Wszystko ma swój czas. I przychodzi kres na
kres.
Gdybym kiedyś odszedł stąd,
nie obrażaj się na śmierć.
~ PERFECT
Sakura
Zdążyliśmy na samolot w ostatnim
momencie. Wszystkie procedury załatwiliśmy niespodziewanie szybko. Zdyszani
wbiegliśmy na pokład. Dopiero teraz, gdy już siedzieliśmy w środku dzięki
biletom od Miku, które ta zamówiła od razu po moim telefonie, mogliśmy
odpocząć. Nie odzywałam się, kiedy nie musiałam. Na razie słowa przynosiły same
kłopoty, których osobiście chciałam uniknąć. Miałam ich już wystarczająco dużo,
a powiększanie tej lawiny przyniosłoby same straty.
Sasuke w pewnym momencie ogromnie mnie
przeraził. Nie potrafiłam odepchnąć od siebie widoku twarzy Ryana, który
krzyczał na mnie w ten sam sposób. Nie wspominając o podniesieniu na mnie
ręki. Z początku byłam oszołomiona do tego stopnia, że nie wzięłam tego za
rzeczywistość, wydawało mi się, że zwariowałam. Jednak prawda wyglądała
inaczej, a policzek dalej bolał niemiłosiernie, nie pozwalając mi o tym
zapomnieć.
Ciężko przyszło mi zrozumienie tego, co
się stało. Nie potrafiłam zaakceptować nowej sytuacji, świadomości, że
trafiłam na kolejnego damskiego boksera. Ta akceptacja wymagała mnóstwa sił, a
próba zrozumienia jego zachowania jeszcze więcej. Dlatego niczym zaskakującym
był fakt, że nie potrafiłam się na to całkowicie zdobyć. Człowiek rzadko osiąga
to, co sobie wymarzył.
Mój problem polegał na tym, że chciałam
zbawić cały świat, wszystkim dogodzić. Nie od dziś było wiadome, że to
niemożliwe. Nie powstrzymywało mnie to jednak od prób, które w większości
kończyły się fiaskiem. Mimo to ja nadal próbowałam, co rusz dostając za to po
tyłku.
Zdecydowałam postawić się w jego
sytuacji po tym wszystkim, co sobie nawzajem wyjawiliśmy i po pewnym czasie
doszłam do celniejszych niż zazwyczaj wniosków. Nie było to łatwe, bo wymagało
ode mnie mnóstwo opanowania i nie wpadania w histerię, co tylko pogarszało
beznadziejną już sytuację. Stwierdzenie, że oboje ugrzęźliśmy w niezłym gównie
idealnie odwzorowywało teraźniejszość. Zostaliśmy w to wszystko wmanewrowani
bez naszej wiedzy, przez co powstało tak wiele niedopowiedzeń. Oboje
przesadziliśmy w pewnych kwestiach, lecz nie usprawiedliwiało go to od
przespania się z tą rudą lafiryndą.
To chyba bolało mnie bardziej niż
siarczysty policzek. To, że kiedy tylko coś się między nami zepsuło, on
postąpił w ten sposób. Pewnie będzie mnie utwierdzał w przekonaniu, że to nic
nie znaczyło, że to jednorazowy wyskok, et cetera. Choć z jednej strony w ogóle
nie powinno mnie to wtedy interesować. Nie byliśmy razem, nie tworzyliśmy
związku. Nie miałam podstaw, aby rościć sobie do niego jakiekolwiek prawa,
więc może powinnam to zignorować?
Ech. Kogo ja chcę oszukać?
Spojrzałam za okno, przygryzając dolną
wargę. Założyłam ręce na piersi, przyciągając je do siebie, skuliwszy się w
sobie najbardziej, jak się dało. Zacisnęłam dłonie w pięści, zastanawiając się,
co robił tak blisko domu ciotki Lulu. Przecież to całkiem daleko od Tokio, więc
co robił w takiej wiosce zabitej dechami w górach? A co, jeśli...
Zmarszczyłam brwi, kiedy przez głowę
przeszła mi myśl, że może przyjechał do mnie, ale kiedy zobaczył mnie z
Jackiem, pobiegł do tamtej. Chwila. Potrząsnęłam głową. Czy ja go właśnie
usprawiedliwiłam? Zachował się przecież totalnie nie po ludzku, jak dziwkarz.
Wstrząsnęłam się na to słowo. To ono
było zawleczką granatu, który wybuchł w szpitalu. Nie wiem, czy kiedyś czułam
się tak poniżona i chyba nigdy mu tego nie wybaczę. Gdyby wpadło mi to do głowy
szybciej, nie przyszłabym się z nim pożegnać. Choć może przyszłabym.
Przyszłabym, czy nie?
Jego kredyt zaufania się wyczerpał,
ale… co to zmienia? Nic. Ryan osiągnął ten limit nie raz. Przychodził,
odchodził. Kłamał i obiecywał. Zbyt dużo razy dałam się nabrać. Zbyt dużo
miałam w sobie zrozumienia, które on na każdym kroku wykorzystywał.
Zdecydowanie zbyt dużo siebie, dla niego.
-
Ryan, chcesz herbaty? – spytałam z
kuchni, gdy on właśnie wszedł do domu. Jego ciężkie kroki odbijały się po całym
mieszkaniu, dumnie oświadczając, że jego właściciel zawitał we właściwe progi.
-
Nie. Chcę wódki – warknął stanąwszy
w drzwiach.
Obróciłam
się w jego stronę, aby spróbować się dowiedzieć, co dziś go tak zdenerwowało.
Czasami potrafiłam to przewidzieć do takiego stopnia, że nie musiał mi nic
mówić. Dziś jednak nieodgadniony wyraz jego twarzy zupełnie mi to uniemożliwił.
-
Znów? – mruknęłam. – Co tym razem się stało?
-
Żona Jona go zdradza.
-
Bonnie? – zdziwiłam się, lejąc wodę
do czajnika.
Żyłam
w przekonaniu, że małżeństwo najlepszego przyjaciela mojego przyszłego męża
było najlepsze na świecie i nic nie mogło go zachwiać. Zawsze zgadzali się w
prawie wszystkich kwestiach, nie kłócili się o idiotyczne, nic nieważne rzeczy.
Po prostu cieszyli się sobą nawzajem, pomijając tak nieistotne tematy jak
potocznie zwane „kłopoty”.
-
Tak – rzucił, kładąc ze złością
kurtkę na stole.
- Przecież ona nigdy by tego nie
zrobiła. – Zmarszczyłam brwi, nie mogąc w to uwierzyć. To
było zbyt mało prawdopodobne.
-
Ale zrobiła. – Zaczął nerwowo
rozwiązywać krawat. Im bardziej go szarpał, tym bardziej supeł się zacieśniał.
Klął pod nosem, a ja wyczekiwałam momentu, kiedy kolejna część jego garderoby
znajdzie się na blacie.
-
Ma jakieś dowody? – Wyciągnęłam
kubki z szafki, na wypadek gdyby jednak chciałby się napić tej przeklętej
herbaty. Lepiej zrobić o jedną więcej, niż dostać manto, że jednej brakuje.
-
Wszystkie. Takie same, jak ja na ciebie.
-
Czyli żadne – zaśmiałam się, patrząc
na ogród przez okno.
-
Zdradzasz mnie?
-
Co? – Odwróciłam się, lecz on już
położył ręce na moich biodrach, przyszpilając do blatu. Moje tętno
przyspieszyło, a adrenalina zaczęła działać, tłumiąc we mnie normalne ludzkie
reakcje, jak odepchnięcie agresora.
-
Gdzie byłaś cały dzień? – mruknął
tuż przy uchu, a przez moje plecy przegalopował zimny dreszcz. Nie podniecenia,
a strachu.
-
W domu – przełknęłam ślinę. – Sprzątałam i grałam na fortepianie.
-
Znowu? – warknął, dotykając nosem
mojej twarzy. Jego blond włosy drażniły moje czoło, kiedy ja jak najbardziej
starałam się zachować spokój. Naprawdę nie zrobiłam nic złego!
-
Tak, nauczyłam się nowej etiudy.
-
Kłamiesz. – Pchnął mnie w bok na
kuchenkę. Niechcący zrzuciłam z niej garnek z potrawką, którą przygotowałam na
obiad.
- I coś zrobiła?! – wydarł
się, wskazując na zmarnowane jedzenie. Czerwony sos rozbryzg się na posadzce, a
garnek przetoczył się kilka metrów dalej. – Co ja teraz zjem?!
-
Zaraz pozbieram – odparłam, lekko
pochylając głowę.
-
Nie będę jadł śmieci z podłogi! –
Podszedł do mnie, łapiąc za nadgarstek. – Tym
bardziej z ręki zdradzieckiej szmaty – wysyczał, a ja zacisnęłam wargi.
-
Nie zdradziłam cię, Ryan –
powiedziałam, nie patrząc mu w oczy. – Cały
dzień byłam w domu.
-
Czyli on przyszedł tutaj? – Zbliżył
twarz do mojej szyi. Był wściekły.
-
Byłam sama.
-
To dlatego sprzątałaś. Żeby zatrzeć
ślady! – Złapał mnie mocniej, a ja jęknęłam cicho. – Podniecało cię to, że mogłem wrócić w każdym momencie?
-
Ryan, nikogo tu nie było –
szepnęłam, a jego przystojna twarz jeszcze bardziej poczerwieniała ze złości.
-
Kłamiesz. Widzę to w twoich oczach.
– Uniósł moją brodę do góry. – Strach,
że zostałaś przyłapana.
-
Strach przed tobą – wydusiłam,
drżąc.
-
Dopiero mogę sprawić, że będziesz się
bała – szepnął niebezpiecznie mojego ucha. - Pokażę ci, gdzie twoje miejsce.
-
Nie pozwolę ci. – Uciekłam wzrokiem.
Gdybym na niego patrzyła, na pewno bym się mu nie sprzeciwiła. Nie potrafiłabym
oprzeć się temu uporczywemu spojrzeniu.
-
Co? – Przyciągnął mnie maksymalnie
do siebie, a ja straciłam dech. Byłam przerażona jego gniewem i tym, co zaraz
miało się stać. Przeczuwałam to od momentu, kiedy wspomniał o domniemanej
zdradzie. Dziś jednak przełamałam się w swoich decyzjach, zamierzając ogłosić
je światu. W końcu.
-
Nie pozwolę ci się znów bić.
Przez
chwilę patrzył na mnie w niedowierzaniu. Ryan Wesley nie tolerował braku zgody
z mojej strony, nie tolerował sprzeciwu, a co za tym szło wszystkiego, co było
odmienne od jego widzimisię.
Gdy
doszły do niego moje słowa, zawładnęła nim ślepa furia.
Zrzucił
kubki, czajnik, wszystko co było na blacie. Wyłamał drzwiczki od otwartej
szafki i rzucił je na podłogę, kopiąc je w stronę salonu.
-
Patrz! – Złapał mnie mocno za
policzki. - Mogę zrobić co tylko chcę!
Wtedy
wszystko poruszyło się w zwolnionym tempie.
Straciłam
dech w piersiach, gdy poczułam jak jego pięść wbija mi się w brzuch. Upadłam na
kolana, haustami pobierając utracone powietrze. Z oczu popłynęły mi łzy, a
przez ich zasłonę zobaczyłam przed sobą jego buty. Brutalnie uniósł moją głowę
do góry, wpatrując się we mnie z nienawiścią.
-
Mogę wszystko – powiedział i
odszedł, pozostawiając mnie samą.
Leżałam
skulona na kuchennych kafelkach przez dobre dwadzieścia minut, wśród pękniętych
talerzy i rozlanej wody. Dookoła mnie wszystko było zdewastowane, przypominając
mi nieco mój własny stan. Nie bolało mnie, gdy się nie ruszałam, więc
pozostałam w bezruchu, dopóki znów nie pokazał się w progu. Ale ja już nie
chciałam go widzieć.
-
Sakura, kochanie. – Ukląkł obok,
delikatnie podnosząc mnie, wciąż trzymając w ramionach. Tulił mnie i kołysał
jak małe dziecko, a ja rozpłakałam się ponownie. - Ćśś, nie chciałem. Przepraszam. – Zacisnęłam pięści na jego czarnej
koszuli, a on przyciągnął mnie mocniej do siebie, sprawiając mi ból. – Po prostu tak się bałem, że mogłabyś
przestać być moja - szeptał mi do ucha. Tak kojąco, tak przyjemnie, jak
tylko on potrafił, dzięki czemu rozluźniłam się, pozwalając mu całkowicie
zakleszczyć się w uścisku.
Nagle
mdłości ścisnęły mój żołądek bardziej niż powinny, a ja zwymiotowałam na
posadzkę nie mogąc się opanować.
Już
wtedy wiedziałam, że coś stało się dziecku. Tylko nie byłam jeszcze świadoma,
jak bardzo ucierpiało.
- Sakura.
Wszystko w porządku? – Jack dotknął mojego ramienia, a ja potrząsnęłam
głową. – Lecimy już półtorej godziny, a
ty nie odezwałaś się ani słowem.
- Wybacz.
- Mrugnęłam kilkukrotnie powiekami, chcąc otrząsnąć się z tego wspomnienia.
- Dlaczego
trzymasz się za brzuch? – Wzięłam głęboki oddech, uśmiechając się w
odpowiedzi.
- Nie
wiem, jakoś tak. – Wzruszyłam ramionami, chcąc, aby zszedł z tego tematu.
- Hej.
- Dotknął mojej zaciśniętej dłoni, ale mimo tego nie spojrzałam na niego, wciąż
wpatrując się w mijane chmury. - Możesz
mi powiedzieć.
- Wiem
- potwierdziłam, ale słowa nie chciały przejść mi przez gardło. Zaparły się
rękoma i nogami przed ucieczką i chyba nic nie mogło ich stamtąd wygonić.
- Nie
ufasz mi?
- Ufam
najbardziej na świecie. - Nie poczułam, że mówiąc to zdradziłam w jakiś
sposób Sasuke. Powiedziałam prawdę, całą prawdę.
- Idziesz
spać? – spytał, a ja potrząsnęłam przecząco głową.
- Pomyślę,
może coś poczytam.
- Jak
wolisz. – Wyciągnął z plecaka książkę. Również wyciągnęłam własną, ale za
nic nie mogłam się skupić.
Przez bite dwie godziny męczyłam trzy
strony, a mimo to nie znałam ich treści. Zdjęłam buty, podciągając kolana pod
brodę i odwróciłam się plecami do Jacka, który wciągnął się w czytany kryminał.
Kiedy następnym razem spojrzałam na
zegarek, okazało się, że lecieliśmy aż siedem godzin. Czas nieustannie uciekał
mi przez palce, kiedy nie mogłam usidlić go chociaż na moment. Wymykał mi się,
gdy zatracałam się w natłoku nękających mnie myśli. To wszystko mnie
przerastało.
Wróciłam na swoje miejsce z łazienki,
zmusiwszy się w końcu do ogarnięcia swojego makijażu, który przez deszcz
całkowicie się rozmył, przez co moje oczy przypominały te należące do pandy.
Jack przysnął, a mnie znów napadły okropne
wizje. Bałam się zasnąć. Tak bardzo bałam się zasnąć. Bałam się, że już się nie
obudzę. Miałam takie obawy co do każdego, który ośmielił się zamknąć powieki.
Walcząc sama z sobą uniknęłam oddania się we władanie snu. Przez to, gdy
samolot wylądował byłam nieprzytomna, ale przynajmniej nie poddałam się, nie
zasnęłam.
Po odebraniu swoich bagaży wymieniliśmy
pieniądze. Na zegarze wybiła godzina wpół do pierwszej w nocy, a ja wyglądałam
jak chodzący trup: podkrążone oczy, rozbiegane spojrzenie i brak umiejętności
jasnego myślenia.
- Sądzę,
że lepiej byłoby gdybyśmy najpierw pojechali do tej twojej znajomej, Momo. O
tej godzinie i tak nie wejdziemy do szpitala. – Jack wziął nasze plecaki, a
ja podążyłam za nim na postój taksówek, ledwo ustając na nogach.
-
Nie mówiłam jej, że przyjadę.
- Myślę,
że nie będzie sprawiała problemów.
- A
co jeśli nie zdążę? – Ocknęłam się, lecz on uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Zdążysz,
Sakura. Obiecuję. – Popatrzyłam na niego, chcąc znaleźć potwierdzenie jego
słów. W sumie jeszcze nigdy się na nim nie zawiodłam, więc wolno dałam się
poprowadzić na oblężony parking.
Wsiedliśmy do taksówki, która
osamotniona stała na samym końcu terenu ich postoju. Podałam kierowcy adres, a
ten ruszył niespiesznie.
- Jack
– szepnęłam, wtulając się w jego ramię. – Jesteś
najlepszym, co mnie w życiu spotkało. – Objął mnie, a ja chętnie wtuliłam
się w jego pierś. – Gdyby nie ty, nie
dałabym rady.
- Pamiętaj,
że Sasuke też się stara – powiedział cicho, gładząc mnie po włosach. – Daj mu szansę. – Wzmianka o Sasuke
sprawiła, że zmarszczyłam brwi, jednak mimo tego coraz bardziej odpływałam w
niebyt. Już nie mogłam walczyć ze snem, lecz wiedziałam, że mogę mu się poddać.
Jack był obok; zwarty i gotowy. Wiedziałam, że jestem w dobrych rękach.
Chyba lekko rozbudziłam się, kiedy
blondyn wyniósł mnie z samochodu. Potem oślepiło mnie jakieś światło, lecz
później czułam już jedynie miękki materac i kołdrę oraz ciepło drugiej osoby
obok, z którego natychmiast skorzystałam.
***
- Sakura,
wstaaawaj. - Ktoś na mnie siedział i szarpał za ramiona. Mruknęłam coś pod
nosem, lecz mój oprawca nie dał mi spokoju. – Śniadanie Sakura-chan.
- Sakura-chan?
– jęknęłam i otworzyłam oczy, uśmiechając się lekko na widok Lisy.
- Masz.
– Zeszła ze mnie i podała mi talerz.
- Dzień
dobry. – Momo stała w drzwiach z cierpiętniczą miną, świdrując mnie
doświadczonym spojrzeniem. Pewnie Jack powiedział jej jak miały się sprawy, a
ona znalazła się w dość niewygodnej sytuacji, bo musiała objąć czyjąś stronę i
bałam się, że w kwestii Ryana stanie po drugiej stronie barykady.
- Witaj
– odparłam, biorąc się za jedzenie.
-Twój
kolega już czeka na dworze, podobno wam się spieszy.
- Która
godzina?
- Po
trzynastej, Sakura-chan.
- Cooo?!
– Wstałam z łóżka, szukając butów.
- Jedz.
Inaczej nie wyjdziesz. – Momo stanęła w drzwiach, a ja szybko połknęłam
resztę kanapek. Przez głowę przeleciała mi ciocia Lulu, która martwiła się o
mnie tak samo jak Momo. Będę musiała je kiedyś ze sobą zapoznać.
- Przepraszam,
że ostatnio odleciałam bez pożegnania i teraz wpadłam bez zapowiedzi.
- Nadrobisz
to następnym razem. – Uśmiechnęła się, a ja odstawiłam pusty talerz na
szafkę.
- Wrócę.
– Ucałowałam Lisę w czoło, a Momo w policzek. – Kiedyś wam to wszystko wynagrodzę.
- Zdążysz.
– Założyłam buty przy wyjściu, przewieszając torebkę przez ramię.
- Dziękuję,
do zobaczenia!
Znalazłam się na ganku, szybko
wsiadając do zamówionej przez Jacka taksówki.
- Do
głównego szpitala– powiedziałam, opadając na kanapę.
- Dobrze
ci się spało? – spytał chłopak, bębniąc palcami o udo w rytmie lecącej w
radiu piosenki.
- Czemu
mnie nie obudziłeś? – rzuciłam zła, lecz on westchnął.
-
Jestem pewien, że Ryan chciałby rozmawiać z przytomną Sakurą.
- No
dobra – odparłam, przymykając oczy.
Jechaliśmy w milczeniu, którego bardzo
potrzebowałam. Nerwy roznosiły mnie od środka, bo nie miałam pojęcia, jak
zareaguję na jego widok.
Co będę czuła?
Nienawiść? Litość? Zmieszanie?
Trapiło mnie to przez całą drogę tak
bardzo, że złapałam Jacka za rękę, podświadomie myśląc, że to Sasuke. Mimo
tego, że w pewnym momencie się o tym zorientowałam, nie puściłam jego dłoni.
Potrzebowałam tego wsparcia, które ofiarowywał mi na każdym kroku.
Wysiedliśmy pod szpitalem, a ja stałam
się kłębkiem nerwów. Myliłam się dopóki nie postawiłam pierwszego kroku na
schodach prowadzących do wejścia.
- Sakura,
czekaj. – Jack złapał mnie za ramię.
- Teraz?
Właśnie w tym momencie? – Wskazałam szpital, lecz on twierdząco skinął
głową.
Odpuściłam. Zasługiwał na to, a sprawa
z pewnością musiała być ważna. Wiedział, ile to spotkanie dla mnie znaczyło.
- Ja…
dalej z tobą nie pójdę. – Spuścił wzrok, a ja zeszłam ze schodów.
- Potrzebuję
cię – odparłam, starając się złapać jego spojrzenie. Czułam się jak
egoistka, wiedziałam, że byłam egoistką, ale tak cholernie go potrzebowałam.
- Nie
mogę tam wejść – znów zaprzeczył, a ja właśnie miałam otworzyć usta, lecz
on mnie uprzedził. – Tu umarła Bethany.
Zacisnęłam je, dochodząc do wniosku, że
musiała to być jego dziewczyna, która kilka lat zostawiła go samego, odchodząc
na drugi świat.
- Chcę
byś wiedziała, że kiedy tylko załatwisz swoje sprawy w Londynie, to będzie
koniec naszej znajomości.
- Co?
Jak to? – Próbowałam znaleźć na jego twarzy jakąś oznakę zrozumienia, lecz
na próżno. Wydawał się pewny w swojej decyzji.
- Kocham
cię, dobrze o tym wiesz. – Uśmiechnął się smutno, dotykając mojego
policzka, sprawiając tym gestem, że poczułam się jak najgorsza kobieta na
świecie. Nie mogłam znieść siebie przez to, że nie potrafiłam dać mu tego,
czego z całego serca pragnęłam.
- Jack,
ja…
- Wiesz
o tym nie od dziś. – Nie odrywał swojego tęsknego spojrzenia od moich oczu,
powodując, że tym bardziej będę bała się snu. To on będzie mnie dręczył, on nie
będzie pozwalał mi spać. On i moje wyrzuty sumienia.
- To
nie tak, że…
- Dlatego
odejdę, by Sasuke mógł zając moje miejsce. Cicho. – Położył palec na moich
ustach, kiedy chciałam zaprotestować. – Kochasz
go. – Drgnęłam na jego słowa, już się nie odzywając. – A ja im dalej od ciebie będę, tym szybciej wrócę do normalnego życia.
To musiało się stać. – Dotknął moich włosów, bawiąc się nimi przez chwilę.
- Wiem
– szepnęłam z bólem.
Wyraźnie ubodło go to jedno słowo.
Chyba nie chciał słyszeć mojego potwierdzenia, a ja za późno ugryzłam się w
język.
- Nie
wierzę, że zostawisz mnie samą - szepnęłam, zagryzając dolną wargę.
- Zawsze
będę tu. - Uniósł rękę, wskazując na moją lewą pierś. - Przynajmniej taką mam nadzieję.
- Nadzieja
matką głupich - powiedziałam głucho.
- Każda
matka kocha swoje dzieci. - Pstryknął mnie w nos, a ja popatrzyłam na niego
z bólem. Już czułam, że mi go brakowało.
- Mam
tylko prośbę. – Starł moją łzę, która samotnie plątała się w kąciku mojego
oka. – Spotkamy się jeszcze ten ostatni
raz, ale obiecaj, że zagrasz mi coś na fortepianie.
Uśmiechnęłam się przez maskę smutku i żalu.
- Oczywiście.
- Więc
idź już. – Nachylił się nade mną, całując czule w czoło.
Nawet nie zdążyłam oswoić się z faktem
jego odejścia, kiedy nagle coś szarpnęło ciałem Jacka, a z jego ust wydał się
jęk.
- Uciekaj...
Patrzyłam z szeroko otwartymi oczami, jak
uchodziło z niego życie, a z jego klatki piersiowej wychodził zakrwawiony nóż,
pierwotnie wbity w plecy.
- Ucie…
- Opadł na mnie, a ja przyjęłam cały jego ciężar na siebie. Chciałam krzyczeć,
lecz napastnik pojawił się za mną.
- Głupie
sposoby na śmierć, tyle głupich sposobów na śmierć…* - Ktoś podłożył mi pod
nos chemicznie śmierdzącą chustkę, a ja od razu stałam się uległa, ociężała i
niezdolna do jasnego myślenia.
- Wezwijcie
policję! – krzyknął jakiś znajomy głos, lecz mój oprawca właśnie wepchnął
mnie do stojącego obok auta, które od razu ruszyło.
Chciałam oponować, uciekać; zrobić
cokolwiek, ale wszystkie siły dosłownie mnie opuściły.
- Podpal
swoje włosy, szturchnij kijem niedźwiedzia grizzly. Zjedz leki po terminie,
użyj swoich intymnych części ciała jako przynęty na piranie. Głupie sposoby na
śmierć, tyle głupich sposobów na śmierć. – Ktoś śpiewał mi nad uchem, kiedy
auto nabierało prędkości.
Kręciło mi się w głowie. Chciałam
podnieść rękę i odsunąć chusteczkę od nosa, jednak nie miałam tyle siły.
Wszystko wydawało mi się ciężkie włącznie z moją głową, której nawet nie mogłam
podnieść.
- Nic
jej nie jest? – odezwał się jakiś damski, przestraszony głos.
Jeju, dlaczego wszystko się tak
kręciło?
Samochód gwałtownie skręcił, a ja
usłyszałam kolejne wersy upiornej pioseneczki.
- Zaproś
psychopatycznego mordercę do środka. Zarysuj swojemu dilerowi nowiutki
samochód. Zdejmij kask w przestrzeni kosmicznej, użyj suszarki jako kryjówki.
Głupie sposoby na śmierć, tyle głupich sposobów na śmierć. – Melodyjny męski
głos wciąż mnie usypiał. W głowie majaczyła mi myśl, że już kiedyś słyszałam tę
piosenkę.
Przez chwilę zastanawiałam się, co się
stało z Jackiem, ale szybko poczułam czyjeś ręce podciągające mnie do góry.
- Trzymajcie
się!
Bez ostrzeżenia zahamowaliśmy, a ja
zmarszczyłam brwi. Niech ten ktoś jeszcze śpiewa. Było mi tak dobrze…
- Wódź
mężczyzn za nos, mam ich wciąż i wciąż. Udław się własnym szczęściem, zgiń
boleśnie i szybko, albo zostań moja i tylko moja. Głupie sposoby na śmierć,
tyle głupich sposobów na śmierć. – Mój piosenkarz zaśpiewał refren jeszcze
raz, gdy auto wciąż przyśpieszało, bądź zwalniało.
Tak ładnie śpiewał, dlaczego przestał?
- Tej
ostatniej zwrotki nie ma w oryginale „Dumb ways to die” – wymamrotałam, kręcąc
głową.
- Spostrzegawcza
dziewczynka. – Pochwalił mnie.
Jakaś kobieta obok, której twarzy nie
mogłam dojrzeć, wzięła w płuca ogromny haust powietrza. Kurde, jak to było?
- Głupie
sposoby na śmierć, tyle głupich sposobów na śmierć – nuciłam, a mój
gwiazdor zaśmiał się.
- Tak,
Sakura, tak. – Pogładził mnie po włosach, a coś w zakamarkach mojej pamięci
odezwało się niemym krzykiem.
Powoli, gdzie ja jestem?
Otworzyłam oczy. Nie zorientowałam się,
że cały czas były zamknięte. Zmrużyłam je w reakcji na światło i z wielkim
trudem uniosłam głowę, aby zobaczyć przerażoną, niebieskooką blondynkę, którą
już kiedyś widziałam.
Obróciłam się, spoglądając w tak dobrze
znane tęczówki i twarz, której rysy zaczęły mi się zamazywać. Strasznie się
zmienił. Jego skóra poorana była bruzdami i widocznym zmęczeniem. Przekrwione i
szalone spojrzenie sygnalizowało nadmiar alkoholu w jego organizmie;
ciele znanym przez mnie najbardziej na świecie - ciele Ryana Wesleya.
- Co?
– Złapałam się za głowę, starając się połączyć fakty.
- Psy
– warknął kierowca, kimkolwiek był.
- Przyspiesz
– odparł Ryan pozornie spokojnie, jednak jego zaniepokojone dłonie błąkały
się po moim ciele, a ja nie miałam siły aby je powstrzymać.
- Dlaczego
nie umierasz? – spytałam, nadal zamroczona. Gdzie mnie wieziono?
- Umieram
wciąż i wciąż, kochanie. – Zastygłam w bezruchu, przypominając sobie
ostatnią zwrotkę zabójczej pioseneczki.
Wciąż i wciąż.
- Ale
Ino…
- Ino
skarbie, przywitaj się. – Ryan sięgnął poza pole mojego widoku, a ja
usłyszałam cichy głos.
- Cześć.
- Głośniej!
– Uderzył w coś lub kogoś, a głos stał się bardziej wyraźny.
- Cześć.
- Grzeczna
dziewczynka. – Wstrząsnęły mną znajome dreszcze; to uczucie bycia
niewolnicą.
Samochód uderzył w coś, a Ino krzyknęła
głośno. Ryan złapał mnie w pasie, aby nic mi się nie stało, ale auto od razu
ruszyło dalej.
- Ten
facet siedzi nam na ogonie od samego szpitala. – Spojrzałam na kierowcę,
przyporządkowując imię do twarzy. Jon Melizey.
- To
zgub go i przestań pierdolić – uciął Ryan, po chwili znów zwracając się do
nas. – Piękne, wybaczcie ten język, ale
sytuacja tego wymaga.
- Jaka
sytuacja? – Zmarszczyłam brwi.
- Uciekamy,
po tym jak cię porwałem i uszkodziłem twojego blond kochanka. – Nachylił
się do mnie, prawie dotykając ust. – Masz
słabość do blondynów, mała. – Zetknął nasze wargi ze sobą, a ja z całej
siły odepchnęłam go od siebie.
- Co
zrobiłeś Jackowi?!
- A
więc miał na imię Jack? –zakpił.
- Ty
nie, nie mogłeś…
- Śpij.
– Znów przyłożył mi tę chustkę pod nos, a ja ponownie straciłam część
świadomości.
- Ryan…
co… zrobić?
- Dużo…
ile… chciał…
- Nie
mo…
- Policyjna
barykada! – Otworzyłam oczy. – Mają
nas!
- Głupie
sposoby… śmierć… sposobów…
Mój piosenkarz nie dokończył swojej
ostatniej zwrotki.
Jego głos zakłóciło zderzenie samochodu
z czymś, czego nie było dane mi ujrzeć.
Sasuke
Ścigałem auto, do którego została
wepchnięta Sakura. Czekałem na szpitalnym parkingu dobre dziesięć godzin.
Jednak w pewnym momencie zasnąłem. Gdy się obudziłem, ujrzałem Jacka i Sakurę
przed wejściem i jakiegoś zakapturzonego mężczyznę za nimi.
Ruszyłem do nich biegiem, jednak
napastnik unicestwił Jacka i zabrał Sakurę. Kiedy znalazłem się obok blondyna,
ten krwawił jeszcze bardziej obficie niż Shee ostatnio.
Zostawiłem go widząc, że nadbiegali
pielęgniarze, a sam wróciłem do wypożyczonego wozu, od razu gnając za porywaczami.
Byłem oszołomiony, ale i zmobilizowany. Obiecałem sobie oraz Jackowi ją chronić
i za wszelką cenę musiałem dotrzymać słowa. Dla siebie i dla niej.
Nie miałem pojęcia kim był porywacz i
do czego potrzebował MOJEJ DZIEWCZYNY, ale nie zważając na powody zamierzałem
ją odbić. Pomimo wszystko.
Wreszcie przydały mi się w życiu do
czegoś moje talenty nabyte na wyścigach. Z łatwością wymijałem auta nawet,
jeśli byłem zmuszony jechać pod prąd. Raz udało mi się zepchnąć go na tyle, że
zahaczył o bandę, jednak, aby nie zabić przypadkowego przechodnia, musiałem dać
im ponownie odjechać.
Manewrowałem we wszystkie możliwe
strony. Byłem zamroczony osiągnięciem celu tak bardzo, że zdecydowałem się
zepchnąć ich na bok pod groźbą niebezpiecznego zderzenia.
Auto uderzyło o bariery mostu, na jakim
się znaleźliśmy. Natychmiast wcisnąłem hamulec i wyskoczyłem z auta. Jak
najszybciej ruszyłem w stronę rozbitego samochodu. Znad jego maski unosił się
dym, a cały lewy bok został zmasakrowany. Słyszałem nad sobą policyjny helikopter
i syreny. Spojrzałem w prawo, gdzie znajdowała się barykada z funkcjonariuszy i
furgonetek.
Usłyszałem szczęk otwieranych drzwi,
odruchowo patrząc na wrak, który w połowie znajdował się nad przepaścią rzeki,
dzielącej Londyn.
- Nie
ruszaj się, bo ją zabiję! – Z tylnego siedzenia auta wydostał się Ryan,
ciągnąc kogoś za sobą.
Spojrzałem po bokach, lecz tam na
szczęście znajdowali się już uzbrojeni policjanci.
- Opuść
broń i puść dziewczynę. – Nadano przez megafon, lecz Ryan jedynie wycelował
we mnie trzymany w dłoni nóż.
Czy on do cholery nie miał właśnie
umierać w szpitalu na raka?
- Ani
kroku, Uchiha! – wrzasnął, podchodząc z Ino.
Chwila… Ino?
Stanął na krawędzi mostu, trzymając
dziewczynę za włosy. Próbowała się wyrwać, lecz on wtedy dal jej w twarz i
złapał mocniej.
- I
co teraz, Uchiha? Co? – Wyglądał jak szaleniec. Był nim niewątpliwie.
Przybrałem najbardziej wyrachowany
wyraz twarzy i odezwałem się.
- O
co ci chodzi, Ryan? – krzyknąłem, chcąc, aby na pewno mnie usłyszał, a
policjanci przy okazji. Jeśli zaraz zwrócę się do niego nazwiskiem, szybko go
zidentyfikują.
- Żadnej
z nich, nie mogłem mieć w całości, a więc ty też nie będziesz miał!
- Wesley,
puść Ino – powiedziałem, stawiając małe kroki.
- Stój,
bo zabiję je obie! – Przycisnął nóż do gardła Yamanaki, a ona jęknęła. – Cicho, zdziro! – Spojrzałem na dymiące
spod maski auto. Z tylnego siedzenia wystawała dłoń. JEJ dłoń.
- Choć
może jedna już zdechła. – Zaśmiał się nerwowo, a na arenę znów wkroczył
policyjny negocjator.
- Opuść
broń.
- Bo
co mi zrobicie, skurwysyny?! No co?! – Zatoczył wzrokiem okrąg, po chwili
znów umiejscawiając go na mnie. – Nie
wiecie ile poświeciłem, dla tego kraju! Nie wiecie! – ponownie umknął
oszalałym wzrokiem, a ja zorientowałem się o swojej pomyłce.
- Chyba
dość sporo, prawda Brian?
- Nie
wymawiaj tego imienia! – wydarł się, mocniej ściskając Ino, która
wpatrywała się we mnie z przerażeniem.
Musiałem działać szybko, ale
przemyślanie. Nigdy nie czułem na sobie takiej presji. Policja czekała na mój
ruch.
- A
którego ona używała? – spytałem, dobrze wiedząc, o kogo pytałem.
- Dobrze
wiesz, którego! – Spojrzał na coraz bardziej dymiące się auto, a ja
przełknąłem ślinę.
- Ryan,
mylę się?
- Musiałem
ją zostawić! – Czy on płakał? Zrobiłem kolejne małe kroki. – Musiałem jechać na kolejną misję i zostawić
wszystko za sobą. Musiałem! – Jego łzy moczyły włosy Ino, która stała
nieruchomo niczym skała. – Nawet tego
pieprzonego bloga prowadzili za mnie! Bycie Anglikiem to najgorsze, co mnie
spotkało! – Splunął na asfalt. – A
kiedy chciałem do niej wrócić, pojawiłeś się ty!
- Wyszło
jej to na dobre – odparłem spokojnie, zbliżywszy się. W ułamku sekundy
strzelił mi pod nogi z pistoletu, który ówcześniej trzymał w kieszeni kurtki.
Nadal nie opuścił noża.
- Nie
zbliżaj się, powiedziałem! – Po jego twarzy spływały ciężkie łzy, których
on sam chyba nie mógł powstrzymać. –
Moje życie miało wrócić na właściwy tor, miałem spędzić je z nią! – Znów
wskazał na auto, znów naciskając spust. Usłyszałem krótki krzyk Sakury.
Zacisnąłem szczęki, nie mogąc dopatrzeć się jakiś oznak życia z jej strony.
Serce podeszło mi do gardła.
- Ale
nie spędzisz, umierasz.
Spojrzał na mnie, jakbym właśnie
wywlekł na wierzch jego wnętrzności. Choć w sumie może właśnie to zrobiłem.
- Dlatego
te ostatnie dni miały być dla niej!
- Będą
wszystkich tylko nie jej.
- Cisza!
– Zakołysał się na krawędzi, ledwo co łapiąc równowagę, przez co prawie
upadł do przodu. Zaczęły targać nim konwulsje, lecz nadal nie puścił blondynki.
Auto wydzielało z siebie większe pokłady dymu, a ja musiałem ukrócić tę
pogadankę.
- Puść
Ino. Ona jest niewinna.
- Jest
winna! Jak każda zdzira! – Rozejrzał się nerwowo. Negocjator uniósł tubę, a
ja rękę, aby tego nie robił. – Co go
powstrzymujesz?! Boisz się, że zrobię coś głupiego?!
-Tak.
-To
patrz!
Wszystko działo się zbyt szybko, abym
mógł ująć to słowami.
Pistolet wypalił, Ryan przeciął szyję
Ino i sam dostał kulkę w głowę, z policyjnego śmigłowca. Runął do tyłu ciągnąc
za sobą dziewczynę. Policjanci wybiegli zza barykady, a ja rzuciłem się w
stronę dymiącego auta.
Dobiegłem tam jako pierwszy.
Wyciągnąłem ledwo przytomną i zakrwawioną Sakurę z samochodu. Szybko wziąłem ją
na ręce, odbiegając od prawie płonącego pojazdu.
Położyłem ją pod policyjną barykadą i
zasłoniłem ciałem, gdy auto wybuchło. Jakaś jego mała część wbiła się w moje
plecy, ale zignorowałem ją, chcąc złapać mętny wzrok dziewczyny.
- Głupie
sposoby na śmierć, tyle głupich sposobów na śmierć – zanuciła, a jej głowa
opadła na bok,
- Patrz na mnie, cholera. Sakura,
patrz! – Potrząsnąłem nią delikatnie, a krew z jej lewego ramienia zaczęła
sączyć się jeszcze bardziej. – Lekarza!
– wydarłem się do panującego dookoła zgiełku. - Sakura, nie śpij, nie śpij –
szeptałem w jej usta, nie odpuszczając. – Nie odchodź, kiedy tak bardzo cię
potrzebuję. Lekarza! – krzyknąłem
ponownie, ale zaraz powróciłem do poprzedniej pozycji, a ona zdecydowała się
ocknąć na chwilę.
- Sasuke – wyszeptała.
- Jestem tu, jestem. – Tuliłem ją do
siebie, nie zdając sobie jeszcze sprawy, że możliwość jej straty wpłynęła na
mnie tak silnie. – Patrz na mnie.
- Zimno – szepnęła, a ja zacisnąłem
powieki najmocniej jak mogłem. Ból w moich plecach pulsował tępo, nie
pozwalając do końca jasno myśleć.
- Nie zamykaj oczu, nie zamykaj! – Znów
odpłynęła, a ktoś odciągnął mnie do tyłu.
- Zabieramy
ją, szybko – rozkazał jeden z ratowników, którzy pojawili się przed chwilą.
- Nic
panu nie jest? – spytał się inny, kiedy układali Sakurę na noszach.
- Ona
jest ważniejsza. – Wstałem z grymasem.
- Są
trzy karetki. Da pan radę iść? – Posłużyłem się jego ramieniem, aby móc
ustać na nogach
- Muszę
jechać z nią – uparłem się.
- Dobrze,
jest pan bohaterem. – Poklepał mnie po ręce, ruszając w stronę barykady.
Prychnąłem. – Opatrzę te rany w karetce.
Przeciągnął mnie przez zgromadzony
tłum, zatrzymując po drodze policjantów, którzy chcieli mnie zgarnąć.
- Jest
ranny. – Z tym argumentem dostarczył mnie bezpiecznie do karetki, a ja
usiadłem przodem do kierunku jazdy, bokiem do łóżka tak, że ratownik mógł
zatamować moje krwawienie.
Karetka ruszyła na sygnale, a personel
szybko zaczął zajmować się Sakurą. Nie wyłapałem wiele w tym lekarskim slangu i
musiałem wyglądać na zagubionego, bo opatrujący mnie facet uspokoił mnie.
- Wyjdzie
z tego.
- To
dobrze. – Mimo tego zapewnienia, nadal denerwowałem się za każdego w tym
aucie i to jeszcze podwójnie.
- Jestem
Dosu.
- To
nie angielskie imię – odparłem, nie ściągając wzroku z reanimowanej
dziewczyny.
- Japońskie.
Mama ubóstwia anime – zaśmiał się.
1. Albo miał gdzieś
stan Sakury.
2. Albo rzeczywiście
nic jej nie groziło.
- A
ty?
- Sasuke
– mruknąłem i syknąłem, gdy polał moją ranę wodą utlenioną.
- Ten
metal wyciągniemy dopiero w szpitalu.
- Co
wyciągniemy?
- Kawałek
metalu – rzucił rozbawiony.
- Co
cię tak śmieszy? – warknąłem.
- Palpitacja
serca Scarlett na twój widok.
Spojrzałem przed siebie, gdzie stała
młoda, zaczerwieniona ratowniczka.
- Cicho
– pisnęła, powracając do kontrolowania stanu Sakury.
- Scott,
szybciej! – wydarł się facet obok. – Obiad
mi stygnie!
Miałem wrażenie, że próbowali
rozładować napiętą atmosferę i chyba byłem im za to wdzięczny.
- Budzi
się – zaalarmowała Scarlett, a ja spiąłem się w oczekiwaniu.
- Sas… - szepnęła, ruszając zdrową
dłoń. Złączyłem własną z jej, ignorując rozdzierającą mnie ranę na plecach.
- Jestem.
- Jack? – Nie otworzyła oczu, chyba
była na to za słaba. Spojrzałem jednoznacznie po załodze karetki.
- Jest
w szpitalu. – Pokręciłem głową, aby nie wpadli na pomysł, by mi zaprzeczyć.
Jedynie Dosu skinął porozumiewawczo, nie odzywając się.
- Aha.
– Znów odleciała, a on nachylił się nad moim uchem.
-To
ten, który wykrwawił się przed wejściem?
- Tak.
– Zacisnąłem pięści.
- Będziesz
musiał jej powiedzieć.
- Wiem
– odparłem, nie mogąc odeprzeć od siebie wrażenia, że sobie tego nie wybaczy.
Obiecał chronić ją pomimo wszystko i
dotrzymał słowa.
***
Ostatnie tylko pytania takiego kalibru kołaczą się mi po głowie i szczerze przyznaję, że chciałam znać na nie odpowiedź. Pewnym już jest, że Karuzela zakończy się na rozdziale XX, a po nim pojawi się tylko epilog.
Czyżbym podpadła licznym fankom Jacka? Ojć.
Osobiście bardzo lubiłam go jako postać. Umówmy się, był ideałem (Y) Jestem ciekawa, jak go sobie wyobrażacie w sensie wizualnym. Jakbyście mieli jakieś obrazki, które to odwzorowują, dajcie znać. Chętnie pooglądam waszych Jacków ;> w sumie Ryanami też bym nie pogardziła :D
Ktoś ostatnio coś rzucił, że "było za miło". No miał rację, co was będę oszukiwać ._.
"A wszystko do dobre, kiedyś się kończy." - jak mawia Grubson, więc wybaczcie, ale jednorożców nie będzie!
Z serii: DOBRA NOWINA.
9C prężnie rozwija się w mojej głowie. Zmieniłam koncepcję opowiadania, decydując się jednak na SS. Gdy przestawiłam swoje myślenie na SasuSaku, od razu odblokowały mi się pewne zapadki, a pomysły zaczęły przychodzić same. Napalałam się na coś własnego, ale doszłam do wniosku, że to jeszcze nie czas. Ewentualnie po zakończeniu historii przeredaguję ją tak, aby wpleść tam własne postaci.
Okeeej, koniec!
Trzymajcie się mocno, bo Karuzela wskakuje na piąty bieg! :>
Shee ty uwielbiasz komplikować swoim postacią życie, tak bardzo, że aż zaprowadzi ich to do grobu :D Ja to prorokuję! :D Ale nie byłabyś sobą, gdyby było inaczej :D Hahaha :D O 9C już sobie pogadałyśmy, uparciuch z ciebie, ale do tego nie wracam :D Smutno, że Karuzela niedługo się zatrzyma T_T, ale "A wszystko do dobre, kiedyś się kończy" , nieprawdaż? :D Ja tu tak z humorem, ponieważ swoją działkę łezek już wylałam przy tym rozdziale :D
OdpowiedzUsuńLudzie, powiem tyle: trzymajcie się! Będzie się działo, oj będzie! :D Jej bohaterowie będą musieli sprawdzić swoje pasy bezpieczeństwa i mocno trzymać się uchwytów karuzeli, w której są :D
Do następnej Shee! :D
P.S. Wpadnę w weekend na Kesshite :D
Trzeba być blondynką, żeby zrobić to co zrobiłam :D mniejsza o to :D (tak bardzo nie umiem polskiego - wstyd) postaciom* :D
UsuńProszę, chociaż zakończenie zrób takie, przy którym nie będziemy płakać :D
Wiesz... Płakać można i ze smutku i z radości :>
UsuńSiusiu-kunie mój, Ty wredoto! Jak... dlaczego mi to zrobiłaś? Okrutna jesteś, po prostu okrutna!
OdpowiedzUsuńAj, co ja mam Ci teraz zrobić?
Rozdział, tak!
Prawie ryczałam, powstrzymywałam to przez cały okres czytania.
Sposób, w jaki poroniła Sakura rozwalił mnie i moje biedne serduszko na kawałki, bo to po prostu okrutne. Aż mnie zabolał w brzuch w momencie uderzenia... za bardzo wczuwam się w to, co czytam.
Potem Jack, czym mnie dobiłaś. Uwielbiałam tego blondasa, nienawidząc go w tym samym czasie (to możliwe, nie sprzeczaj się), bo zabierał przestrzeń Sasuke (no wybacz, SasuSaku, hahaha), ale na śmierć nie zasługiwał. Chooociaż... uratował Saki, więc chwała mu. Boję się tylko jej reakcji na tę wiadomość. Ale liczę wtedy na dobry moment SasuSaku, bo przecież potrzebna dziewczynie podpora! *Mari - mały diabełek*
Ha, ja wiedziałam, że coś z Ryanem zrobisz! To nie było możliwe, żebyś przegapiła taką okazję, no bo jak. Ty miałabyś przegapić? NEVER! Jest już martwy i brawo, świętujmy i w ogóle. Mogę zorganizować jakąś paradę w świecie Naruto?
Buu, ranna Sakura, ranny gburek, który przynajmniej zaczął pokazywać co czuje, po prostu wielkie BUU. A spróbuj tylko zabić jej dziecko, to koniec z nami! xD
Zastanawia mnie, co takiego wykombinowałaś na finał. Jestem niecierpliwa. :( XD
A teraz idę obstawić Cię na fejsiku.
Ściskam mocno <3
Mari
Jak wiele komplementów typu "wredna", bądź "okrutna" jeszcze otrzymam? Oby wiele <3 Jak cię jeszcze nie doprowadziłam do płaczu, to doprowadzę do krzyku, spokojna głowa B|
UsuńJack [*]
Korciło mnie, żeby ktoś tam przeparadował z taką dużą tabliczką R.I.P, ale powstrzymałam xD
Już Ryan nie namiesza, możesz być spokojna xD
Jasne! Lubię parady! Szczególnie, kiedy to mnie ma się wynosić na piedestał :3
Koniec z nami? Och? Powinnam się przejąć? xD
Cierpliwość popłaca, podobno... xD
Bajos :D
Łałała. Was is das?!
OdpowiedzUsuńZ każdym rozdziałem Karuzeli jestem coraz bardziej przekonana o Twoich sadystycznych zapędach.
Po pierwsze; Szkoda trochę Jacka, bo mimo, że Pan Idealny trochę mnie wkurzał, to na koniec zyskał rangę "spoko".
Tak do akcji z nożem ogarniałam. Potem przestałam, aż do "Tak, Sakura, tak" gdzie to mnie oświeciła, że to, kurde bele, ten martwy (hehe) kretyn, Ryan.
Chwała Ci, Imai. Dwa trupy w jednym rozdziale. To właśnie dla tego nie zaliczam Karuzeli do romansów. To jest coś na wzór dramatu/gore, więc nawet moja nienawiść do romansów blaknie w obliczu tego zabójczego rollercoastera.
Co do 9C, to trochę szkoda. SS to chyba mój najmniej lubiany paring, bo Sasek debil (ale i tak go lubię :3), a Sakura głupia beksa, ale w tych Waszych księżniczkowych fikach robicie z niej całkiem znośną postać.
Już oczekuję tej rzezi, którą tam rozpętasz =^-^=. To ma pobić Nakanaide, Imai!
Także, więc, tego... Weny.
Pozdrawiam,
Me.
Ps. Leszczopingwin w drodze (Y).
Tyyy. Spadaj mi stąd ze szwabskim .-.
UsuńDopiero się przekonujesz? Jeszcze tego nie odkryłaś? xD
Dwa trupy w jednym rozdziale to nic, ej. Mogę ci udowodnić, że da się zrobić ich więcej xD
9c pobije Nakanaide - mam nadzieję - ale Karuzela powinna być chociaż troszkę ludzka xD
Jak zawsze świetnie. Przyznam dziewczyno - zaskoczyłaś mnie cholernie ! Za nic się nie spodziewałam takiego obrotu spraw. Może teraz Sasuke wiele zyska w oczach Sakury. Oby!
OdpowiedzUsuńSzkoda, że tak szybko akcja się zakończy, no ale dałaś do tego bardzo odpowiedni cytat. Oby tak dalej! Powodzenia i duuuuużo weny! :)
Cieszę się bardzo :3
UsuńStarannie dobieram cytaty i piosenki, przynajmniej się staram xd
Sieczka z mózgu, tyle powiem. Sielanka, jeb, sielanka, jeb, sielanka, BUM. Shee nie wytrzyma romansu bez kilku poderżniętych gardeł. A prawdziwy związek Uchihy nie może obyć się bez kulki we łbie rywala i noża w sercu drugiego. No, teraz już może spać spokojnie :P
OdpowiedzUsuńFirma odratowana, klan się buduje, na horyzoncie spokój. I dym, karetki, pościgi, wraki, zgliszcza, ogień. Typowy dzień z życia Sasuke.
Nie wiem, co Ty brałaś w tych górach, ale podziel się.
Rozdział wydał mi się ladacznicowato krótki. Albo tempo akcji takie narzuciłaś, że wyszedł bardzo skondensowany i zanim się skapnęłam -musiałam czytać Twoje durne uwagi na dole.
Tak, podpadłaś mi, lubiłam Jacka! :< Był uroczy, inteligentny, zabawny, miał motor (!) i zapewne nieziemski akcent! Ja rozumiem, że nie skończył z Sakurą (duuh) ale nóż w plecki to już naprawdę dosadny sygnał. Biedactwo moje *tuli Jacka w zaświatach*.
Hehe w sumie nie oszukał przeznaczenia, i tak zostanie dawcą organów :D
Za to Sasuke bym nigdy nie wybaczyła. Po tym, jak jej przywalił - doskonale wiedząc, co przeszła z Jackiem i co przeżyła przez bicie per se - powinien popełnić seppuku. I nie obchodzi mnie, że zagrał teraz bohatera i wyciągnął ją z samochodu, heroicznie broniąc ją przed wybuchem. Ok, jest nieśmiertelnym supermanem, ale po tym wszystkim kwiaty, czekolada i całowanie po stopach za to, co ona przez niego przeszła.
Inaczej nasza Sakura wyjdzie na totalną pipkę bez poczucia własnej wartości. Już sama ta retrospekcja mnie zdołowała, jak można być tak głupim i funkcjonować w takim związku. Facet Cię bije, obraża, i co gorsza - marnuje obiad. No jak żyć? Niech teraz nie pcha się w to samo tylko z większym przystojniakiem... po co jej to... ugh. -_-'
Już, skończyłam.
Wypisałam Ci błędy na fejsie, leszczu. Popraw je do jutra, by nie robić wstydu.
Żartuję, kocham Cię. Dobrze, że dodałaś rozdział.
Dam ci znać jak poczytam początki 9c, bo chwilowo nie mam czasu. Mamy wiele do przedyskutowania~
:3
Tak bardzo lubię twój komentarz :D
Usuń"Sielanka, jeb, sielanka, jeb, sielanka, BUM." bardzo trafne określenie, muszę ci powiedzieć. Heeej. Poderżnięte gardła są fajne, a Uchiha zdobywają swoje kobiety w pierdolnięciem B|
UsuńTe góry były totalnie mega! Nie ma nic lepszego na wenę xd
Trochę współczuję Jackowi w tych zaświatach - tulony jest biedak przez rudą zołzę ._.
Wstyd i tak będzie, więc nie masz się o co martwić xD
Wyśpij się w końcu :D
Nawet nie wiesz jak miło czytało mi się ten rozdział. Tym bardziej, że nabierałam już wstrętu do pisania. Naprawdę przyjemnie. Mimo, że umarł Jack. Chyba to, że uprzedziłaś mnie o pogrzebie, trochę mnie uspokoiło i przygotowało na taką możliwość. Chociaż w ogóle nie brałam jej pod uwagę. Wiedziałam, że zabijesz Rayana. Dziad w końcu musiał zginąć. No szkoda, szkoda Jacka, ale przynajmniej nie cierpi z miłości. I był wierny. Bałam się tylko o Sakurę i Sasuke. W ogóle tak dużo akcji, te pościgi, super. Mam nadzieję, że w 9C też nie poskąpisz takich sensacji.
OdpowiedzUsuńMiło, że lekarz na końcu trochę rozluźnił sytuację. TAk, mam swój upragniony happyend (przynajmniej rozdziału) i zgadzam się z Veneticą, żebyśmy nie płakały przy zakończeniu. Ładnie płosię.
Czy wiedziałaś już, że Naruto się kończy? Być może tak. Ja się dziś dowiedziała i płaczę z tego powodu. Nie widzę możliwości, by dalej pisać bez tego anime. W ogóle jak żyć? Co zrobić? Mam nadzieję, że tobie nie zabraknie motywacji i weny i dalej będziesz nas raczyć swoimi wspaniałymi opowiadaniami.
Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Postaram się wynaleźć skądś zdjęcie realnego Jacka. Rayana nie, bo guzik mnie on obchodzi.
Pozdrawiam.
Kurde. Ryan miał być całkowicie incognito. Cały misterny plan poszedł... xd
Usuń9c :3 wczoraj skończyłam pisać drugi rozdział i chyba nie jest nudno :D
Wiem, że się kończy T_T
Jasne, że nie zabraknie mi motywacji. Naruto musi trwać! Jak nie w formie anime czy mangi, to w nas :D
Pozdrawiam ;]
Powiem tak: w chwili obecnej myślenie mam totalnie wyłączone, więc nastąpił u mnie jeden, wielki SZOK.
OdpowiedzUsuńOdnośnie Jacka, to bardzo zgrabnie go umieściłaś w tej historii. Taki bohater tragiczny, rzekłabym. Ale myślę, że jego historię skończyłaś w polubowny sposób. Podobała mi się ta postać.
A co do reszty, to jak mówiłam, zaskoczyłaś w pozytywny sposób. Wreszcie jakiś kawałek akcji. Przyjemnie mi się czytało ten rozdział i mam nadzieję, że w następnym nie skupisz się głównie na rozpaczy Saku (chociaż znając Ciebie to pewnie mogłabyś cały rozdział temu poświęcić i zrobiłabyś to w tak zajebisty sposób, że nie miałabym Ci tego za złe) Liczę jeszcze na Twoją wyobraźnię w ostatnim rozdziale i epilogu ;)
Pozdrawiam :)
Och, w końcu szok :3
UsuńPrzestań, proszę xD "bohater tragiczny"... brakuje tylko motywu vanitas i całej reszty tych gównianych pojęć xD
"Wreszcie jakiś kawałek akcji" - wreszcie? ;_;
Wyobraźni mi nie zabraknie :D
Pozdrawiam ^^
Kobieto . Zabije Cię kiedyś ;0 !
OdpowiedzUsuńzabiłas go :(!
No cześć!;)
OdpowiedzUsuńRozmawiałyśmy na temat tego rozdziału, ale i tak piszę komentarz, żeby yyy.. było Ci miło i radośnie? ... Tak! Właśnie dlatego;d
Retrospekcja fantastyczna.
A żeby pożegnanie Jack'a z Sakurą nie było zbyt melodramatyczne, wpada gość z nożem!:> A co! Dobrze, że miałam czas pogodzić się ze śmiercią Jack'a bo nie było by lekko.. pff. Mimo wszystko, szkoda, że umarł, ale to całe zdarzenie podkreśla jego "związek" z Haruno, chciał ją, biedaczysko, uratować..
Oh, jeśli urodzi się chłopiec będzie miał na imię Jack? Albo będzie tak miał na drugie imie? ( A dziewczynka Jacqueline lub Jacquelyn:D )
Ryan jest ukazany bardzo psychopatycznie.., co jest całkowicie zrozumiałe, przez te misje i nacisk wojska.. (poza tym, dziwie się, że Ino się na to wszystko zgodziła, a nie próbowała go powstrzymać, ewentualnie, że od niego nie odeszła-.-, ehh;d)
Sasek się postarał! Taki z niego bohater;d
Dosu <3
Jak mówiłam, doskonale pasuje ostatnie zdanie, które podsumowuje Jacka.
Zastanawia mnie teraz, to przedostatnie zdanie .. bo Sakura z pewnością sobie tego nie wybaczy.. ohoho, czyżby będzie stan depresyjny?;d
Na rozdziale XX się zakończy? Cooo? ... Choć, patrząc z drugiej, pozytywnej strony jeszcze 2 rozdziały! No nawet 3 z epilogiem:d (No niech będzie, że się cieszę;d)
Ale zakończenie i epilog mają być porządne! xd
Teraz tylko czekać do 30 października;)
Weny, Shee! I Czasu ;*
p.s W ogóle nie czekam na następny rozdział na "after shinobi world", w ogóle.. Nie żebym chciała tak bardzo go przeczytać czy coś tam .. ;D
<3
Jest mi miło i radośnie, tak <3
UsuńBył idealny ;_; ale, żeby ying i yang było po równo, to istota idealna nie miała tu prawa bytu xd
Ino to trochę cipka, taka typowa blondynka. Co zrobisz, nic nie zrobisz xD
Skończy, skończy. Gdybym ciągnęła to dalej, straciłoby to sens :D
Ja też czekam, ale Nikiro to zapracowany człowiek xD
Przepraszam, że tak długo nie odpisałam! Jarałam się tym komentarzem w szkole, a potem zapomniałam, wybacz ;_;
OdpowiedzUsuńNo więc tak.
Blogger nie tylko z tobą sobie tak pogrywa. Wiesz jak to boli, jak przez godzinę nie możesz wstawić notki "bo nie"? xd
Lublin, Lublin. Byłam tam w weekend, nie padało! :>
Spoko, też gardziłam geografią, jak jeszcze ją miałam xd
Aż tak widać, że zabijam swoje postaci? xD
Nie miałam pojęcia, jak się skończy XDD Wiesz, że Jack w ogóle nie był planowany?
Komentarz na ponad 2500 :3 O, już zrobiło mi się milej :3
Już przeczytałam komentarz na 9c! I również za niego dziękuję!
Kesshite również B|
Udało, się, udało na szczęście. Dziękuję za opinię i do następnego :D