To, co się posiada,
nigdy nie zrekompensuje
tego,
co się utraciło.
~Jodi Picoult
Sasuke
- Musimy porozmawiać. - Spojrzałem na
Jacka z nienawiścią, już w ogóle się z nią nie kryjąc. Gość denerwował mnie jak
nikt inny. To, że nienawidziłem też siebie, było kwestią zupełnie inną. - Nie z
tobą. Z Sasuke. - Sakura na te słowa opuściła pomieszczenie, nic nie mówiąc.
Patrzyłem jak odchodzi i nic nie mogłem z tym zrobić. Znów byłem bezsilny, znów
czułem się jak wrak.
Drzwi trzasnęły, a Jack oparł się o ścianę. Był ode
mnie nieznacznie wyższy. Jeśli chodzi o muskulaturę można powiedzieć, że
staliśmy na równi. Wzrost nadrabiałem tym, że ze mną się przespała, a z nim
nie. PODOBNO.
- O czym chciałeś rozmawiać? - spytałem,
siedząc na krześle z rękoma splecionymi na piersi.
- Chyba oboje wiemy, o kim - odparł,
siadając obok. Nie skomentowałem tego, ciekaw tego, co miał mi do powiedzenia.
- Wiem, że ją uderzyłeś i mam ochotę urwać ci za to jaja, a ty wiesz, że na
to zasługujesz - powiedział spokojnie. Zbyt spokojnie na człowieka, który
właśnie wypowiadał takie słowa. - Ale dostałeś już od życia po mordzie, a
kolejny już dziś prawy sierpowy nic nie zmieni.
Nie patrzyłem na niego, kontemplowałem w ciszy.
Gdyby inny facet uderzył kobietę, którą kocham, chciałbym zabić go na miejscu.
A on? On zdawał się mnie rozumieć, bądź tolerować.
- To nie tak, że to popieram. Po prostu
niehumanitarnie jest kopać leżącego.
Prychnąłem cicho pod nosem. Kim on był, aby mnie
pouczać? Nikim. Zwykłym fagasem, który przykleił się do mojej Sakury.
- Nie będę proponował ci żadnego układu, bo
nie ma to żadnego sensu. - Przycichł na chwilę, wbijając wzrok w ścianę na
przeciwko. - Dziś zniknę z jej życia - powiedział poważnie, a ja
spojrzałem na niego kontrolnie.
- Dlaczego?
- To nie jest oczywiste? - Wyglądał na
zaskoczonego moim pytaniem.
- Masz wszystko, czego ja nie mam i
odchodzisz? - prychnąłem, nie pojmując ogromu jego głupoty.
On na to uśmiechnął się smutno, spoglądając w
podłogę.
- Mógłbym powiedzieć to samo - westchnął.
- Określ się, do cholery - warknąłem
poirytowany.
- Gdybym miał jej miłość miałbym wszystko, a
widocznie dla ciebie to wciąż mało.
- Przestań pierdolić! - Uniosłem się,
zdenerwowany. Co on chciał osiągnąć tą rozmową?
- To ty się uspokój i posłuchaj mnie.
- Nie będziesz mi rozkazywał.
Mój świat walił się po raz kolejny. Shee była w
śpiączce, przyszłość dziecka stała się niepewna, a Sakura mnie
nienawidziła. Znów znajdowałem się na dnie, cudnie.
- Spałeś z nią? - rzuciłem, bardzo chcąc
usłyszeć odpowiedź. Tak, byłem zdesperowany.
- Nie, nie chciała. - Zaprzeczył.
- Skrzywdziłeś ją?
- Ty masz czelność się mnie o to pytać? -
zaśmiał się smutno, a we mnie zawrzało.
- Poniosło mnie.
- Za każdym razem będzie cię tak ponosiło?
- Nigdy nie chciałem zrobić jej krzywdy -
szepnąłem, gdy wszystkie emocje ze mnie opadły. Miałem dość, poległem.
- Ryan też nie - odparował.
- Nie jestem taki jak on - warknąłem,
kiedy mój gniew znów obudził się do życia.
- W czym jesteś niby od niego lepszy?
- We wszystkim - syknąłem, pochylając się
w jego stronę.
- To czym się od niego różnisz?
- Wszystkim! - Miałem ochotę go udusić.
Tu i teraz.
- To niby czym najbardziej? - prychnął
kpiąco.
- Nie denerwuj mnie - syknąłem,
zaciskając pięści.
- No w czym?
- Kocham ją tak, jak on nie potrafił! -
wydarłem się, podrywając się do góry. - Kurwa! - Uderzyłem w ścianę,
dopiero teraz decydując się, aby na niego spojrzeć. - Na co się gapisz?! -
krzyknąłem, podnosząc go za koszulę. - Na co?!
- Chwilowo generalnie na ciebie, choć ściana
też wydaje się interesująca.
- Mów! - wykrzyczałem mu prosto w twarz,
a on spojrzał mi prosto w oczy z ogromnym spokojem.
- Mnie nikt nie musi prowokować, abym
przyznał się do tego, że ją kocham.
Puściłem go, odchodząc na bok.
- Co…
- Tylko ona nigdy nie pokocha mnie. To dość
prosty rachunek.
- Dlaczego nie może być szczęśliwa z tobą? Ze
mną nic podobnego jej się nie przydarzy!
- Ale ona tylko ciebie chce - odparł, a
ja zatrzymałem się. - Nie spierdol tego.
- Już to zrobiłem. - Znów usiadłem,
chowając twarz w dłoniach.
- Nie wszystko jest stracone.
- Jestem pesymistą, przestań pieprzyć.
- Ona umie wybaczać. Nie to, co ja -
powiedział, wypuszczając z siebie nadmiary powietrza. - Do końca życia będę
cię nienawidził - wyrzucił, a ja spojrzałem na niego kpiąco.
- Bo?
- Bo kocha ciebie, nie mnie.
Jakiś cień pojawił się przy drzwiach
wejściowych. Oboje wiedzieliśmy, do kogo należał.
- Nie mów jej o tym, że wyjeżdżam. Ani słowa
- rzucił i wstał, a ja zaraz za nim.
Do korytarza weszła roztrzęsiona Sakura. Gdybym
miał serce, powiedziałbym, że to moment, kiedy zaczynałoby ono krwawić. Cała w
czerni stanęła przed nami z roztrzepanymi włosami i mętnym wzrokiem. Nikt nie
odważył się odezwać, a ja wyjątkowo czując się niechcianym, nie pisnąłem ani
słowem.
- J-jadę do Londynu - powiedziała cicho,
podchodząc do parapetu. - Teraz.
- Ale dlaczego? - Blondyn wydawał się
skonsternowany, marszcząc niepokojąco brwi.
- Ryan umiera - szepnęła, a z jej oczu
popłynęły łzy. Ciałem dziewczyny nie targnął szloch. Przeżywała to w środku,
okazywała, nie pozwalając się dostać temu na powierzchnię.
Od kiedy tylko o nim usłyszałem, życzyłem mu
śmierci. Byłem pewien, że ona również. Szczególnie jeśli przez niego poroniła.
To skurwysyn, który nie zasłużył na to, aby żyć, a ja musiałem jak najszybciej
przestać się do niego upodabniać. Nie byłem nim, nie mogłem nim być.
- Jadę z tobą - odparł po długiej
przerwie Jack, biorąc do ręki kask. Podszedł do niej i ucałował ją w skroń, nie
spuszczając ze mnie wzroku. Prawie niewidocznie skinął na mnie głową i opuścił
pomieszczenie. Sakura chciała podążyć za nim bez słowa, jednak nie mogłem
pozwolić jej odejść. Nie w ten sposób.
- Poczekaj. - Złapałem ją za nadgarstek, a ona
spojrzała na mnie przez ramię. Nigdy nie patrzyła na mnie w ten sposób. Nigdy
nie widziałem w jej oczach tyle strachu.
- Nie mam na co - szepnęła, chcąc zabrać rękę.
Ja jednak trzymałem ją mocno, nie pozwalając uciec.
- Przepraszam. - Drgnęła. Jej oczy zaszkliły się
jeszcze bardziej, a ona sama puściła dłoń, sprawiając, że zbliżyłem się do niej
lekko. Musiałem to zrobić, aby nadal ją trzymać.
- Ty nie umiesz przepraszać - szepnęła, nie
spuszczając ze mnie swojego udręczonego spojrzenia.
- To się nauczę.
Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Nie czułem
takiej potrzeby. Sytuacje rozgrywałem tak, aby zawsze tego uniknąć. Tu też
mógłbym, ale nie chciałem. oOna zasłużyła na to słowo jak nikt inny. A ja jak
nikt inny nie zasłużyłem na nią.
- Ustanowiłam pewną hierarchę - powiedziała,
marszcząc brwi. - Na pierwszym miejscu jest dziecko. - Przełknęła ślinę dławiąc
się łzami. - Na drugim ja, na trzecim ty - odetchnęła, na chwilę unosząc wzrok.
- Na ostatnim “my”.
Nie powiem, że stałem obok obojętny na jej
słowa, bo tak nie było.
Dopiero teraz powoli docierał do mnie fakt, że
Sakura już kiedyś miała mieć dziecko. Nie intrygował mnie sam stan ciąży, a
poronienie, spowodowane przez Ryana, do czego ta sama się przyznała. Zamiast w
jakiś sposób załagodzić ten stan, w którym była, zwierzając mi się, ja
potraktowałem ją tak samo jak on - uderzyłem. Do śmierci sobie tego nie
wybaczę.
- Tak, dziecko jest najważniejsze - odparłem,
łapiąc ją za drugą dłoń. - Naprawię to, obiecuję.
- Nie obiecuj czegoś, czego nie jesteś
pewny, Sasuke. - Nie wiem, dlaczego rozmawialiśmy szeptem. Coś niewidzialnego
nas do tego skłaniało. A może po prostu wtedy pozbyliśmy się ryzyka drżenia
głosu? - Za dużo tych obietnic już słyszałam. Każde były tak samo puste.
- Nie mogę z tobą pojechać. Shee zostałaby sama.
- Nawet się tego nie spodziewałam. - Pociągnęła
nosem, a ja uniosłem dłoń, by dotknąć jej policzka. Drgnęła, gdy to zrobiłem.
Zaczerwienione miejsce wciąż emanowało ciepłem. Zacisnąłem wargi, zdając sobie
sprawę, że to tylko i wyłącznie moja wina.
Nachyliłem się, składając na jej policzku
delikatny pocałunek, co było dla mnie wyjątkowo nietypowe.
Wariowałem przy tej dziewczynie, nie potrafiłem
tego do końca opisać. Sakura zacisnęła palce na mojej koszulce, wciąż drżąc,
ale gdy chciałem pocałować ją w usta, ta odchyliła się i puściła mnie.
- Żegnaj, Sasuke - powiedziała łamiącym się
głosem, po czym odwróciła się i po prostu odeszła.
- Kurwa! - wrzasnąłem, uderzając pięścią w
ścianę. Poczułem, jak po mojej ręce przechodziła fala bólu, kiedy tworzyły się
kolejne krwiaki. Złapałem się za głowę i właśnie zamierzałem ponownie uderzyć,
lecz otworzyły się drzwi od sali operacyjnej.
Zatrzymałem się na widok nieprzytomnej Shee,
która w szpitalnej koszuli zostawała właśnie wywożona z pobliskiego
pomieszczenia. Wyglądała strasznie. Była cholernie blada i nieprzytomna.
Wyglądała, jakby… umarła, co nie mogło się stać. Itachi by mi tego nie wybaczył.
- Pan jest z rodziny? - Młody lekarz zamachał mi
ręką przed oczami, chcąc zwrócić moją uwagę, całkowicie skupioną na
dziewczynie.
- Tak - odparłem szybko, zwracając się ku
mężczyźnie.
- Straciła mnóstwo krwi - westchnął, masując się
po skroniach. - Musi obudzić się w przeciągu kilku dni, bo z każdym mijającym
dniem rośnie ryzyko poronienia.
- Musicie coś zrobić, aby to się nie stało -
szepnąłem, patrząc, jak łóżko razem z Shee znika w korytarzu.
- Teraz to zależy tylko od niej - odparł i
zmarszczył brwi. - Ma pan siną dłoń. Trzeba ją opatrzyć.
Nie protestowałem, gdy pielęgniarka po
sześćdziesiątce przykładała mi do ręki zimny okład. W końcu po kilku minutach
oddała mi go, każąc wrócić, gdy lód się roztopi, a ja zdecydowałem się iść do
Shee.
Dotarłem do odpowiednich drzwi dzięki wskazówkom
personelu. Westchnąłem głęboko, znajdując się przed wejściem. Nacisnąłem
klamkę, znajdując się w przejściu.
Itachi siedział przy łóżku, trzymając ją za
dłoń. Myślał w ciszy, pochylając nad nią głowę. Sheeiren była podłączona do
pikającej aparatury. Wokół niej wisiały kroplówki, a duże, szpitalne łózko
sprawiało, że zdawała się mała, drobna i bezbronna.
- Wejdź - powiedział, nie odwracając się od
niej. Zrobiłem to, co kazał, zamykając za sobą drzwi. Mała sala była pojedyncza,
choć to pewnie przez Itachiego i jego pieniądze, który o to zadbał.
Stanąłem, opierając się o ramę łóżka. Atmosfera
pomieszczenia przytłaczała i miałem nieodparte wrażenie, że nie tylko mnie.
Oboje przeżywaliśmy to po swojemu, choć oboje mieliśmy przed oczami te same
wizje.
- Doktorze, tętno spada!
- Halo! Niech pani nie zamyka oczu! Proszę na
mnie patrzeć!
- Tracimy ją doktorze!
- Natychmiast na salę!
- To nic nie da, ona…
- Na salę!
Biegłem jak oszalały za szpitalnym łóżkiem,
które pędziło przez korytarze. Mimo skręconej kostki nie potrafiłem odpuścić,
nie zdając sobie równorzędnie sprawy z tego, co się właśnie działo. Czymkolwiek
to było, działo się za szybko; zdecydowanie za szybko, bym mógł ogarnąć to
umysłem.
- Tracimy ją! Brak czynności życiowych! Wielka
utrata krwi.
- Proszę tu zaczekać - powiedział lekarz,
kierując te słowa do mnie. Patrzyłem w amoku, jak grupa lekarzy i
pielęgniarek miotała się w popłochu, próbując uratować moją matkę. Jednak ja
już w tym momencie wiedziałem, że to na nic, że umarła.
- Puśćcie mnie do niej. - warknąłem, od razu
napotykając opór w postaci rosłego pielęgniarza.
- Nie może pan tam wejść! - Zagrodził mi drogę.
- Przecież i tak już nie żyje! - Popchnąłem go,
a ten upadł na ścianę.
Z impetem otworzyłem drzwi, napotykając znów tą
samą bandę, tylko tym razem już jej nie reanimowali, odpuścili. Jak mogli?!
- Ratuj ją! Na co czekasz?! - krzyknąłem do
lekarza prowadzącego, lecz on jedynie pokręcił głową.
- Nic nie dało się już zrobić. - Spojrzałem na
łóżko, gdzie leżało ciało przykryte białą płachtą. Zatrzymałem się w połowie
ruchu, po czym nagle i bez ostrzeżenia rzuciłem się w jego stronę.
Jednym, szybkim ruchem zrzcuiłem biały materiał.
Zobaczyłem jej zakrwawioną twarz i otwarte oczy. Nie piękne i błyszczące, a
czarne i matowe; martwe.
- Proszę…
- Zostaw - zaoponował doktor, ale ja zdawałem
się ich nie słyszeć.
Nikt mnie nie dotykał, nikt nie odciągał od
ciała zmarłej matki. Nikt nie przeszkadzał w zapamiętaniu każdego detalu jej
twarzy. Każdej szramy, każdego zadrapania, każdej rany. Każdą z nich byłem w
stanie odwzorować bezbłędnie, idealnie, do dziś. Bez wyjątku.
Uniosłem dłoń, aby dotknąć jej twarzy, a gdy
poczułem pod palcami jej skórę, coś pękło we mnie na tyle, że już nigdy nie
udało mi się tego naprawić. Sięgnąłem ku jej powiekom, które nadal pozostały
otwarte. Drżącą ręką zamknąłem je, aby jej oczy już nigdy nie zostały skalane
światłem, aby mogła odpocząć.
- Proszę pa…
- Cisza - warknąłem, nie odrywając wzroku od
kobiety, której zawdzięczałem życie oraz to, kim się stałem.
To ona wysyłała mnie na treningi, do szkoły
muzycznej, na zajęcia z rysowania, na kursy językowe. Samemu sobie mogłem
przypisać tylko sukcesy w wyścigach samochodowych. Dlaczego więc musiała zginąć
przez to, co tak bardzo kochałem?
Gdyby nie ona, byłbym kolejnym rozpieszczonym,
zadufanym w sobie bachorem, którego jedynym celem byłoby zarabianie pieniędzy
tak, jak chciał tego mój ojciec. Ona nauczyła mnie, jak to jest mieć pasję.
Zakorzeniła we mnie ambicje, abym mógł je spełniać i nie skończyć jak ona - jak
niewolnik własnego domu. Od zawsze marzyła, aby robić karierę jako pianistka.
Nadawała się do tego jak nikt inny, lecz ojciec ją przed tym wstrzymywał.
Dlatego postanowiła dać mi ogrom szans, abym wykorzystał choć jedną. Choć
gdybym mógł, oddałbym jej je wszystkie.
- Proszę pana…
- Cisza, powiedziałem! - Znów wydarłem się na
pielęgniarza, który cierpliwie stał obok, czekając aż się uspokoję. Jednak nie
zanosiło się na to nic, a nic. Mój gniew, frustracja i nienawiść do świata
dopiero rosły, a nerwy puściły.
Kopnąłem szafkę z narzędziami, a wszystkie
przyrządy zleciały na ziemię. Właśnie zamachiwałem się na kolejną, gdy ktoś
przytrzymał mnie od tyłu. Sam uścisk miał niewielką moc, lecz usłyszany przeze
mnie głos, zadział jak czarodziejska różdżka.
- Przestań. - Zimny, opanowany i ostry jak
brzytwa ton nieco mnie otrzeźwił, ale nie za wiele. Tego co mną miotało, nie
dało się powstrzymać samym słowem. - Powiedziałem: przestań.
Nie wiem jakim cudem, ale zostaliśmy w sali we
trójkę. Matka i dwójka jej synów.
- To koniec, rozumiesz? - On nawet nie zawarł w
tym zdaniu pytającego tonu. On to po prostu stwierdził, był tego pewien. Ja też
powinienem.
- Dlaczego? - szepnąłem, nie odrywając
spojrzenia od jej zakrwawionej twarzy. - Czemu ludzie umierają, Itachi?
Brat puścił moje ramiona, lecz oprócz tego nie
ruszył się z miejsca. Stał za mną niczym obrońca, lecz może też i kat?
- Taka jest kolej rzeczy - odparł spokojnie. -
Urodziłeś się, aby umrzeć.
- Ale można to zrobić godnie. Z honorem! A nie w
wypadku samochodowym!
- Czasem tak trzeba.
- Bo co?! - Odwróciłem się, napotykając swoje
całkowite przeciwieństwo.
Mnie roznosiła ślepa furia. Jego spokoju nie
mąciło nic, a czarne, przenikliwe oczy nieustannie prześwietlały moje oblicze w
poszukiwaniu oznak kolejnego wybuchu, a był ich we mnie ogrom.
- Wszyscy kiedyś umrą, Sasuke. Powinieneś to
wiedzieć.
- Czy ty w ogóle coś czujesz? - Pchnąłem go,
umiejscawiając ręce na jego klatce piersiowej.
Przez sekundę miałem wrażenie, że w jego oczach
błysnęło coś na kształt bólu. Choć o czym ja myślałem? O niemożliwym?
- Całe twoje szczęście jest iluzją, pięknym
kłamstwem, którym karmisz się, dopóki nie umrzesz. Zejdź na ziemię, Sasuke.
- Przestań! - Zacisnąłem pięści. - Przestań
udawać, że cię to nie obchodzi!
- Ja nie udaję, Sasuke. NIgdy.
Ocknąłem się nagle. Nie wiedziałem, ile czasu
spędziłem, tak wpatrzony w nieruchomą Sheeiren. Była tak samo nieruchoma jak
mama. Po głowie Itachiego na pewno właśnie chodziły identyczne myśli. Oboje
przeżyliśmy to samo wspomnienie.
- Wróci do treningów? - wychrypiałem, lecz on
nie poruszył się nawet o milimetr.
- Najpierw musi wrócić do życia - odparł
stanowczo, nadal trzymając jej dłoń w lekkim uścisku.
Stałem blisko niego, a jednocześnie daleko.
Miałem go na wyciągnięcie ręki, ale tylko fizycznie. Psychicznie zawsze
znajdował się za daleko, abym mógł go sięgnąć.
Spojrzałem na Shee, z której on nie zdjął wzroku
ani razu. Patrząc to na niego, to na nią miałem wrażenie, że tylko jej udało
się do niego dotrzeć. Nie wiedziałem, skąd narodziły się we mnie takie myśli,
bo zrobiły to same, bez mojej ingerencji. Gdyby jej teraz zabrakło, chyba już
nigdy nie odzyskałbym brata, którego już raz straciłem. Za nic nie chciałem
przechodził tego ponownie.
- Nie mogłeś zakręcić tego cholernego kranu? -
spytał cicho, głaszcząc delikatnie jej dłoń, która wystawała zza kołdry.
Zacisnąłem ręce na ramie łóżka, czekając na nadchodzące falami wyrzuty
sumienia.
- To był przypadek - odparłem równie cicho. I
tak czułem się jak intruz. - Nie tak, jak wypadek rodziców.
- Nie mów o niej, jakby była martwa - warknął, a
ja zacisnąłem szczęki, spuszczając wzrok. - Jeszcze nie umarła.
- Jeszcze? - obruszyłem się.
- Wszyscy kiedyś umrą, Sasuke. Powinieneś to
wiedzieć.
Te słowa…Były tymi samymi, które powiedział przy
śmierci mamy. Nie mogłem uwierzyć, że ten czas nic w nim nie zmienił, że nadal
był tak samo obojętny.
- Itachi…
- Nie. - Odwrócił twarz w moją stroną.
Zaniemówiłem.
Oczy mojego brata były zaszklone. Nigdy w życiu
nie widziałem go w takim stanie. Itachi nigdy nie uzewnętrzniał swoich złych
emocji, nigdy.
- Ona umrze. - Wciągnęłem ogromny haust
powietrza, w reakcji na jego słowa. - Ale jeszcze nie teraz.
Nienawidziłem siebie. Dopiero teraz zdałem sobie
sprawę z tego, że stałem się kimś innym, kim nigdy nie chciałem być, kogo się
bałem. Przyciągałem do siebie ludzi, a oni odchodzili ode mnie prędzej czy
później jako wraki. Rodzice zginęłi przez mój głupi wypadek na hali, co dało
pretekst Madarze; Shee leżała w szpitalu, nadal nie wiedziałem, czy z tego
wyjdzie; Sakura… Ją skrzywdziłem niemniej niż wszystkich innych, tak samo
Itachiego; jak wszystkich moich najbliższych.
- Nie rób nic głupiego - powiedział Itachi, z
powrotem, zwracając sto procent swojej uwagi na Sheeinren.
- Potrzebujesz czegoś? - spytałem cicho. Może
był głodny. W końcu wyrwał się z pracy.
- Jej. - Otworzyłem szeroko oczy. - Jej
potrzebuję, Sasuke. - Spuścił głowę, dociskając jej bezwładną dłoń go swoich
ust.
Cholera.
Zatrzymując w sobie wszystkiego emocje wyszedłem
na korytarz, gdzie skierowałem się do automatu, wspierając się znakami na
ścianach. Kupiłem jakieś batony i paluszki. Zamówiłem też kawę. Wepchnąłem
jedzenie w kieszenie, biorąc kubek w rękę. Wróciłem do sali i w ciszy
postawiłem przed bratem wszystko, co kupiłem, niektóre rzeczy wrzucając do szuflady
obok.
Podszedłem do niego i położyłem rękę na
ramieniu.
- Musisz wrócić do pracy. Ja mam nieokreślony
urlop - powiedział, a ja ukryłem swój gniew. Byłem jej to winien.
Tym razem jednak opuściłem pomieszczenie na
dobre. Pojawiłem się na korytarzu, zmierzając ku schodom prowadzącym do
wyjścia. Szedłem przed siebie ze wzrokiem wbitymw podłogę, dopóki ktoś mnie nie
popchnął.
- Co je…
- A kiedyś nic do ciebie nie miałam. - Stała
przede mną Rina z wściekłością wymalowaną na twarzy. Kiedy wy wszyscy zrozumiecie,
że to był pieprzony wypadek?! Cofam to, co wcześniej powiedziałem. Każdy mógł
nie zakręcić tej wody, do cholery!
- Sala numer dziewięć - warknąłem, chcąc
oszczędzić sobie kolejnej salwy oskarżeń.
Minęła mnie wściekła, a ja ruszyłem w stronę
głównego holu. Dotarłem tam po chwili, decydując się jednak jednak na boczny
korytarz, na którym wysiadła część oświetlenia, gdzie usiadłem na wolnym
krześle. Siedziałem więc w pół mroku, a moje szczątkowe chęci na zrobienie
czegokolwiek opuściły mnie już kompletnie. Podparłem brodę, opierając łokcie o
kolana i zamknąłem oczy.
Otaczały mnie przeróżne dźwięki, które były dla
mnie jedynym odzwierciedleniem dziejącej się obok nas rzeczywistości. Odgłosy
nawoływań pielęgniarek, narzekań pacjentów i poleceń doktorów strasznie mnie
męczyły. W miejscu takim jak to, ciągle coś się działo, przez co człowiek nie
mógł nawet zebrać myśli do kupy. Nie, żebym mógł je zebrać gdziekolwiek
indziej. Szukałem po prostu czynnika, na który mógłbym zwalić winę otaczającej
mnie beznadziei, żeby poczuć się lepiej. Wina istniała, czy tego chciałem czy
nie. Dobra, nie chciałem, co nie zmieniało faktu jej bytu, który najchętniej
wcisnąłbym w ręce komuś innemu.
Monotonię, kiedy nieustannie biłem się z
myślami, zastanawiając się kogo wystaczająco nienawidzę, aby oddać mu to co
mnie nękało, przerwały czyjeś kroki. Tember nierównych uderzeń o posadzkę
zarejestrowałem w mózgu, jako pacjenta, który się zgubił, natrafiając na ślepy
zaułek, którym był ten korytarz. Otworzyłem jednak oczy, kiedy dźwięk ustał,
jakby zatrzymując się tuż obok mnie. Zmarszczyłem brwi, widząc czarne trampki.
Opuściłem dłonie wolno w dół z cichym westchnieniem. Właśnie miałem unieść
wzrok, gdy ktoś mnie uprzedził, pochylając się.
Co ona tu robiła? Czego szukała?
Kolejnego siarczystego policzka, kopnięcia w tyłek, a może czegoś bardziej
subtelnego, jak jeżdżenia po jej psychice, dopóki ta całkowicie się nie
zepsuje? Jeśli tak, to dobrze trafiła. “Uchiha Sasuke - wszystko co złe -
szybko, łatwo, tanio. Jedyna taka okazja na rynku.
Usiadła na mnie okrakiem, jednym palcem unosząc
moją brodę do góry, abym mógł na nią spojrzeć. Spięła włosy w wysokiego kucyka,
co wyeksponowało jej delikatne rysy i duże, zielone oczy, które wpatrywały się
we mnie intensywnie, lecz ku mojemu zdziwienie nie znalazłem w nich litości, a
zrozumienie, czego się w ogóle nie spodziewałem.
Powoli objęła moja szyję, przybliżając się.
Wciąż nie spiesząc się, przyciągnęła moją głowę do siebie, przykładając ją do
swojej klatki piersiowej. Wciągnąłem jej zapach i trochę zbyt porywczo objąłem
w pasie. Ona zamiast krzyknąć i zaprotestować, delikatnie wplotła dłoń w moje
włosy. Trzymałem ją tak w ciszy, wyładowując w środku całą frustrację, która
szalała tam jak niemożliwa do okiełznania burza.
Nie mogłem przestać czuć się winny, co
dotychczas mi się nie zdarzyło. Ciągle miałem przed sobą Itachiego, który
przeżywał to wszystko na swój, własny sposób; wściekłą Rinę i… skrzywdzoną
Sakure, która zamiast uciec, wróciła.
- Dlaczego? - spytałem, nie mogąc znaleźć
odpowiedniego argumentu.
Poruszyła się niespokojnie, lecz nie zeszła na
podłogę, a co ważniejsza znów nie zostawiła mnie samego. Aby jeszcze bardziej
zniszczyć moją teorię o tym, że ludzie nie potrafili wybaczać, dotknęła lekko
mojego policzka, nabierając cicho powietrza.
- Powody nie są ważne.
Odsunąłem się, aby móc spojrzeć na jej twarz,
która miała zdradzić mi wszystko, czego nie chciała powiedzieć. Jednak musiałem
obyć się bez tej podpowiedzi. Sakura chyba zdecydowała przemówić do mnie
jedynie słowami, a nie gestami, czy mimiką. Nigdy nie widziałem jej tak
poważnej.
- Jest ich zbyt wiele, żeby wymieniać -
dopowiedziała, a ja uniosłem dłoń, kładąc ją na jej policzku. Sakura
instynktownie przylgnęła do niej, przymykając oczy, dzięki czemu mogłem upajać
się tym widokiem oraz świadomością, że nadal działałem na nią w ten sposób.
- Przepraszam - powiedziałem już drugi raz tego
dnia, na co ona uśmiechnęła się smutno, jakby właśnie się w czymś upewniła.
- Częściowo przyjęte - odparła niebezpiecznie
blisko moich ust. Jej oddech drażnił moją skórę, a to oddziaływanie, które
przyciągało nas do siebie nawzajem, jedynie podsycało gorącą atmosferę.
Sakura skreśliła swoja szanse na wyrwanie mi się
w ostatniej chwili, kiedy zagryzła dolną wargę. W tym momencie nie było już dla
niej ratunku i miałem wrażenie, że dobrze zdawała sobie z tego sprawę.
Nie zastanawiając się za wiele, wpiłem się w jej
usta, a ona sprawiła, że naszych ciał nie dzieliła już żadna odległość.
Tęskniłem za nią bardziej, niż mógłbym się spodziewać. Trochę mnie to przerosło,
jednak ona wydawała się być niesiona przez te same emocje, odwzajemniając moje
pocałunki.
- Kocham cię, draniu - szepnęła z zamkniętymi
oczami, lekko odchylając głowę do tyłu, wciąż mając ręce oplecione wokół mojej
szyi.
- A nie powinnaś. Będziesz tego żałować -
odparłem, a ona uniosła jeden kącik ust ku górze, ponownie spoglądając mi w
oczy.
- Już żałuję - mruknęła, opierając swoje czoło o
moje. - Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo.
- Nie mam - powiedziałem cicho zgodnie z prawdą.
- Choć mam wrażenie, że nie potrafiłabyś mnie wykończyć tak, jak robię to sam.
- Nie doceniasz mnie.
- Nie mam zamiaru się o tym przekonywać. -
Uśmiechnęła się pod nosem, bawiąc się moimi włosami.
- Przyszłam tylko na chwilę.
- Zostań. - Zacieśniłem uścisk na jej biodrach,
na co ta westchnęła, muskając nosem moją twarz.
- On umiera, Sasuke - powiedziała łamiącym się
głosem. - On naprawdę umiera.
- Nie chciałaś tego? - Zesztywniała.
- Od kiedy poroniłam, nikomu już nie życzę
śmierci. - W jaki sposób wyzbyła się tej zawiści? Jakim cudem całkowicie to z
siebie wypleniła? Przecież on zabił..
- Kto o tym wie? - spytałem, bawiąc się jej
włosami, chcąc znaleźć sobie jakieś zajęcie.
- Tylko ty. - Dobrze, że zamknęła oczy i nie
widziała mojego zdziwienia. - I on.
A on zabierze tę tajemnicę do grobu - przeszło mi przez
myśl. Zostałem obarczony tą wiedzą, czy tego chciałem czy nie, i choć dość
znacznie mi ciążyła, cieszyłem się, że obdarzono nią właśnie mnie.
- Muszę iść, samolot nie zaczeka, jeśli go o to
poproszę. - Pocałowałem ją szybko, po czym wstałem, stawiając ją na nogi.
Poprawiła bluzkę, a gdy skończyła wziąłem ja za dłoń, ruszając ku wyjściu.
- Dziękuję - powiedziała, a ja uniosłem pytająco
brew.
- To ja powinienem ci podziękować. Ty natomiast
uciekać - stwierdziłem, kiedy znaleźliśmy się na holu.
- Już mam tego dość - rzuciła, spuszczając
wzrok. - Bez ciebie jest mi jeszcze gorzej, niźli miałbyś być obok. -
Uśmiechnąłem się pod nosem, mocniej ściskając jej dłoń. - Draniu -
dokończyła, a ja zmarkotniałem. Miała rację.
Wyszliśmy na dwór, gdzie ku mojemu zdziwieniu
padał desz. Niebo płakało, a ona znów odchodziła, znów kiedy spadały na nas z
góry ogromy zimnej wody. Widać, że nie tylko ja w środku rozpaczałem.
Stanęliśmy na schodach pod zadaszeniem. Jej
chyba ciążyło panujące między nami milczenie, w przeciwieństwie do mnie. Czułem
się w nim wygodnie.
- Sasuke. - Puściła moją rękę i spojrzała na
parking. - Nie wiem, co będzie jutro.
- Już wiem, że nie dam ci odejść na tak długo,
licz się z tym. - Dopiero, gdy wypowiedziałem te słowa zorientowałem się, że
brzmiały jak groźba.
- Jeszcze nie wiem, czy mam się cieszyć, czy
płakać.
- Raczej cieszyć. - Uśmiechnęła się.
Uniosłem jej podbródek, niespodziewanie całując.
Brakowało mi tych momentów, kiedy miałem ją blisko siebie i mogłem się do niej
odezwać, bądź… zrobić coś bardziej przyjemnego. Sakura włożyła dłoń pod moją
koszulkę, a ja oderwałem się od niej, spoglądając w jej lekko zamglone oczy.
- Idź już, bo jeszcze chwila i naprawdę cię nie
puszczę. - Znów zaśmiała się i pocałowała po raz ostatni.
- Do widzenia.
- Do zobaczenia.
Rzuciła się biegiem, w deszczu podążając przed
siebie wprost do… czarnego, dobrze mi już znanego motocykla. Kiedy znalazła się
obok, Jack podał jej plecak oraz kask.
Spojrzała na mnie po raz ostatni, po czym w pełnym
rynsztunku przytuliła się do niego, dając sygnał do odjazdu. On odpalił silnik,
również zwracając swój wzrok w moją stronę. Skinął głową na pożegnanie, które
definitywnie miało przerwać to, co żywił do Sakury. Szczerze wątpiłem, że
będzie w stanie się tego wyzbyć. Obok niej nie dało się przejść obojętnie.
Również skinąłem głową, a on zamknął czarną
szybkę kasku. Sakura zdążyła unieść dłoń, lecz szybko musiała położyć ją na
talii Jacka, aby nie spaść. Oboje szybko zniknęłi za zakrętem, a ja wyciągnąłem
komórkę z kieszeni zakrwawionych jeszcze jeansów.
Zobaczyłem na ekranie dwanaście nieodebranych
połączeń i cztery wiadomości. Pięknie.
Otworzyłem je, spoglądając na nadawcę - Naruto.
Z ociąganiem wybrałem jego numer, a ten odebrał praktycznie od razu.
- Stary! Kogo zabiłeś w kuchni?! - wydarł się
tak, że aż musiałem odsunąć telefon od ucha.
- Nikogo - warknąłem.
- Jakby co - zaczął szeptać - to usunąłem
wszystkie ślady zbrodni.
- Co ty do cholery robisz w moim mieszkaniu?
- Mieliśmy się spotkać o osiemnastej, pamiętasz?
- No tak. - Potarłem niespokojnie brwi.
- To jak? Ktoś miał cesarskie cięcie na twoich
kafelkach?
- Wyjątkowo nieudany żart - syknąłem, zauważając
podjeżdżającą na parking taksówkę.
- Masakra piłą mechaniczną kota sąsiadki?
- Zaraz będę, nie ruszaj się stamtąd.
Zakończyłem połączenie, zrywając się biegiem do
taksówki, z której wyszli przed chwilą poprzedni pasażerowie. Wpadłem szybko do
środka i podałem kierowcy adres.
Ten ruszył bez wahania, lecz gdy tylko
zatrzymaliśmy się na światłach i spojrzał on w lusterko wsteczne, szeroko
otworzył oczy, widząc plamy krwi na moim ubraniu.
- Daruj sobie. Szwagierka prawie wykrwawiła mi
się na kolanach. - Wzruszył ramionami i już bez dalszych oraz zbędnych ekscesów
dojechaliśmy do mojego mieszkania. Zapłaciłem kierowcy, chcąc natychmiast
znaleźć się w domu.
Gdy stanąłem przed własnymi drzwiami, otworzyłem
je powoli, jakby niepewny, co zastanę w środku. Kiedy pojawiłem się na
korytarzu, nie słyszałem żadnych odgłosów na znak, że Naruto tam był.
Przeszedłem przez salon i sypialnię, znajdując go dopiero w pokoju z
fortepianem. Siedział na fotelu w rogu, wpatrując się w jej portret.
- Wow, wow, wow! Serio kogoś dziabnąłeś! -
Podniósł się z fotela i podbiegł do mnie.
- Łapska przy sobie. To krew Shee.
- Rozdziewiczyłeś ją?
- Dno dna, jeśli chodzi o dowcipy, durniu. -
Pacnąłem go w łeb. - Nie wyłaź stąd.
- Dobra, dobra - obruszył się.
- A. - Zatrzymałem się. - Odwołaj wszystkie
wyścigi.
- Co?!
- To, co słyszałeś - uciąłem, szybko ruszając do
łazienki, gdzie wziąłem prysznic.
Po wszystkim w ręczniku na biodrach skierowałem
się do sypialni, zakładając po chwili czyste ciuchy. Wyszedłem na korytarz,
gdzie już czekał na mnie blondyn.
- Więc? - spytał, zakładając ręce na piersi,
domagając się wyjaśnień.
Opowiedziałem mu w skrócie, co się stało, lecz
on wbrew pozorom nie wydawał się być zdziwiony. Jedynie przytakiwał na moje
słowa, co dało im jeszcze więcej wątpliwości.
- Jesteś idiotą - skwitował z lekką pogardą, a
ja doszedłem do wniosku, że nie mógł być gorszy,
- Dałbyś spokój.
- Dałbym, ale masz jeszcze dwie godziny do
samolotu do Londynu. Doszedłem do wniosku, że zdążysz mi wyjawić, co cię trapi.
- Tłumacz się, natychmiast.
- Ech - westchnął teatralnie. - Operował ją mój
przyjaciel, Kiba. Chłopak siostry Hinaty. Facet ma dobry słuch. - Uśmiechnął
się jak głupi do sera, a ja z całej siły powstrzymywałem się, aby go nie
uderzyć. Nie powinien tego wiedzieć.
- Czyli? - warknąłem przez zaciśnięte zęby.
- Zamówiłem ci bilet już jakieś pół godziny
temu, a tu masz numer tego Jacka. - Podał mi kartkę, a ja spojrzałem na niego,
jak na totalnego idiotę. - Tęższy z dwóch policjantów to mój dobry znajomy
Chouji.
- Jakich policjantów?
- Ach… Zatrzymali go przypadkiem za
przekroczenie szybkości. - Podrapał się po karku. Wspomniał też o różowowłosej
piękności, która jechała z nim.
- Rozmawiał przez telefon podczas pościgu? -
Wytrzeszczyłem oczy, zdając się na łaskę targającego mną niedowierzania.
- Tak, miałem mu akurat podrzucić żarcie do
pracy. - Machnął dłonią. - Poskładałem fakty z pomocą Kiby i voila! - Pokazał
rękoma okrąg. - Jedziesz do niej.
- Nie zostawię Itachiego i Sheeiren w takim
stanie - zaprzeczyłem.
- Będzie lepiej, jeśli dasz im obojgu odpocząć.
- Od kiedy zacząłeś używać mózgu? - burknąłem.
- Od kiedy mój przyjaciel notorycznie nie
wykorzystuje szans na pogodzenie się ze swoją dziewczyną.
- Litości - fuknąłem.
- No jedź do niej! - Klepnął mnie w ramię.
- Oszalałeś. - Zmierzyłem go wzrokiem.
- Z miłości. - Wzniósł oczy. - Bez obrazy, ale
nie do ciebie.
- Hmpf - parsknąłem w zastanowieniu.
Przecież to, o czym mówił, było całkowicie
niedorzeczne.
- Itachi mi tego nie wybaczy.
- Po pierwsze, od kiedy się tym przejmujesz? -
Zaśmiał się. - Po drugie, pogadam z nim.
- Przecież cię nie zna. - Przewróciłem oczami.
- To pozna.
- I dlaczego mówisz o Shee z taką łatwością? -
Bacznie mu się przyglądałem, chcąc wyłapać ten niuans, który notorycznie mi
uciekał.
- Kiba przed chwilą napisał, że jej stan się
poprawia. - Uśmiechnął się szczerze zadowolony. - Dziecko też jest względnie
bezpieczne. - Moje serce zabiło szybciej na dźwięk jednego słowa.
- Względnie?
- Ma siedemdziesiąt pięć procent by przeżyć. -
Skinął głową zadowolony z ogromu procentów. Ja jednak nadal widziałem brak tych
dwudziestu pięciu.
- Gaara powiedział, że zajmie się twoim
mieszkaniem.
- Gaara? - Popatrzyłem na niego sceptycznie.
- Znamy się od małego. - Pokazał mi rząd
śnieżnobiałych zębów. - Gdy wyjechał straciliśmy z nim kontakt.
- Straciliśmy? - To co mówił, wydawało mi się
coraz bardziej absurdalne.
- No tak. - Skinął głową. - Ja i Kankuro.
- Kankuro?! - Zdawałem sobie sprawę z tego, że
zadawałem już kolejne pytanie, ale nie mogłem się powstrzymać.
JAK?!
- No ten, co jest teraz z Miku Haruno. - Był
zadowolony niczym małe dziecko. Coraz bardziej brakowało mi spójnego elementu
tej układanki.
- Czy coś mnie do cholery ominęło? - warknąłem.
- Może to, że nauczycielką, która wprowadziła
Sakurę w życie szkoły muzycznej jest siostra Gaary i Kankuro? A jej facetem
jest najlepszy przyjaciel Choujiego?
- Kurwa, no nie. - Złapałem się za głowę. - To
Gaara ma rodzeństwo?
- Co z ciebie za przyjaciel? - fuknął wielce
obudzony. - Naprawdę jesteś cholernym egoistą.
- Jestem, no i?
- To, że nie zauważasz ludzi dookoła - odparł z
przekąsem. - Nawet nie wiesz, gdzie pracuję.
Kurde, rzeczywiście.
- Nie, żeby jakoś mnie to obchodziło -
mruknąłem, poprawiając pasek od spodni.
- Jestem psychologiem dziecięcym. Kocham dzieci!
- Gdyby tylko mógł, to właśnie strzelały z oczu tryliardami serduszek.
- No tak, musicie nadawać na tych samych falach.
- Hej! - Uderzył mnie w ramię. - To nie było
miłe!
- Nie miało być - odparłem, patrząc na
wyświetlacz komórki. Widniała na nim godzina dziewiętnasta dwadzieścia jeden.
- Ale…
- Moja szwagierka leży w szpitalu z mojej winy,
a jej ciąża jest zagrożona.
- Jest aż siedemdzie…
- Cicho! - krzyknąłem, chcąc zebrać myśli. -
Moja kobieta nie dawno odjechała z seksownym Anglikiem na motorze, aby pędzić
do trzeciego, bo zachciało mu się kurwa zdychać, więc uwierz, że nie interesuje
mnie twoja, pieprzona, robota! - Wykrzyczałem zirytowany prosto w jego twarz,
jednak ten zamiast wszcząć kłótnię, pokiwał głową.
- To nie chcesz słyszeć o specjalizacji?
- Albo się do cholery zamkniesz, ale zaraz
zobaczysz się, jak przyjemnie jest topić się w muszli klozetowej - syknąłem,
lecz on tylko odchrząknął.
- Twoja spakowana waliza stoi pod drzwiami.
Spakowałem tam wszystko, co uważałem za sensowne. Razem z mp3, gdzie zgrałem
swoje ulubione kawałki. Spodobają ci się. - Puścił do mnie oczko, a ja
popatrzyłem na niego wątpliwie.
- Na pewno nie jesteś kobietą?
- Hinata jest zbyt piękna, abym nie był facetem.
- Wyszczerzył się, a ja zdzieliłem go po głowie.
- Moment. - Zmarszczyłem brwi w gniewie, który
zaczął we mnie narastać. - Jakim przeklętym cudem, twój kolega i policjant
wiedzieli, kim jest Sakura?
- Niedawno cały Internet o tym huczał -
odpowiedział wymijająco, ale nie uwierzyłem mu nic, a nic.
- Naruto…
- Dobra, dobra! - Uniósł ręce w obronnym geście.
- Trochę poopowiadałem o tobie znajomym.
- To znaczy? - Zmrużyłem oczy, a on skulił się.
- Chciałem podzielić się z kimś twoim
szczęściem…
- Chyba udręką - prychnąłem. - Ale okej,
wybaczam. - Jego twarz od razu rozjaśnił uśmiech. - Chwila. - Coś jednak
przeszło mi przez myśl. - Ile wiesz z tego, o czym rozmawiałem z Sakurą w
szpitalu?
- Niewiele…
- Uzumaki, do cholery.
- Nic nikomu nie powiem, obiecuję! - Już chciał
odstawić kolejną szopkę, lecz dostał smsa. - To ten czas, zbieraj się.
Poszedł szybko do sypialni, skąd wytargał
czarną, podręczną walizkę.
- Na dole czeka na ciebie niespodzianka.
- Co? - Ubrałem buty.
- Wiesz, że Kiba zanim dostał upragnione
praktyki w szpitalu, to był kierowcą? Woził Sakurę, Miku, Daishi i Aryę.
- To te jej koleżanki, tak?
- Tak - odparł, gasząc
światła. - I uprzedzając twoje kolejne pytanie. - Wypchnął mnie na korytarz,
zamykając drzwi MOJEGO mieszkania, MOIMI kluczami. Co za bezsens. - Żadne z was
nie widziało Kiby. Został na sali. - Uśmiechnął się cwaniacko w czasie, kiedy
ja kipiałem ze złości.
- Myślałem, że cię nienawidzę, ale teraz jestem
tego pewien - fuknąłem, wchodząc do windy.
- Och, te urazy - westchnął, kiedy ruszyliśmy w
dół. - To nie koniec niespodzianek.
Zapadło pomiędzy nami krótkie milczenie, gdy
słyszeliśmy jedynie własne oddechy. Znając jego upodobania, mogło być to coś
totalnie powalonego.
- To znaczy?
- Wsiadaj. - Wskazał na taxi, gdy znaleźliśmy
się na dworze. Sam podszedł do bagażnika, chowając tam moją walizkę. - Masz. -
Spojrzałem zdeprymowany na bilet samolotowy i mój paszport.
- A Itachi? - spytałem, ale on zbył mnie z
uśmiechem.
- Coś wymyślę. - Puścił mi oczko, otwierając
drzwi. - Szerokiej drogi! - Wepchnął mnie do środka, a ciemny samochód ruszył .
- Co je…
- Hej, braciszku. - Spojrzałem na kobietę
siedzącą obok, która rzeczywiście okazała się być moją siostrą. Nim się
spostrzegłem wymierzyła mi policzek. - To za Sheeiren. - Drugi. - To za Sakurę.
- Skąd to wszystko wiesz? - warknąłem, z całych
sił walcząc, aby nie dotknąć twarzy.
Czy większość znanych mi kobiet musiała mieć
taki temperament? Żeby nie było, zgadzałem się na to tylko dlatego, że
zasłużyłem, choć i tak wydawało mi się, że obie z Riną przesadziły.
- Twój kolega to niezła papla. - Podała mi coś
ze swoich kolan. - Masz. - Wcisnęła mi to w ręce, a popatrzyłem na nią
wyczekująco. - Ciepłe żarcie.
- O - wyrwało mi się. Otworzyłem pudełko, od
razu zaczynając pochłaniać kurczaka z sosem i ryżem. - Musisz pogadać z Madarą.
- Niby czemu? - sarknęła, przypatrując mi się
kątek oka.
- Ja wyjeżdżam, kiedy wrócę nie mam pojęcia.
Itachi nie opuści Shee, dopóki nie wyzdrowieje - powiedziałem pewnie, a jej
oczy zabłysły niebezpiecznie.
- Madara jest bliski odsiadki za kratkami, a nie
słuchania mojego jęczenia. - Machnęła dłonią. - Na pewno mówił, że wynajął
prawników.
- Coś wspomniał.
To żarcie było przepyszne.
- W końcu znaleźli jakieś dowody. - Uśmiechnęła
się chytrze.
- To fatalnie - odparłem z pełną buzią.
- Co?!
- Nie ma kto zająć się firmą.
- Ja to zrobię.
- Nie masz o tym pojęcia.
- No dobra - odpuściła. - Rano dzwoniliśmy do
Paina, czy cię nie zastąpi, dopóki nie wrócisz. Zgodził się.
- Szukaliście za mnie zastępstwa? - syknąłem.
- Dość dobitnie dałeś nam do zrozumienia, że
zlałeś nas po całości, więc przyleci też Hidan. Oboje mają dobrych zastępców na
miejscu.
- Nie wpuszczę tego zboczeńca na mój stołek…
- Dobra, to był żart. - Uśmiechnęła się krzywo.
- To będzie Sasori ze swoją dziewczyną.
- Dziewczyną?
- Narima Hateke, czy jakoś tak.
- Namira Hatake, geniuszu.
- Nieważne - fuknęła. - Zjadłeś już?
- A bo co? - Spojrzałem na resztki kurczaka w
plastikowym opakowaniu.
- Nic, orientuję się, czy się nie zadławiłeś.
- Bardzo śmieszne.
- Myślisz, że co tam zastaniesz? - spytała,
wpatrując się w okno.
- Stado hasających jednorożców. - Spojrzała na
mnie jak na idiotę, a ja odparłem po chwili. - Śmierci, dużo śmierci.
- Czasami mam wrażenie, że ona wcale nie jest
taka zła, jaką się wydaje - szepnęła, wbijając wzrok w swoje splecione palce.
- To znaczy?
- Nie sądzisz, że rodzicom jest lepiej po
drugiej stronie?
- A skąd to pytanie?
- Po prostu. - Odłożyłem pudełko na siedzenie
obok, myśląc nad sposobną odpowiedzią.
- Nie wiem. Może być albo lepiej, albo gorzej.
- A co, jeśli jest gorzej?
- To nic na to nie poradzisz – mruknąłem, zdając
sobie z tego sprawę - że nie jestem w stanie uchronić wszystkich przed
śmiercią.
***
Soł, soł, soł.
Destrukcja: tak, czy nie? :>
1. Dziękuję Neko-chan, która przepisała całą XVIII, a uwierzcie, że momentami było ciężko xd
2. Moja częstotliwość siedzenia przy komputerze drastycznie zmalała przez ostatni tydzień i coś czuję, że przez kolejny wcale się nie poprawi. Nauka i treningi tak bardzo [*]
3. Zapadła decyzja w sprawie kolejnego opowiadania. Będzie to całkowicie moja historia, a jej akcja będzie dziać się w... Polsce! Wiem, że zaraz polecą komentarze typu: Polska jest nudna, nic się tam nie dzieje, nazwy i imiona brzmią sztywno - no cóż. Mówcie co chcecie ;] Ja po książkach Katarzyny Bereniki Miszczuk - "Ja diablica" etc. - pokochałam nasz kraj jako miejsce akcji, więc czytelnicy będą musieli to przeżyć.
To psychiczny, psychologiczny romans/thriller o wdzięcznej nazwie:
Ninth Crime - “Jeśli wieczność istnieje, śmierć jest tylko żartem".
. Blog oficjalnie zacznie istnieć razem z epilogiem Karuzeli.
4. Dziękuję za komentarze pod rozdziałami, które dają mi ogromnego kopa. Jak głupia czekam na powiadomienia, wyskakujące na ekranie telefonu wraz z nadejściem nowego maila. Nawet nie macie pojęcia, jak się wkurzam, gdy okazuje się, że pisze do mnie dla przykładu facebook, a nie informacja o kolejnym komentarzu xd To bardzo frustrujące, czasami XD
5. Razem z Akemii, Miku, Chusteczką Aha i Riną Imai będziemy w sobotę w Krakowie. Nasze spotkanie w końcu się ziści i jeśli ktoś chciałby wpaść, proszę śmiało pisać. Chętnie zawieramy nowe znajomości :D
Pozdrawiam was serdecznie i życzę miłego weekendu! <3
Tak jest! :D Jestem pierwsza! :D
OdpowiedzUsuńNiestety będzie krótko, bo zabieram się wiesz do jakiej pracy :D
W końcu uspokoiłaś emocje i po raz pierwszy od dawna nie zeszłam na zawał :D Sakura i Sasuke pogodzeni? I can't believe it! :D Znam cię tak dobrze, że pewnie już coś masz w zanadrzu, aby nie cieszyli się zbyt długo swoim szczęściem :D ale plus, że zrobili w końcu krok do przodu no i Sakura, zaskoczyła mnie tym, że tak szybko wybaczyła Sasuke (jest uzależniona od niego :D ) A Sasuke teraz musi się nieźle starać aby nie zepsuć tego, co udaje mu się małymi kroczkami odzyskiwać :D wspomnienie Sasuke o rodzicach i to jak on przeżywał i nastawienie Itachiego T_T wzruszyłam się T_T Mam nadzieję, że Sheeiren i dziecku nic nie będzie (chyba nie uśmierciłabyś siebie i jakby na to nie patrzyć... swojego dziecka :D ) Naruto jak zawsze ma swoje świetne teksty :D Padłam na niektórych :D Jeżeli myślę, o tym o czym myślę to... czy ty serio chcesz to napisać w następnym rozdziale, to co mi mówiłaś? :D
Shee! Ty wariatko! :D
Czego bym tu nie napisała, ty i tak to wiesz, więc... ograniczę się do "dziękuję za komentarz" XD
UsuńBorze, rzal. Myślicie rze jesteście fajne myślice rze ktoś przyjdzie. Rzadne z was fejmy nikt was nawet nie lubi
OdpowiedzUsuńBELIEVE IT
o "borze" :o
UsuńNaprawdę urocze, że złośliwe komentarze pisze się z błędami ortograficznymi..
UsuńOh, Shee, ktoś Ci chyba zazdrości tego spotkania w Krakowie ;)
Uffff! *odetchnęła z ulgą po przeczytaniu rozdziału*
OdpowiedzUsuńDzięki ci Panie, że wszystko zaczyna się układać. Shee, normalnie kocham cię za to ;-;. I będę cię błagać na klęczkach, żeby tak zostało, na serio!
Sasuke (o ile dobrze kalkuluję) dostał w twarz trzy razy jednego dnia. Boże! Ale zasłużył sobie, pacan jeden >.<
W Krakowie niestety mnie nie zastaniecie, bo mieszkam w Łodzi, a to troszkę daleko.
Weny!
ShoriChan
A zaczyna, nie przeczę :D
UsuńKlęczkami nie pogardzę, lecz nie wiem, czy nawet one przyniosłyby pożądany skutek xD
Jasne, że zasłużył :3
Wena jest, trzeba ją tylko wykorzystać B|
Pozdrawiam :D
Postanowiła wspaniałomyślnie ( mimo tego, że padam na ryj ) napisać być komentarz, byś się nie denerwowała kolejnym powiadomieniem z fejsa :D
OdpowiedzUsuńTym rozdziałem mnie względnie uspokoiłaś i nakarmiłaś nadzieją, że jednak wszystko będzie dobrze. Tylko coś mi mówi, żebym nie cieszyła się za wcześnie, bo pewnie zaraz wyciągniesz kolejnego asa z rękawa i mój względny spokój się posypie, a budowałam go od kilku rozdziałów, no!
W ogóle tak pięknie opisałaś tą scenkę z śmiercią matki Sasuke. *,*
Nie cieszę się z jej śmierci ani nic, tylko chodzi mi o uczucia, sam tekst i to wszystko dzięki czemu czułam się oczarowana.
Nie spodziewałam się tego, że Sakura tak szybko postanowi dać Sasuke drugą szansę, no bo jakby nie patrzeć w ostatnim rozdziale zachował się jak dupa wołowa! No, żeby kobietę uderzyć? Ukochaną? Matkę własnego dziecka?!!
Zaciekawiła mnie ta cała historyjka o Itachim, który po raz pierwszy pokazuje tyle uczuć! Chętnie zagłębiłabym się w sferę jego emocji bardziej, ale ten blog nie jest o nim :P
Coś jeszcze miała dodać, ale zapominałam ( jak zawsze ) !
Pozdrawiam Paulina
Och! Kocham ten rodzaj wspaniałomyślności :3
Usuń"***" (Sheeiren cenzuruje część komentarza, żeby nie spoilować)
Coś mnie korci, żeby napisać one-shota ItaShee. Tak pro Imai prócz Kesshite oczywiście :D
Dużo się wyjaśni w czwartek w XVIII :3
Pozdrawiam :D
Nadrobiłaś tym rozdziałem całe to moralne dno z poprzednich. Już cię nie nienawidzę, ale kocham. :3 Dlaczego? Powód jest jeden, ale bardzo rozległy: Sasuke.
OdpowiedzUsuńNaprawiasz jego sytuację życiową. Poza tym, nie wiem czy czytasz na bieżąco mangę, więc nie będę spoilerować. Ale, bardzo dużo osób, które wcześniej tolerowało Sasuke, a nawet sporo jego fanek zaczęło go hejtować. Po prostu jak widziałam to wszystko, to prawie się popłakałam. I zaczynałam czytać ten rozdział z myślą: Jak Shee znów dokopie Saskowi, to się załamię, przestanę oglądać Naruto i zamknę się we własnym wyimaginowanym świecie. Życie w świecie, gdzie wszyscy go nienawidzą jest bezsensowne i bolesne. Tak więc psychicznej i każdej innej destrukcji bohaterów, mówię kategoryczne nie. Ma się skończyć miło ładnie i przyjemnie, tak jak przyjemnie się zaczynało. Taka kompozycja klamrowa (wybacz, za dużo polaka).
Mało tego, zryczałam się przy tym rozdziale, jak nie wiem i tuliłam swojego misia, co się rzadko zdarza.
Jeszcze małe wtrącenie co do obrazka. Jak zapowiedziałaś Strength of Personality, to chciałam zrobić ci szablon właśnie z tym artem. Jest prześliczny.
Rany, to takie irytujące, że Karuzela się zatrzymuje. Tak samo, jak przy Kyodai... Z jednej strony wyczekuję wyjaśnienia, z drugiej wiem, że jak się skończy to będzie tak jak z każdą dobrą książką. Gdy przewracam ostatnią stronę i trafiam na okładkę zaczynam płakać i czuję pustkę w życiu.
Mam nadzieję, że 9C będzie tak udane jak Karuzela i zapełni po niej pustkę :)
Pozdrawiam, i życzę wenki. :)
Ps: Oczywiście bezbłędna muzyka
Hmm, ten powód jest totalnie cudny, ale istnieje jeden, który mógłby zająć jego miejsce - Itachi :3 No, ale! Trochę naprawiam, trochę niszczę. Życie na krawędzi, te sprawy :D
Usuń"Tak więc psychicznej i każdej innej destrukcji bohaterów, mówię kategoryczne nie. " - chyba trafiłaś na złą autorkę XDD
Karuzela zostanie godnie zastąpiona B| 9C to będzie jednak SS :3
Muzyka - staram się B|
Do następnej :D
Kurwa, no nie!!! Będę przeklinać, bo kto mi zabroni. No kurwa, no nie!!!
OdpowiedzUsuńKurwa #1: Dlaczego koniec? (Bo jesteś okropna, i Cię nienawidzę) (Ale nie na serio, bo tak naprawde, to Cię wielbię) (Kurwa!!!)
Kurwa #2: Depresja, podcinanie żył i samobójstwa górą!!!
Kurwa #3: Teraz na temat. Dwie lekcje matematyki zajęło mi przeczytanie TEGO CZEGOŚ, co absolutnie nie może być rozdziałem Karuzeli. Gdzie się podziała ta urocza, (w miarę) niewinna historia o perukach i dziwakrzu?!
Wypierasz się tego, że umiesz pisać, i to piekielnie dobrze, ale myślę, że to właśnie to świadczy o tym, że się mylisz. Tylko doświadczona, zaprawiona w bojach blogerka jest w stanie wyprowadzić takie opowiadanie z peruk i dziwkarzy, i przekształcić w dramatoromansowyciskaczłez, po którym do teraz nie potrafię złapać tchu. Cirepią przez to magicznie ewoluujące potęgi z rączkami, ale co tam.
Przez pierwsza część rozdziału nie wiedziałam, co się dzieje. Z jakiej paki pieprzony ideał Jack nie jest taki irytujacy jak zawsze?! Z jakeh paki debil Sasuke jest jeszcze większym debilem niż zawsze?!
Wreszcie nastepuje pamiętny kawałek tekstu zapisany kursywą.
Niby głupi fanfik z głupich internetów o głupich bohaterach z głupimi problemami, pisany przez głupiego fejma niewiadomo skąd. A jednak. A jednak rozwala mój głupi światopogląd na kwałki, składa do kupy i karze dalej iść do przodu.
Stanęło na tym, że, o dziwo, to Naruto, najbardziej nieogarnięta istota na świecie (zaraz po mnie) jest tym zaradnym rozważnym. Uratował sytuacje. Jak zawsze. Stanęło na tym, że na dwa Twoje blogi wkradły się jednorożce. I dobrze, bo czasami mam wrażenie, że to one są ich najnormalniejszą częścią.
Pozdrawiam,
Me.
Ps. Hehehe, cuda się zdarzają. Po wypaleniu trzech papierosów uważam dokładnie tak samo.
#1 Koniec, ponieważ ciągnięcie tej historii na siłę nie miałoby sensu.
Usuń#2 Nope.
#3 Ewoluowała :3
Potęgom daj żyć, generalnie matmie daj żyć. Jest w życiu całkiem przydatna. No właśnie ostatnio zauważyłam, że zaczęłam taką denną komedyjką, a teraz z rozdziały na rozdział wzrasta procent dramatu xD
Jack nigdy nie był irytujący <3 A Sasuke zawsze nim był, tylko skrzętnie to ukrywał.
Jeśli karze iść do przodu, to bardzo się cieszę. Naruto nie jest jedynie skretyniałym idiotą, tak. To czasami frustrujące xd
Ej, ej. Tylko na ASW są jednorożce ._.
Papierosy są do bani (Y)
;)
OdpowiedzUsuńJestem! Spóźniona o dwa rozdziały, więc skomentuje je w jednym poście :*
OdpowiedzUsuńXVI:
Serio, współczuje Saskowi, jak się jest sławnym, to ciężko mieć chwilę dla siebie, w szczególności po takiej liczbie skandali;d i ciesze się, że wprowadziłaś Naruciaka;d z nim to zawsze jakoś tak inaczej ;) poza tym te ich dialogi! <3 (Oh, czemu w zdaniu : "Posiadłość Deidary wyróżniała się...", czasownik jest podkreślony?;d)
Oh, Sheeiren jest taka prawdziwa.. ale cholera jasna, no! Jak możesz jej to robić?! W takim momencie? Wypadek? Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeee :<
Jack jest taki cudowny! Już Ci pisałam, ze powinien mieć dziewczynę.. normalną;d, zasługuje chłopak na szczęście!
A Sasuke.. Sasuke jest rozwalony emocjonalnie, wypadek Shee, kłótnie z Sakurą, chęć nawiązania relacji ale z drugiej strony strach.. eh. Mimo to.. nie powinien jej uderzyć.
I masz! Jeszcze Ryana na deser zabrakło.. -.-
XVII:
Jack, co zrobi?!
Chociaż.. mimo wszystko, to jest logiczne, smutne, ale logiczne (więc dlatego, historia Jack'a musi zakończyć się happy endem!)
Eh, czy Sasuke dorośnie i dojrzeje? Mam nadzieję, że po tym wszystkim właśnie do tego dojdzie, że zrozumie.
Shee, cholera by to, wzruszyłam się na retrospekcji Sasuke.. stracić rodziców, to jest tak niewyobrażalnie okropna rzecz, że nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić..
Ona do niego przyszła! Jak dobrze! Coś naprawili, przynajmniej tak troszeczkę.
Naruto jest bohaterem tego rozdziału! Definitywnie;d Hahah, Uzumaki zna wszystkich:D
PSYCHOLOG DZIECIĘCY? Oooooooo! dlatego Twój Naruciak jest taki wspaniały! (psycholog <3)
Wierzę, że Sasuke zapamięta ten dzień, dostał w twarz (kilka razy) i poza tym te wszystkie wydarzenia tak mocno dają do myślenia, że nawet głupiec w końcu by doszedł do jakiś wniosków.
Wierzę w Ciebie, Sasuke! :D
....
O w mordę! Shee! <3
Czytam sobie czytam i myślę " o Pain wpadnie.. i Hidan, ale jazda... Sasori? Sasori też? Jaka dziewczyna?! Ma jakąś inną? A to ostatni .. oooh to ja!"
Hah, kocham Cię! Pod następnym rozdziałem, mój komentarz pojawi się szybciej! Od razu wpiszę sobie w kalendarzu, żeby pilnować daty następnego rozdziału <3
Yhym (oddech, oddech, tyle emocji!) idźmy dalej..
Projektowi "Kontrolowana-destrukcja-bohaterów-by-potem-wszystko-zakończyło-się-jako-tako-względnie-dobrze" mówię tak!;d
Reszta pomysłów, niech nie wpada do Twojej główki:D
Z jednej strony nie chce epilogu Karuzeli, nie chcę i koniec kropka.. ale z drugiej ten nowy blog.. ohh, kiedyś coś mi się złego stanie przez tą moją ciekawość.
Nauka, tak bardzo ma być na pierwszym miejscu! Szczególnie Twoja matematyka!
Na zakończenie:
Kocham, wielbię i padam do nóg.
Weny i czasu! :*
Wszystko ci już kochana wypisałam na chacie, więc mam nadzieję, że się nie obrazisz, jeśli nie walnę odpowiednio długiej wypowiedzi xD
UsuńPojawi się jeszcze jedna retrospekcja, więc mam nadzieję, że będzie usatysfakcjonowana :D
OdpowiedzUsuńNaruto jeszcze was zaskoczy XD
Jak komentuję na telefonie, to zawsze przed dodaniem kopiuję treść, polecam!
Bajos :D