Skinął głową. – Nawet, jeśli miałbym zacząć od czegoś takiego.
- Darowałbyś sobie.
- Halo, Uchiha! – Skojarzyłem ten głos z matką Sakury, rozluźniając się na myśl, że nie była to jakaś zabłąkana reporterka.
- Tak? – Podszedłem do Hayumi Haruno, nie bardzo wiedząc jak się zachować i co powiedzieć.
- Ja was zaskarżę, dranie! – Postąpiła krok do przodu, a jej wypłowiałe, lekko różowawe włosy poruszyły się razem z nią. Okalały chudą twarz i wyglądały na kompletnie sztuczne.
- Mamo…
- Ale…
- Coście jej zrobili?! Jak ona teraz wygląda?!
- Mamo…
- Co mamo?! No, co mamo?!
- Sasuke mnie uratował. Gdyby nie on, właśnie chowałabyś mnie w kawałkach – powiedziała cicho Sakura, a ja w duszy potwierdziłem jej słowa, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że tak właśnie mogło się to wszystko skończyć.
- Nie dość, że zrobiłeś jej dziecko, palancie!, to jeszcze została postrzelona! Ja was wszystkich pozwę!
- Dość! – Sakura złapała się za głowę, drżąc na całym ciele. – Ani słowa więcej – szepnęła, choć mimo to wszyscy ją usłyszeli. – To ty wpadłaś na ten cudowny pomysł zrobienia ze mnie karty przetargowej, to ty wysłałaś mnie do Anglii, żebym robiła za ładną zabawkę. Dziecko jest, bo jest i tobie nic do tego, jeśli tak do tego podchodzisz. A teraz pojechałam do Londynu z własnej woli, bo Ryan miał podobno umierać, więc zakończ ten temat i daj mi święty spokój. Ty, twoje długi i twoje pieniądze! – wykrzyczała jej prosto w twarz, mając w oczach łzy.
Nie powinienem wtrącać się do rodzinnych sporów – szczególnie, że ten mój przed chwilą zakończył się prawym prostym – ale nie mogłem patrzeć, jak matka przedstawia jej swoją kolejną tyradę kontrargumentów.
Ocknąłem się, czując, jak ktoś szarpie mnie za rękaw kurtki.
- Chodź – powiedziała bezgłośnie.
- Dobrze – mruknąłem. Skinąłem na Miku, przelotnie patrząc na matkę Sakury, która wydawała się lekko urażona. Już czułem, że nie polubię tej kobiety, a wszelkie bliższe kontakty będą wymuszone. Sakura szybko machnęła Miku na pożegnanie, ponownie uczepiając się mojego ramienia.
Ruszyliśmy razem z Itachim, Gaarą i Naruto w stronę parkingu. Nie bardzo wiedziałem, gdzie jesteśmy, ale powierzając zadanie dowiezienia nas do domu Itachiemu, nie zastanawiałem się nad tym zbytnio. Dotarliśmy do auta po kilku minutach ciszy.
- Wracasz do pracy? – spytał Itachi, wyjeżdżając na główną drogę.
- Taki mam zamiar – odparłem, lecz nie wyczytałem nic z odbicia jego twarzy w lusterku. Nie było to żadną nowością.
- Pierwszy raz opuściłem Sheeiren na tak długo. Jeśli się obudzi, a mnie tam nie będzie, uwierz, że mnie popamiętasz. – Uśmiechnąłem się w duchu, zauważając w bracie poprawę. Nie zachowywał się już tak, jak wcześniej.
- To byłoby ciekawe – rzucił Uzumaki, siedząc z przodu. Powracał do niego charakterystyczny optymizm i dobry humor, a sam blondyn zaczął go naturalnie wokół siebie rozprzestrzeniać.
- Sakura, jak się trzymasz? – spytał Itachi, a ja stuknąłem ją w ramię, powtarzając pod nosem pytanie brata.
- Dobrze – powiedziała cicho, wtulona w moje ramię.
- Jesteście zmęczeni?
- Spali caaałą drogę – odparł Naruto, przeciągając się.
- To może pojedziecie ze mną do szpitala? Nie chciałbym niczego przegapić.
- Szczerze, to wolałbym pojechać do domu. – Z uwagi na Sakurę podjąłem taką decyzję, gdyż byłem pewien, że tego właśnie chciała. Przecież tylko o to prosiła mnie w Londynie.
- Pojedźmy – zaoponowała, a ja spojrzałem na nią zdziwiony. – Jesteśmy to winni Sheeiren. – Mówiła do powietrza, w pustkę. Nie wiem komu tym razem chciała dogodzić, ale na pewno nie sobie. Sam również chciałem szybko znaleźć się w mieszkaniu, ale nie wypadało się z nią sprzeczać, gdy obok znajdował się Itachi.
- Więc do szpitala.
Naruto włączył radio. Zważając na porę wieczorową, radiowcy puszczali spokojne, lekko nostalgiczne utwory, czasem tylko przetykane krótkimi informacjami. W ten sposób dojechaliśmy na miejsce, bo nikt nie był szczególnie rozmowny, więc nie zawiązała się między nami żadna rozmowa.
Pod szpitalem przywitała nas kolejna grupka fotoreporterów – mniejsza niż ostatnio, ale dokładnie tak samo irytująca. Żaden z nich nie wchodził do środka, gdyż przy wejściu stało dwóch rosłych ochroniarzy. Nie wiem, jakim cudem Itachi załatwił zakaz wstępu dla poniektórych do miejskiego, nadmieniam, miejskiego szpitala, ale wolałem tego nie zgłębiać. Jeszcze bym się zakopał…
Wnętrze wyglądało tak samo jak wtedy, gdy byliśmy tu ostatnim razem. Nadal nosiliśmy ubrania z pogrzebu, które teraz wygniecione i lekko nabrudzone nie prezentowały się zbyt gustownie, ale nie stało się moim priorytetem nagłe zmienienie stroju. W sumie, to miałem to gdzieś.
Sakura była strasznie blada. Trzymała się za brzuch i to mnie wyraźnie zaniepokoiło. Spojrzałem na nią kontrolnie, ale ta zbyła mnie wymuszonym uśmiechem.
- Muszę iść do łazienki.
- Iść z tobą?
- Poradzę sobie. – Gdybym zaproponował to w normalnych okolicznościach wyśmiałaby mnie, mówiąc, że jest wystarczająco samodzielna, aby sama o siebie zadbać. Teraz jednak się tego nie doczekałem.
- Na pewno?
- Tak, na pewno. – Uniosła się na palcach i szybko pocałowała mnie w policzek, niknąc po chwili za zakrętem korytarza.
- Chodź, jesteśmy w szpitalu. Tutaj nic jej się nie stanie. – Naruto pociągnął mnie za ramię.
Weszliśmy do windy, kierując się na odpowiednie piętro. Byłem cholernie niespokojny. Coś nie pozwalało mi się chociaż trochę zrelaksować. Nerwowo uderzałem palcami o udo i kiedy właśnie miałem zamiar powiedzieć, że muszę wrócić do Sakury, z sali wyszedł lekarz.
- O, pan Uchiha! – Przywitał się zadowolony, a my zastygliśmy w dość niezręcznych pozycjach, czy... – Dziewczyna się panu obudziła! Wszyst…
Itachi rzucił się biegiem do pokoju, w którym leżała Sheeiren. Nie byliśmy mu dłużni, choć ja trochę odstawałem przez ból, który ponownie zaczął rozsadzać mi plecy. Naruto zatrzymał mnie dłonią, abym nie wchodził do środka. Spojrzałem na niego zdezorientowany, a no lekko uchylił drzwi…
-… ja tu o życie walczę, jedną nogą po drugiej stronie byłam, a ty?! I tylko mi nie próbuj mówić, że byłeś tu cały czas, ale teraz coś ci cholera wypadło! Od półtorej godziny tak leżę jak kłoda! W sumie dobrze, że przyszedłeś teraz, bo przynajmniej mogę ci powiedzieć w należyty sposób, co o tym myś…
- Właśnie dlatego lepiej, abyś pozostał tutaj.
- Ona czasem nie była w śpiączce? Ma siłę się tak drzeć?
- Czy Imai kiedyś nie miała na coś siły? – wtrącił się Gaara, a ja zmarszczyłem brwi.
- No dobra…
- Przepraszam pana. – Ktoś dotknął moich pleców. Odwróciłem się do pielęgniarki, stojącej za mną. Nie zauważyłem, kiedy się pojawiła, ale na chwilę obecną wpatrywała się we mnie z coraz bardziej rosnącym zainteresowaniem. – Pan krwawi.
- Słucham?
- Na pana plecach jest krew – dopowiedziała.
- To tylko pot – rzuciłem, chcąc, żeby się odczepiła.
- To krew. – Uniosła do góry palec, na którym znajdowała się moja krew. – Nie bez powodu dotknęłam pańskich pleców, a nie dla przykładu ramienia.
- No dobra, krwawię. I co z tego? – fuknąłem, a ona westchnęła.
- Proszę za mną.
- Obudziłam się sama w pustym pokoju, rozumiesz?! Sama!
- Zamknij te drzwi – mruknąłem do Naruto, który zrobił to niezwłocznie.
- Ekhm.
- Już idę…
Poszedłem za kobietą do małego gabinetu. Powiedziała, że zarejestruje mnie później, bo „zdrowie jest najważniejsze”. Szło jej to zdecydowanie wolniej niż Dosu. Była delikatniejsza, to fakt. Ale zdjęcie opatrunku, oczyszczenie rany, nałożenie maści i ponowne jej zabandażowanie, zajęło jej ponad pół godziny.
- Jak się pan nabawił tej rany?
- Dostałem kawałkiem wybuchającego auta – mruknąłem, przecierając twarz dłonią.
- A nie walczył pan raczej z jakimś hakiem po pijaku, czy coś? – zaśmiała się, jednak mi było w ogóle nie do śmiechu, więc zbyłem jej „żart” milczeniem. – No, wszystko powinno być teraz w porządku.
- Dziękuję.
- A więc teraz proszę podać mi swoje dane.
Przez kolejne dziesięć minut szukała odpowiednich druczków. Potem należało je oczywiście wypełnić, że udzielono mi nieprzymuszonej pomocy i tak dalej i tak dalej. Coraz bardziej niepokoiłem się o Sakurę i zdecydowałem, że pierwsze co zrobię po wyjściu stąd, to odnalezienie jej.
- Do widzenia – rzuciłem po załatwieniu wszystkich formalności, kierując się szybkim krokiem ku sali Shee.
W szpitalu było wyjątkowo mało ludzi, gdyż korytarze nie były zatłoczone, nigdzie nie pałętali się zbędni pacjenci i nadmiar pielęgniarek, które w dużej mierze robiły wszystko i nic.
Dotarłem na miejsce. Byli tam wszyscy, prócz Sakury.
- Ej! Masz pełnoprawną szwagierkę! – Uzumaki wyskoczył do góry na mój widok. – Ale będzie fajnie-e-e. – Zaczął odstawiać jakiś dziwny taniec radości, a ja miałem ochotę zdzielić go po łbie.
- Hajtają się – rzucił Gaara, siedząc na krzesełku z ramionami skrzyżowanymi na piersiach.
- Gdzie jest Sakura? – spytałem, rozglądając się dookoła.
- Wydawało nam się, że dołączyła do ciebie. – Naruto przestał tańczyć, stając pewnie na dwóch nogach.
Kurwa.
Wiedziałem, że coś się stało.
- Zostańcie tutaj – powiedziałem, biegnąc do windy.
Jak najszybciej zjechałem na parter. Rozglądałem się gorączkowo, jednak nigdzie nie było jej widać. Podbiegłem do recepcjonistki.
- Przepraszam. – Starsza kobieta uniosła na mnie swój wzrok znak grubych szkieł okularów. – Widziała może pani taką dziewczynę w czarnej sukience? Miała różowe włosy.
- Ach, Hello Kitty. – Uśmiechnęła się. - Szła w kierunku toalet. – Wskazała ręką na prawno.
- Dziękuję.
Dotarłem tam dość szybko, jednak spotkałem tam tylko grupkę starszych pacjentek zawzięcie dyskutujących o niskiej jakości podawanego tu jedzenia. Chcąc, czy nie chcąc, słuchałem ich wywodów, szukając wzrokiem kogoś z personelu.
- Przepraszam. – Zaczepiłem młodego pielęgniarza, który wyglądał, jakby nie spał co najmniej kilka dni. Z opóźnieniem przeniósł na mnie wzrok. – Nie widziałeś dziewczyny z różowymi włosami?
- Całej na czarno? – mruknął, drapiąc się po karku.
- Tak.
- Zabrali ją na badania.
- Jakie badania? – warknąłem, postępując krok do przodu.
- Wymiotowała w łazience, więc ją zabrali. Zresztą, kim pan jest? Nie mogę udzielać byle komu takich informacji.
- Ojcem jej dziecka – syknąłem, w odpowiedzi na jego znudzony ton.
- Do końca korytarza i w prawo – mruknął, po czym wyminął mnie bez słowa.
Co za dupek.
Ból w plecach znów dał o sobie znać, mimo całkiem fachowego opatrunku, co nie zmieniało faktu, że moje wyrzuty sumienia właśnie wskoczyły na wyższy poziom. Nie powinienem zostawiać jej samej w takim stanie.
Wpadłem do wskazanego pomieszczenia. Okazał się nim gabinet lekarski wielkości maksymalnie kilkunastu metrów kwadratowych z biurkiem i kilkoma szafkami.
- …dzić… Kim pan jest? – Lekarz siedzący na krześle nachylił się do przodu, patrząc na mnie wnikliwie.
- Uchiha Sasuke – odparłem, zamykając za sobą drzwi.
- No i?
- To mój… chłopak. Ojciec dzieci.
Co?
- Więc proszę usiąść. – Oszołomiony spełniłem polecenie, umiejscawiając się obok Sakury. Ta złapała mnie za dłoń i mocno uścisnęła. – Powtórzę się – westchnął, a moje serce zaczęło bić zdecydowanie za szybko. Czułem tą napiętą atmosferę i ciężkie, nadchodzące słowa. – Pani Sakura zwymiotowała w łazience, więc została wzięta na obserwację. Powiedziała, że bardzo boli ją głowa oraz, że jest w ciąży. Dziś mamy mało pacjentów, więc natychmiast wzięliśmy ją na tomografię głowy, co jednak było spodziewane. – Spojrzał na nią krytycznie, a ja wstrzymałem oddech. – Wykryłem tętniaka.
Co proszę?
Przecież niedawno wyszliśmy z jednego szpitala, pochowaliśmy znajomego i wróciliśmy do domu, aby wypocząć. Tu zawitaliśmy tylko po to, aby odwiedzić Sheeiren, a teraz ktoś mi mówi, że Sakura ma tętniaka mózgu? Nie, nie zgadzam się.
- Przecież to niemożliwe – odparłem. – Jeszcze w Londynie nic jej nie było. Zwymiotowała, co jest normalne w ciąży, a pan mi mówi o tętniaku? Tak od ręki?
- Pani Sakura dwa lata temu była u nas ze wstrząśnięciem mózgu, była moją pacjentką. Miałem wtedy podejrzenia co do tętniaka, a jak powiedziała, że boli ją głowa, od razu skierowałem ją na tomograf, a do tego dostaliśmy pismo z tamtego właśnie szpitala o natychmiastowym wzięciu pani Sakury pod opiekę.
- Miałaś wstrząśnięcie mózgu? – Spojrzałem na nią, a ona powiedziała bezgłośnie tylko jedno słowo.
- Ryan.
Zagotowało się we mnie. Miałem ochotę coś rozwalić, tu i teraz. Okazało się jednak, że nie była to najgorsza wiadomość, jaką miałem dziś usłyszeć.
- Jak to? W Londynie już wiedzieli? - warknąłem, nie mogąc uwierzyć, że to przed nami zataili.
- Pani Sakura powiedziała mi, że odkąd zrobiła test ciążowy, nie była jeszcze u lekarza. Nie wiedziała więc, że nosi w sobie nie jedno dziecko, a dwoje.
Wytrzeszczyłem oczy. Jak to dwójka? Bliźniaki? Co?
- To-to super – wydusiłem z siebie, spoglądając na Sakurę. Z jej oczu znów płynęły łzy. - Dlaczego nie powiedzieli nam tego w Londynie?
- Tętniak może rosnąć, albo się wchłonąć. - Lekarz ponownie mnie zignorował, lecz puściłem to mimo uszu. Musiałem wiedzieć to, co miał mi do powiedzenia. - Na chwilę obecną rośnie. Ciąża już jest zagrożona. Widać wyraźne niedobory w organizmie, które trzeba natychmiast uzupełnić. Bez zbędnych pytań widzę, że jest pani wycieńczona i to nie tylko fizycznie.
- Co chce pan przez to powiedzieć? – Ścisnąłem mocniej jej dłoń.
- Do operacji trzeba się przygotować. Tętniaka operuje się natychmiast dopiero, gdy nie ma już innych sposobów. Mógłbym podać leki, ale mogą źle wpłynąć na ciążę.
- Czyli? – Naciskałem.
- Są duże szanse, że jeśli pani Sakura zdecyduje się urodzić, tętniak pęknie przy porodzie i…
- Umrę – dokończyła, a ja zastygłem w jednej pozycji, niezdolny do żadnego ruchu. Nie, to było niemożliwe. To nie mogło się dziać.
- Przy obecnej medycynie, nie jesteście w stanie wyciąć tego tętniaka, aby obyło się bez ofiar? - warknąłem. Natychmiast podskoczyło mi ciśnienie. Ktoś chciał mi zabrać właśnie wszystko, co chyba utrzymywało mnie przy życiu. Nie mogłem na to pozwolić.
- Najpierw podaje się leki, aby nie wystąpiły żadne powikłania.
- Czyli co?
- Albo urodzi pani dzieci i najprawdopodobniej umrze, ale usunie pani ciążę i weźmie leki.
- Chwila, a cesarskie cięcie?
- Ech, ryzyko jest takie samo. Czas mija. Równie dobrze może się to zdarzyć za tydzień albo jutro.
Miałem wrażenie, że to wszystko było kiepskim żartem. Przecież Sakura się załamie. To było niemożliwe. Nie po to tyle przeszliśmy, aby tak się to skończyło.
- To ostateczna decyzja?
- Skieruję panią jeszcze na dodatkowe badania, ale to raczej pewne.
- I co? I to ma być medycyna? – syknąłem, lecz Sakura złapała mnie za ramię.
- Możemy już iść? – wyszeptała, a lekarz westchnął.
- Na razie tak, ale proszę przyjść jutro. Możliwe, że weźmiemy panią na oddział po głębszej analizie.
Wyszliśmy w ciszy. Sakura bez wątpliwości podążyła ku wyjściu. Nie wiedziałem, co jej powiedzieć, nie mogłem znaleźć odpowiednich słów. Również w milczeniu złapaliśmy taksówkę i dojechaliśmy do mojego mieszkania. Wciąż trzymałem jej zdrową dłoń, nawet nie myśląc o tym, że mógłbym ją puścić. Zauważyłem, że jej opatrunek również został zmieniony, choć to wszystko, na co było mnie stać. Wciąż nie mogłem przyjąć do świadomości tego, że Sakura mogłaby zniknąć, umrzeć.
Weszliśmy do mieszkania. Naruto podczas mojej nieobecności najwyraźniej zawitał tu kilka razy, bo wszystko było posprzątane i wywietrzone. Sakura zniknęła w łazience, a ja korzystając z jej nieobecności usiadłem na fotelu, chowając twarz w dłoniach. Nie chciałem tych dzieci, jeśli miałyby one zabrać mi Sakurę. Po co mi one bez niej?
Najwidoczniej siedziałem w tej pozie dość długo, bo dziewczyna wyszła z łazienki owinięta w ciemny ręcznik. Zamieniliśmy się miejscami. Wziąłem szybki prysznic. Wszedłem do sypialni ubrany w spodnie dresowe.
Sakura leżała w moim dwuosobowym łóżku, przykryta do połowy. Położyła się na zdrowym boku, tyłem do mnie. W ciszy dołączyłem do niej, nakrywając ją kołdrą. Słyszałem jej nierówny oddech, samemu wpatrując się w sufit, nadal nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałem zaledwie godzinę temu. Itachi i Naruto pewnie zdenerwowali się przez nasze nagłe zniknięcie, ale w tym momencie tak bardzo straciło to na wartości, że aż nie potrafiłem tego opisać. Było po prostu niczym. Niczym, w porównaniu z obecną sytuacją.
- Sakura, myślę, że tu nie ma się nad czym zastanawiać – powiedziałem cicho, również przewracając się na bok oraz obejmując ją jedną ręką. – Jesteś dla mnie ważniej…
- Cicho – szepnęła, zaciskając uścisk zdrowej dłoni na mojej. Zrobiłem tak jak chciała, zamilknąłem.
- Ty wiedziałaś, prawda? - spytałem, a ona jedynie pokiwała głową. Nie chciałem kłótni i sprawiania jej jeszcze większej przykrości, ale ubodło mnie to, że mi nie powiedziała. A przecież mogła.
Nie wiem, ile czasu leżeliśmy tak wtuleni w siebie. Dwie godziny? Trzy? Oboje byliśmy wyspani po locie samolotem, więc ostatnie czego chcieliśmy to sen. Byłem jednak skory stwierdzić, że nawet mimo stanu wyczerpania, nie byłbym teraz zdolny zasnąć.
Za dużo się stało. Zdałem sobie sprawę z tego, jak wiele mogłem stracić.
Bałem się tego, co powie. Bałem się tego, jak zadecyduje. Nie przyjmowałem do wiadomości, że…
- Sasuke. – Ucałowałem jej szyję, a ona wzięła głęboki oddech. Zacisnąłem uścisk wokół niej, chcąc na wszystkie możliwe sposoby dać jej do zrozumienia, że jej strata definitywnie nie wchodziła w grę. – Podjęłam decyzję.


CAROUSEL OF CHANCES SS IS STOPPED

*** 
Jeszcze się z wami nie żegnam tak konkretnie, ale... no wiecie. Nostalgia, sentymenty te sprawy. Karuzela naprawdę się kończy, gosh. To będzie mój trzeci zakończony blog. Jak tak patrzę na to wszystko z perspektywy czasu...  mój styl pisania zmienił się nie do poznania. W porównaniu do Uchiha Kyodai... chce mi się śmiać. Oczywiście kocham tę historię, choć czasami się jej wstydzę ze względu na błędy, niespójności i całą resztę, ale tutaj też pojawiają się takie kwiatki... że szkoda gadać. Mimo tego wszystkiego jestem dumna, że przy niej wytrwałam. 
Nie wiem dokładnie, jak to jest z tymi tętniakami. Będę inżynierem wojskowym, a nie lekarzem. Korzystałam jedynie z internetu, który nie odpowiedział na wszystkie moje pytania. Jednak, że jest to fikcja literacka, to moja wersja tętniaka i sposobów jego leczenia również może istnieć. 
W przeciągu tygodnia powinien pojawić się epilog. Chciałam go dodać w weekend, ale mam Puchar Polski i brak dostępu do kompa - niestety. Także, no.
Mam nadzieję, że nie zawiodłam.
Przypominam o Nine Crimes.
Bywajcie.

8 komentarzy:

  1. Rozdział świetny jak zresztą wszystkie twoje . Jesteś wspaniałą pisarką . Jakbyś kiedyś wydała książkę, pierwsza bym poleciała po nią do empiku :D Ps.Nie uśmiercaj Sakury , tak dużo osób zgineło nie może umrzeć :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Imaiiiiiiiii, ja cię zabije wiesz? XD

    Po pierwsze trochę denerwuje mnie postać Sheeiren w tym rozdziale. Ja wiem, że ona taka wybuchowa i wgl. ale strasznie "rozdarta"(w sensie, że dre ryja jak poj...) się zrobiła. Współczuję Itachiemu. Przecież nie można ciągle siedzieć przy osobie, która jest w śpiączce. Po za tym jakby taki Itaś poszedł za większą potrzebą do łazienki czy coś.. zdarza się XD Albo jakby taka śpiączka trwała z rok, to, co? Taka osoba też musi siedzieć 24 na dobę przy osobie ze śpiączką? Po prostu była tutaj cholernie irytująca, mimo, że zjawiła się tylko na chwilę. Biedny Itachi.

    Po drugie, strasznie podobał mi się pogrzeb Jacka, w sensie z tym pianinem i wgl. Takie klimatyczne. No i taki żal po Jacku... Tak go strasznie polubiłam, no :c Szkoda też mi Angie...

    Po trzecie, co zaś wymyśliłaś z tym tętniakiem, co? Ta Sakura to nie ma łatwo w twoim opowiadaniu. Jak nie Rayan to ciąża, jak nie ciąża to śmierć przyjaciela, jak nie śmierć przyjaciela to choroby itd.
    Coś czuję, że ona umrze i urodzi te dzieci. Raczej nie byłaby w stanie żyć, gdyby poroniła czy coś; zresztą to byłby już drugi raz, a samo poronienie często jest dla kobiety ciężkim przeżyciem.

    Naruciak taki trochę... poważny się zrobił; znaczy próbował coś rozluźnić atmosferę, ale to nie, to jego roztrzepanie :< Ale czasami w życiu trzeba być poważnym.

    Już koniec? No nie :< To tak szybko zleciało :o

    Dobra, czekam na epilog i to, co tam wykombinujesz.

    Weny i pozdrawiam! :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie może być zbyt cukierkowo bo i po co, prawda?
    Sheerien, znając Ciebie, oni nie mogli żyć szczęśliwie. Przecież domek z ogródkiem dwa psy, kot i dzieciak z alergią na sierść to sielanka </3.

    Szczerze mówiąc to epilog jest dla mnie wielką niespodzianką. Podejrzewam, że jako matka (biorąc pod uwagę to, że już raz poroniła) to Sakura będzie się upierać nad urodzeniem dzieci. Może być jednak inaczej i wszyscy wyjdą z tego cało ♥.

    Zaskoczył mnie pogrzeb Jacka. Zupełnie inaczej go sobie wyobrażałam. A był... Taki cichy i skromny. Uroczy :).

    Jeej, smutno mi trochę, bo kolejna historia się kończy, na którą zawsze wyczekiwałam. Ale mimo wszystko, jakoś bardziej wolę sad od tych happy endów, więc już jest to jeden z moich ulubionych ff'ów ♥
    Czekam na Epilog, weny :)
    Pozdrawaiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nanananana, jestem na czas! Bądź dumna!

    Karuzela się kończy. Kończy się... ciągle nie mogę w to uwierzyć.
    Eh, czuję, że będę płakać:D
    Ale okay, podniosłe słowa zostawmy na epilog:)

    Lubię te Harunowe przemyślenia, są takie życiowo-ironiczno-smutne. I ta wymiana zdań z lekarzem ... Co Ty kombinujesz Shee?;d
    To takie smutne.. wcale się nie wzruszyłam. W ogóle.
    (Gdzie te chusteczki? Głupie Angie.. i po co tak mówić? A nie zaraz, to wszystko wina Shee >.<)
    Sasek staje się super fajnym, wszystko potrafiącym facetem. I jak go tu nie kochać? Zorganizował wszystko! Nawet spotkanie z Lisą i Momo!
    Koperta.. Co jest w kopercie? Co tam jest? xd Dlaczego nie mogła tam od razu zajrzeć, ej noooooo xd

    Oni są super słodcy i te ich dyskusje:
    " - W końcu mamy razem dziecko, wypadałoby – dorzuciłem, a ona zmarszczyła brwi./ - Właśnie, dziecko. /- To jakaś transkrypcja przekazu „ale się cieszę, że jest”, czy „cholera, zapomniałam o tym złym niuansie mojego życia”? "
    <3
    Hhahaah, boooskie! = " tego potrzebowałem od przyszłej teściowej – nienawiści w czystej postaci."
    ( Co do teściowej i ich spotkania.. eh, rozumiem złość pani Haruno, ale Sakura miała całkowitą rację -.-)

    Hidan i jego powiedzonka! I jak go tu nie wielbić?
    Przepraszam bardzo Sasuke.. "a jedynie na lekko nadpsuty teren." ?! no wiesz co?! z Namirą i Sasorim, pracującym w pocie czoła? ale foch;d
    Itachi = mistrz <3
    I Imai się obudziła! W końcu;d oh, czuje się cała i zdrowa;d ale co z dzieckiem?
    "-… ja tu o życie walczę, jedną nogą po drugiej stronie byłam, a ty?! "<3
    Będzie weselicho ! <3

    Dzieci? Ojciec dzieci? Bliźniaki Uchiha! Haha;d
    Sheeiren Imai! Ty.. Ty... no Ty........ jak mogłaś?! (No to wykombinowałaś)
    No oczywiście, że mogłaś tak zrobić, w końcu jesteś autorką, ale..
    (Okay, przyznam, że nie spodziewałam się czegoś innego;d to takie Twoje;d)
    Jaką decyzję ona podjęła? Oh, no oczywiście, będzie w epilogu.. -.-
    Jaaaaak mogłaś?! ;d

    A teraz serio. Czuję, że ją zabijesz;d Czuje, ze ona zdecyduje się na te dzieci i Sasek nie będzie miał nic do gadania. Albo umrze, przed rozwiązaniem ciąży;d Ale sama nie wiem..nie wierze, że zrobisz cukierkowe zakończenie, że się sama wyleczy i będę dzieci i będzie tęcza;d
    Coś się stanie, czuje to w kościach!
    Nie mogę się doczekać tego finału!

    Weny, czasu i pierwszego miejsca! :*
    p.s żeby nie zaburzać odbioru całego mojego komentarza:
    Puchar Polski! Puchar Polski! Puchar Polski! - ojjjjjjjjjjjjjjaaaaaaa *.*
    Nerwy, stresik? Ale wiesz.. Wygraj :*
    p.s2 Inżynier wojskowy?! Mam się zacząć bać, czy coś?;d

    OdpowiedzUsuń
  5. Mowa jest srebrem, milczenie złotem, a foch to foch. Trzymając się tej zasady napiszę komentarz dopiero przy epilogu jak trochę ochłonę po tym rozdziale i dowiem się jak to się skończy. Dziś milczę...
    Tętniak rozwalił cały system.

    OdpowiedzUsuń
  6. To ma się skończyć dobrze do cholery. Cała trójka ma przeżyć BŁAGAM. Po samej dramatycznej końcówce dochodzę do wniosku ,że Sakura woli umrzeć niż usunąć dzieci. Ale to tylko moje domysły. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, Imai, przejrzałam Cię. Ty pewnie zrobisz tak, że Sakura wykituje na porodówce, do tegojeszcze te dzieci nie przeżyją, a Sasuś popełni samobójstwo, skacząc z dachu szpitala. Tym razem nie zamydlisz mi oczu! Po zakończeniu Uchiha Kyodai mogę się spodziewać tylko sad end'ów.

    OdpowiedzUsuń
  8. Napisałam cały komentarz, a on mi się bezczelnie skasował! Gnojek.
    W każdym bądź razie wiedz, że twoje opowiadanie poruszyło struny mojej duszy i bardzo zżyłam się z Twoimi postaciami. Plus dla ciebie. ;)

    Co za tym idzie... Co Ty najlepszego zrobiłaś kobieto?! Czemu tętniak? Czemu akurat teraz? Nie uważasz, że sześćdziesięcioletnia Haruno byłaby lepszym obiektem dla choroby? A idź mi!

    Sakura pewnie chce donosić ciążę, więc przy porodzie umrze. potem Sasuke się załamie i znienawidzi swoje dzieci.
    Protestuję!
    No chyba, że zrobisz mi tę przyjemność i wszystko skończy się dobrze. :3
    ...
    Na co ja liczę?! .-.
    Tak swoją drogą to: witaj! ;)

    Do epilogu,
    Kasumi xx

    OdpowiedzUsuń