31 sierpnia 2014

XVI

“Nie ma jej tu, choć myślisz, że wróci.
Nowo narodzony strach nienawiść budzi.
Gotowy na to by swoje dłonie krwią brudzić.
Czy na pewno zemsta potrafi twój gniew ostudzić.”
~ Pezet

Sasuke
*tydzień później*
 - Sasuke, przestań.
Nie przestawałem walić w worek z całych sił. Uginał się pod moimi ciosami, odlatywał trochę do tyłu, ale nie oddawał ciosów. Mogłem zadać mu ich milion, a on nigdy mi się nie odwdzięczy. Właśnie tego teraz potrzebowałem. Tej pustki, w którą ponownie udało mi się wejść. Tej pustki, kiedy znów nie interesowało mnie nic prócz własnego siebie. To samo w sobie jest okropne w swym pięknie. Ale nic nie daje znieczulenia tak bardzo, jak ta pustka. Dlaczego? Gdy już tam trafisz, nie masz się nad czym litować. Wszystko zniknęło.
- Sasuke, ludzie dziwnie się patrzą.
- Obchodzi cię to? - Warknąłem, kiedy udało mi się na chwilę złapać oddech, lecz od razu powróciłem do boksowania.
- Nie, ale jesteś znany, więc nie rób sobie opinii psychicznego faceta. - Zatrzymałem worek jedną ręką i spojrzałem na Naruto spod przymróżonych oczu, zziajany i spocony)
- Pierdolę to, co o mnie myślę.
- O, buntownik! - Uśmiechnął się z lekką kpiną, jednak puściłem to bez echa.
Sam do końca nie wiedziałem, dlaczego się z nim spotykałem. Był irytujący, był radosny, był optymistą, do cholery! Jeśli miałbym przedstawić kogoś kompletnie przeciwnego do własnego siebie, byłby to właśnie Uzumaki. Nie ma na świecie drugiej osoby aż tak odmiennej.
- Ale ja mówię serio. - Podrapał się po karku, jakby lekko zawstydzony. - Nie przywykłem do niespodziewanych zdjęć. Ej! - Zawołał, a ja znów przestałem uderzać, aby na niego spojrzeć. - Tak, ty! Szatynka w długich dresach! Jak już robisz nam zdjęcie, to powiedz, zapozuję! - Duża część osób, do których dotarły jego słowa zaśmiała się, włącznie z blondynem, który wydawał się być w swoim żywiole.
Spojrzałem w stronę na którą wskazywał. Stała tam reporterka, która robiła mi i Sakurze zdjęcia na bankiecie. Momentalnie zapłonęła we mnie złość. Nawet na zwykłej, miejskiej siłowni, nie mogłem mieć grama prywatności! Zamierzałem to natychmiast zmienić.
- Stary, wychamuj. - Naruto wyprzdził mnie, odpychając do tyłu. Warknąłem coś pod nosem, jednak nadal poruszając się w stronę reporterki, która widząc mnie w tym stanie, starała się niezauważenie czmychnąć do łazienki.
- Daj mi spokój - syknąłem, odrzucając jego dłoń.
- Nie warto.
- To co warto, co? - Złapałem go za koszulkę, zbliżając do niego twarz, chcąc poznać powód, czemu w kółko każe mi się hamować. Po co?
- Na pewno nie to - odparł z tym spokojem w oczach, który mnie tak bardzo denerwował.
- To co? - Potrząsnąłem nim, lecz on tylko westchnął, po czym od razu się uśmiechnął.
- Puść mnie i chodź. Pokażę ci coś.
Przez chwilę nie myślałem jasno. Stanął mi przed oczami obraz Sakury i Jacka, kiedy to on zamiast mnie zajmuje się nią, opiekuje się moim! dzieckiem. Po prostu wskakuje na moje miejsce.
- Sasuke.
Puściłem go, z odrazą patrząc na własne dłonie, które jeszcze przez chwilę dotykały chodzącego szczęścia, jakby się nim pobrudziły.
Wytarłem je o spodnie i podniosłem głowę, spoglądając na całkiem sporą grupkę gapiów. Zdążyła stać się duża. Zdecydowanie za duża.
- Koniec przedstawienia! Wracajcie do ćwiczeń! - Ryknąłem, przewieszając sobie mały ręcznik przez ramię. Szara bokserka, którą miałem na sobie całkowicie przesiąknęła potem, a krótkie, czarne spodenki również nabrały wody, przez co były teraz strasznie niewygodne.
Wchodząc do szatni zdjąłem z siebie bluzkę, po czym podszedłem do szafki. Otworzyłem ją, a ze środka wypadła kartka. Zmarszczyłem brwi i ignorując ciągle gadającego Uzumakiego, podniosłem ją. W jednej, krótkiej chwili miałem ochotę zgnieść ją w kulkę i wyrzucić. Potem jednak doszło do mnie, że to zdjęcie Sakury i nie byłem w stanie tego zrobić.
Miała na sobie tę samą sukienkę, co na bankiecie.  Przypatrzyłem się bardziej tłu i stwierdziłem, że właśnie tam została cyknięta fotka. Posiadłość Deidary wyróżniała się, lecz dziewczyna na zdjęciu przebijała dom po całości. Nie kojarzę momentu, żeby pozowała komukolwiek, jednak mógł zdarzyć się wyjątek. W prawym, dolnym rogu znajdował się znak wody właściciela, co oznaczało, że fotograf nie był amatorem.
Oderwałem wzrok od jej uśmiechniętych, zielonych oczu, aby sprawdzić tył kartki, który ewidentnie aż wołał, żeby go zobaczyć. Nie myliłem się, spostrzegając krótką notatkę.

Wiedz, że nie każdy fotoreporter czerpie radość z waszego nieszczęścia. Osobiście robię to tylko, aby utrzymać rodzinę, nic więcej. Gdybym mogła, zrezygnowałabym z tego zlecenia, lecz nie jestem w stanie odstąpić tych pieniędzy. Naprawdę życzę wam, żebyście się zeszli. To po prostu nic osobistego.
Mrs

- Stary, co tam masz? - Spytał Naruto, zaglądając mi przez ramię. Widocznie zamyśliłem się na dość długi czas, przez co zwrócił na mnie niepotrzebną uwagę. Tylko tego mi brakowało, aby poświęcał mi jej jeszcze więcej.
- Nic, co mogłoby cię interesowa… - Lecz on wyrwał zdjęcie z mojej dłoni, uśmiechając się z nostalgią.
- Jest piękna. - Stwierdził od razu, a ja zaniemówiłem.
To był ten jeden z niewielu momentów, kiedy brakowało mi argumentów do poparcia własnego zdania, bądź wszczęcia kłótni, zawsze poprawiającej mi nastrój. W tym momencie po prostu nie wiedziałem co powiedzieć. Mogłem się z nim tylko zgodzić.
- Przyznaj to, że jest piękna - powiedział, patrząc mi się prosto w oczy.
- Jest - odparłem, uciekając wzrokiem, chcąc znów zająć się zawartością szafki.
- Nie, nie przyznałeś. - Pokręcił głową, a ja miałem w tej chwili ogromną ochotę wziąć ten jego łeb i oddzielić od szyi.
- Przyznałem - warknąłem, postępując krok do przodu, mając na celu to, aby odpuścił. On jedna stał niestrudzenie, wpatrując się we mnie z tym cholernym spokojem.
- Nie powiedziałeś, że “jest piękna”, tylko, że “jest”. To różnica. - Wywróciłem oczami, unosząc ręce do góry w geście irytacji.
- Przyznałem ci rację, to to samo - syknąłem i odwróciłem się. Niech gada co chce.
- Nie. Nadal nie usłyszałem z twoich ust komplementu. - Uparcie trzymał się swojego zdania, a mi zaczynały puszczać nerwy.
- Mam zacząć prawić ci piękne komplementy? - prychnąłem pod nosem. - Na pewno kręci cię Hinata, a nie ten jej braciszek, Neji? - Zaśmiał się, zbijając mnie z tropu.
Generalnie to nie dość, że obraziłem jego, to jeszcze zahaczyło to o jego nieszczęsną dziewczynę, a on zbył to śmiechem. To chyba on powinien się leczyć, nie ja.
- Mi nie, ale jej mógłbyś - powiedział, uspokajając się.
Zamilkłem, biorąc do ręki ręcznik, płyn i czystą bielizną. Chciałem go wyminąć, ten jednak nie ruszył się z miejsca.
- Czy ty w ogóle powiedziałeś jej kiedyś jakiś komplement? - Spojrzałem na niego spod zmrużonych oczu.
- Tak - odparłem szybko, choć nie byłem tego do końca pewien. Powiedziałem, czy nie powiedziałem?
- No jaki? - Założył ręce na piersi i mimo wojowniczej postawy, w jego oczach coś nadal się uśmiechało. Litości!
Niespodziewanie otworzyły się drzwi do szatni, w których stanął chłopak w niebieskiej koszulce. Nie poświęcając nam uwagi, skierował się do własnej szafki, zabrał potrzebne rzeczy i poszedł pod prysznic. Zdecydowałem się odezwać dopiero, gdy zamknęły się za nim drzwi.
- Jaki? Odpowiedni. - Ruszyłem w ślad za facetem ze swoimi przyborami w ręku.
- Wrócimy do tej rozmowy - odparł Naruto.
Wybrałem ostatnią na tym korytarzy kabinę, szybko się do niej wciskając.Nie mieściłem się do niej, jednak nie mając wyboru, właśnie tu musiałem się wykąpać. W każdej, lepszej siłowni byłoby więcej osób, a tego chciałem na razie unikać. Tłumu, ludzi. Denerwowali mnie.
Utakata przestał się do mnie odzywać. Gaara starał się co jakiś czas zagadać. Jedynie Naruto wciąż nękał mnie swoją obecnością i nie bardzo wiedziałem, czy powinien śmiać się czy płakać, bo na pewno nie dziękować.
Wróciłem do szatni, szybko chowając jej zdjęcie w plecaku. Naruto już stał gotowy i ubrany przy wyjściu, a ja spojrzałem na niego dziwnie.
- Spędziłeś tam dobre piętnaście minut - rzucił, wpatrując się we mnie z satysfakcją, której do końca nie rozumiałem. Co było nie tak z tym facetem?
Ubrałem się, po czym razem opuściliśmy szatnię. Przy recepcji stała reporterka, która wcześniej robiła mi zdjęcia. Spojrzałem na nią dwojako. Nie powinny interesować mnie jej powody, w końcu ja tu zostałem pokrzywdzony, jednak ona też, tylko w inny sposób. Skinąłem na szatynkę głową, a ona wyraźnie odetchnęła, odkiwnąwszy.
- Nie powinieneś się widzieć z tym całym Madarą? - Spytał Naruto, gdy właśnie wsiadalśmy do auta.
- Już nic nie muszę, a już w szczególności spotykać się z nim - warknąłem, odpalając silnik.
- Jakieś dokumenty, te sprawy - rzucił lekko, jednak nie miałem ochoty mu odpowiadać. - Chciałbym, żebyś poznał Hinatę.
- A niby po co? - Mruknąłem, stając na światłach.
- Po prostu chciałbym. Możesz to dla mnie zrobić? - Patrzył się na mnie z wyraźnym oczekiwaniem, a ja wzruszyłem ramionami.
- W sumie mogę.
- Ooo tak! - Wyrzucił pięść do góry w geście zwycięstwa.
- Co się tak cieszysz? - Burknąłem, ponownie ruszając.
- Po prostu chciałbym, aby moi najbliżsi ludzie dobrze się znali.
- Jacy ludzie? - Miałem ochotę przyryć głową o kierownicę.
- Jesteś moim przyjacielem, Sasuke. - Uśmiechnął się zadowolony, włączając radio.
- Nie jestem twoim przyjacielem, znam cię ponad tydzień…
- No i? Ważne, że ja traktuję cię jako przyjaciela i wi… - przerwał. - O! To jest moja piosenka! Mogę śpiewać? Mogę?
- A umiesz?
- Nie, a proszę!
- No śpiewaj…
Dojechaliśmy do mojego mieszkania w akompaniamentcie wrzasków Uzumakiego, gdyż jego talent do śpiewu był praktycznie ujemny, na czym mocno ucierpiał mój aparat słuchu, bo każda następna piosenka okazała się jego ulubioną.
Weszliśmy na górę w pozornej ciszy, bo Naruto tylko kilka razy zaczął coś nucić, dopóki go nie uciszyłem. W środku oboje od razu skierowaliśmy się do kuchni, bo po wysiłku załączał mi się tryb nagłej potrzeby lodówki. Zrobiliśmy więc kanapki, zjedliśmy na miejscu, a ja szybko pozmywałem naczynia.
- Lubisz porządek, co nie, Sasuke? - Naruto siedział na blacie z nogami w powietrzu, a ja skinąłem głową. - Jak dla mnie, świat powinien używać jednorazówek. Zobacz, ile wody marnuje się przez zmywanie!
- Tak, świetny pomysł - prychnąłem.
Blondyn ruszył do salonu, a ja podążyłem za nią, odchodząc od zlewu.
- Put your hands up! - Naruto zaczął skakać po pokoju do rytmu piosenki, którą właśnie włączył w radio. Darł się na dodatek w niebogłosy. Taaa, żyć nie umierać.
Podszedłem do urządzenia, gwałtownie je ściszając oraz zmieniając stację na rockową, na której w tym czasie leciały lżejsze ballady. Nie było to ani darcie mordy ani dupstep. Coś w sam raz, żeby się odprężyć.
- Jesteś strasznie sztywny, Sasuke - powiedział obrażony, zakładając ręce na piersi w geście protestu.
- Co zrobisz? Nic nie zrobisz - powiedziałem spokojnie, siadając w fotelu.
- A ja jeszcze potańczę! - Podbiegł do radia, znów pogłaszając. - Looove me again! Looove me a…
- Nie. - Do salonu weszła Sheeiren, a ja westchnąłem.
Miałem zamykać drzwi na zamek.
- Zacznijmy od tego, że cię nienawidzę. - Ściszyła radio do normalnej głośności, stając na przeciwko mnie. - Twój blond kolega robi wyjazd z tego mieszkania, teraz.
- Poznaliśmy się już. - Naruto podrapał się po karku, jednak ona spiorunowała go wzrokiem.
- Teraz.
- Nie jesteś u siebie, Imai - powiedziałem szorstko, lecz ona zdawała się to kompletnie ignorować.
- Ani słowa. - Machnęła na mnie palcem wkurzona, a Naruto rozglądał się dookoła, czy na pewno wszystko wziął ze sobą.
- O osiemnastej tam gdzie się umawialiśmy? - Stanął w progu i obejrzał się przez ramię.
- Tak.
- Cześć. - Wyszedł, a ja słyszałem jego oddalające się kroki na klatce.
- Razem z Itachim macie taki zwyczaj wypraszania moich znajomych, nie podoba mi się to - powiedziałem niby od niechcenia. Dobrze wiedziałem, że w tym momencie Imai przypominała tykającą bombę. Nie mogłem powiedzieć, że zegarową, bo te pokazywały kiedy wybuchną. Shee nie miała licznika i nie miałem pojęcia, kiedy gorycz przeleje czarę.
- Mam ci zacząć wymieniać, co mi się nie podoba? - Popatrzyła na mnie wojowniczo, a ja zaśmiałem się cicho.
- Lepiej nie, bo nie wyjdziemy stąd do jutra.
- Ty naprawdę nie wiesz, ile bajzlu narobiłeś - stwierdziła, przypatrując mi się jeszcze bardziej intensywnie.
- To znaczy?
- Powiedziałeś Itachiemu, że jestem w ciąży - warknęła, a ja westchnąłem.
- No i?
- No i to, że miał się tego dowiedzieć ode mnie - syknęła, odwracając się w stronę okna.
- Miałaś mnóstwo czasu, żeby mu o tym powiedzieć.
- Co nie zmienia faktu, że ta rola nadal przypadała mnie, nie sądzisz? - Założyła ręce na piersi, a ja podparłem brodę ręką.
- Poniosło mnie - przyznałem, chcąc, aby przestała mieć do mnie większe wyrzuty niż zwykle.
- Poniosło cię? - warknęła. - Zwlekałam z tym tylko dlatego, że czekałam na wyniki z przychodni specjalistycznej. Wyobraź sobie, że nie mogę się denerwować, a stres jest generalnie… zakazany!
- Okej, rozumiem. - Przyznałem jej rację. Nie powinienem tego mówić pierwszy.
- Tak trudno usłyszeć z twoich ust słowo “przepraszam” - westchnęła bardziej do siebie niż do mnie, ale również wróciła na fotel. - Ona je kiedykolwiek usłyszała?
- Kto? Co? - Zmrużyłem oczy, bo coraz mniej podobała mi się ta rozmowa.
- Nie przeprosiłeś jej, nie? - Mruknęła cynicznie, jakby z zawodem.
- Nie miałem okazji - uściśliłem, a ona znów  zaśmiała się kpiąco.
- Zawsze masz to, co chcesz. W tym jesteśmy podobni. - Spojrzała się na mnie porozumiewawczo, a ja mlasnąłem z niesmakiem.
- Ale nie to.
- Nie, dlatego, że nie możesz, czy nie, dlatego, że nie chcesz?
Miałem ogromną ochotę wywalić ją z tego mieszkania i bardziej, bądź mniej kulturalnie poprosić, aby więcej się w nim nie pokazywała, bo poruszała tematy, których nie powinna tykać.
- Przyjechałem pod jej dom, a pierwsze co zobaczyłem to ją z Jackiem na balkonie, jak słodko przekomarzali się w temacie wzajemnej pomocy. Tak, to świetny pomysł, abym dołączył do nich. Jak sądzisz, dobrze wyglądalibyśmy jako trójkącik?
- Sasuke. Nie wiesz, po co do niej przyjechał.
- Zaliczyć ją, to proste. - Zacisnąłem pięści, a Sheeiren wydawała się być lekko zszokowana.
- Takie masz o niej zdanie? Dopiero co wystawił ją facet, którego najwyraźniej kochała i sądzisz, że pierwsze co zrobiła to oddała się innemu?
- Oczywiście, że tak - odparłem pewnie. - Jack jest przystojny, czarujący, przeleciał dla niej pół świata i od początku nie ukrywał, że mu się podoba.
- Co nie znaczy, że Sakura mu się oddała, Sasuke! - Oburzyła się, co było już widoczne na jej twarzy.
- A co to znaczy?! - Uniosłem się z fotela. - Przyjeżdżam pod jej dom, a tam widzę ich razem rozmawiających na balkon…
- Właśnie! Rozmawiających!
- A może właśnie byli po dobrym seksie i wieszali pranie dla relaksu?! Nie wiesz tego!
- No i niby co było dalej? - warknęła, wkurzona.
- Resztę znasz od Itachiego za pewne - fuknąłem. - Zobaczyłem ją na ulicy z tym fagasem i pokłóciliśmy się.
- Nie pasuje mi tu słowo “pokłóciliśmy się” - odparła, a ja na chwilę zamknąłem oczy.
- Tak czy siak dostałem od niego po mordzie, a potem musiałem biec ratować swoje rzeczy z mieszkania w którym “stacjonowała” Karin.
- A ona uciekła, tak?
- Tak.
- Nie dziwię jej się - powiedziała, a na oknie pojawiły się pierwsze krople deszczu. Świetnie. Jedyne, czego mi brakowało, to mokra nawierzchnia.
- Nie dała mi się nawet wytłumaczyć - mruknąłem, bębniąc palcami o parcie fotela.
- Słucham? - Shee zaśmiała się. - Ty przed nikim się nie tłumaczysz, nigdy.
- Gdyby dała mi szansę, byłbym w stanie się przełamać - rzuciłem, rozluźniając dłonie.
- Mówisz tak tylko dlatego, że nie brałeś pod uwagę takiej możliwości i po prostu chcesz wyjść z tego czysty jak łza.
- Może - przyznałem bez bicia.
- Ale musisz wrócić do pracy - stwierdziła, a ja popatrzyłem na nią z litością.
- Nie ma opcji.
- Nie boisz się, że stracisz wszystkie pieniądze? - rzuciła siedząc wygodnie na fotelu, wlepiając we mnie te swoje szare oczy. Nie spuszczała ze mnie wzroku, a ja nie byłem jej dłużny.
- Brzydzę się nimi - odparłem, wytrzymując jej spojrzenie. Ona jednak roześmiała się. Nie był to śmiech szczęścia, a kpiny.
- To wyrzuć je wszystkie, oddaj biednym, stań się kowalem własnego losu - znów zakpiła, machnąwszy ręką. - Śmieszysz mnie, Sasuke. - Wstała i podeszła do okna. Byłem zirytowany do granic, jednak czułem, że mam jakiś dług wobec niej i zdecydowałem się spłacić go milczeniem, a nie kolejną sprzeczką. Właśnie teraz. - Już to widzę, jak sprzedajesz to mieszkanie, przeprowadzasz się do zwykłej klitki, jeździsz starym autem i płacisz rachunki, zastanawiając się, czy starczy ci na życie. - Założyła ręce na piersi, wpatrując się w wiecznie żywe miasto w dole. - Dopóki nie zaczęłam pracować w waszej firmie, po ukończeniu studiów nie miałam prawie nic. Nie wiedziałam, co wsadzę sobie do garnka za kilka dni. Wiesz, jak to jest? - Uśmiechnęła się cynicznie. - Nie masz pojęcia, więc szanuj to, co masz. Nawet, jeśli nie są to pieniądze zarobione personalnie przez ciebie. Ktoś musiał kiedyś na nie ciężko pracować.
- To przez te pieniądze ona odeszła, jak mam je szanować? - mruknąłem cicho, odchylając głowę do tyłu, spoglądając w sufit.
- Co to znaczy, że odeszła przez pieniądze? - Odwróciła się w moją stronę z pytającym spojrzeniem.
- Przecież, gdy dowiedziała się z moich smsów, że robiąc sobie dzieciaka, zachowam część firmy, wściekła się i uciekła. Straciłem ją właśnie przez te pieniądze - wycedziłem, lecz ona nadal zdawała się być niezachwiana.
- To nie starczyło, żeby zakochana bez pamięci kobieta zostawiła cię bez słowa.
- A może nie była zakochana?
- Teraz nawet to kwestionujesz? - Uniosła się.
- Gdy ją tydzień temu spotkałem, skutecznie zabawiała się z blondwłosym Anglikiem.
- A ty z rudą dziwką.
Nawet nie mogłem zaprzeczyć. Karin rzeczywiście była rudą dziwką, a ja przekonałem się o tym na własnej skórze. A to stało się... Uwłaczające. Jednak, gdy zobaczyłem Sakurę z Jackiem, coś we mnie zawrzało do takiego stopnia, że nie potrafiłem tego opanować.  Znajdująca się blisko Karin wydawała mi się najlepszym wyjściem. Żałuję, że do niej pojechałem, ale teraz już nic nie odkręcę.
- Przemyśl to jeszcze. - Oparła się o parapet, nadal poświęcając mi sto procent swojej uwagi.
- No przemyślałem i co teraz? - Uniosłem jedną brew, chcąc ją wkurzyć, jednak ta przebywając tyle z Itachim przejęła od niego kilka cech i niestety opanowanie powoli stawało się jedną z nich. Już nie tak łatwo było ją zdenerwować.
- A teraz idę jeść, jestem głodna. - Jak gdyby nigdy nic wstała i ruszyła w stronę kuchni.
Wyłączyła radio, a ja usłyszałem lekkie szumienie. Zmarszczyłem brwi. Nie, to chyba tylko moja wyobraźnia. Odprowadzałem ją wzrokiem, gdy szła korytarzem. Zmarszczyłem brwi, kiedy zatrzymała się na innym przystanku niż kuchnia, wchodząc po chwili do mojej pracowni.
- Hej! - Zerwałem się z fotela, gnając do kolejnego pokoju.
Imai już siedziała na fotelu w rogu, podziwiając obraz przedstawiający Sakurę oraz mnóstwo szkiców dookoła, porozrzucanych na podłodze.
- I ona naprawdę nie jest warta twojej uwagi? - spytała z nostalgią, wpatrując się w płótno.
Rzucałem pod nosem rozmaite przekleństwa. Miałem zamknąć ten cholerny pokój.
- Nie twój interes.
- Właśnie, że mój - odparła, lecz zrobiła to spokojnie, tonem dość miłym, abym dał się zwieść. - Mimo, że tego po sobie nie pokazuję, nie chcę dla ciebie źle. Jesteś młodszym bratem mojego narzeczonego, Sasuke. - Popatrzyłem na nią dziwnie, bo zachowywała się zdecydowanie zbyt odmiennie jak na siebie. - Naprawdę warto, abyście się pogodzili.
- Warto czy nie, ja nie wyciągnę już do niej ręki - powiedziałem, opierając łokciem o czarny fortepian.
- Ta duma cię zniszczy, wiesz? - Przeglądała szkice leżące na stoliku obok.
- Na razie radzę sobie całkiem nieźle - westchnąłem.
- Zagraj mi coś - mruknęła, przewracając kolejne kartki.
- Nie gram dla publiczności - odparłem, wpatrując się w deszcz coraz bardziej uderzający w szkło okiennic.
- Ze mnie żadna publiczność - rzuciła pod nosem i wstała. - Idę zrobić sobie coś do jedzenia, ale wrócę tu. Chcę zobaczyć więcej tych prac. - Przeciągnęła się. - Ale zagraj coś.
- Upierdliwe babsko - fuknąłem, siadając do fortepianu.
- Och, chyba będę musiała z tym żyć - zaśmiała się i wyszła z pokoju.
Otworzyłem klapę, dotknąłem klawiszy, a pierwsze dźwięki popłynęły z instrumentu, dochodząc do każdego zakamarka domu. Nie spodziewałem się, że będę grał dziś tak chętnie. Naprawdę dawno nie czułem się tak dobrze przy fortepianie. Wydawało mi się, że wszystko dookoła zniknęło, a pozostałem tylko ja i moja muzyka; spokojna, smutna. W większości grałem właśnie takie melodie, ale nie widziałem w tym nic złego.
Przechodziłem z utworu do utworu. Grało mi się dobrze jak nigdy. Muzyka przynosiła mi ukojenie, o które bym jej nie podejrzewał, więc gdy w końcu rozluźniłem dłonie na kolanach, rozejrzałem się po pokoju, nie mogąc się doczekać jakiegoś docinku ze strony Shee, jednak nigdzie jej nie było.
Natychmiast zerwałem się z miejsca, puszczając się biegiem do kuchni, skąd dochodziło szumienie. Skręciłem na korytarzu w lewo i zastygłem w ręką wyciągniętą przed siebie. Zesztywniałem, całkowicie zapominając o racjonalnym myśleniu.
- Telefon, telefon. Gdzie jest telefon? - Zacząłem nerwowo szukać komórki, jednak nawet na tym nie mogłem się skupić
Shee leżała przede mną w kałuży krwi, bokiem do podłogi. Z jej głowy wciąż lała się czerwona ciecz, tworząca coraz większą kałużę, w której tonęły już prawie całe jej długie włosy.
- Komórka, Sasuke. Komórka - mówiłem do siebie.
Krzyknąłem krótko z frustracji, biegnąc do salonu. Szybko złapałem w dłonie telefon, trzęsącymi palcami wykręcając numer na pogotowie.
Jeśli coś jej się stanie, Itachi mi tego nie wybaczy. Tym bardziej ja sobie tego nie wybaczę. Nie, Shee, ty musisz żyć.
Wróciłem do niej jak najszybciej. Rzuciłem się obok niej na kolana, przewracając ją na plecy. Cała górna część jej ciała była umorusana w krwi.
Sygnał w słuchawce irytował mnie dziś bardziej niż zwykle, a czas oczekiwania na połączenie dłużył się niemiłosiernie.
Nadal słyszałem szumienie. Wstałem i spojrzałem na kran z którego lała się woda. Szybko podbiegłem zakręcając kurek.
Spojrzałem spanikowany na Shee, uświadamiając sobie, że to ja byłem winny tej całej sytuacji.
- Niech ktoś w końcu odbierze! - Chodziłem w kółko jak w amoku, czekając na osobę po drugiej stronie linii. Gdy sygnał oczekiwania się skończył, ta krótka chwila brzmiała jak zbawienna cisza.
- Halo? Pogotowie?

Sakura
- Kocham twórczą rozmowę z młodszym rodzeństwem - burknęłam, zakopując się pod kołdrą.
- Zbywałaś mnie przez tydzień... - jęknęła, siadając obok.
- I będę robiła to dalej - fuknęłam, kładąc się.
- Hej! Nie możesz wiecznie uciekać. - Klepnęła mnie w nogę.
- Mogę.
Jak będę jej odpowiadać półsłówkami to w końcu sobie pójdzie, nie?
- Nie bez powodu przytargałam cię do Tokio - mruknęła, a ja przypomniałam sobie spokojne wieczory w domku cioci, przy kominku i co najważniejsze w spokoju.
- Sądzę inaczej.
- Nie możesz być taka zawistna, Saki!
- A zdawało mi się że wyrosłaś już z wieku, kiedy pozwalałam ci tak do siebie mówić.
- Ech - westchnęła, bawiąc się włosami. - Wierzę w to, że jeśli pogadacie jak dorośli ludzie,  a nie nastolatkowie w fazie dorastania i burzy hormonów, wszystko się ułoży.
- Ja to szanuję. - Skinęłam głową. - Ale nie.
- Słuchaj. - Złożyła dłonie na kolanach, a ja spojrzałam na nią podejrzliwie. - Ja się po prostu martwię i…
- Nie przejmujcie się mną, i tak nic nie rozumiem. - Do pokoju wszedł Jack z rękoma uniesionymi w obronnym geście. Mój grymas powiększył się jeszcze bardziej, bo czekała mnie z nim nieunikniona i bardzo ciężka rozmowa.
Nie mogliśmy ciągnąć tego w nieskończoność. I nie mam tu na myśli kwestii finansowej. Itachi po spotkaniu z mojaąmatką uregulował wszystko, co obiecał, a nasze długi przestały istnieć. Firma rodziców nadal przynosiła dochód, więc wartości liczb na moim koncie nieustannie skakały ku górze. Jack był problemem zupełnie innej kategorii.
- Okej, okej - mruknęłam, naciągając kołdrę pod brodę.
- Wiem, że coś między wami jest i… sądzę, że jest to miłość - powiedziała Miku, a ja już miałam jej wytknąć wysuwanie takich pochopnych wniosków, lecz uprzedziła mnie odpowiedź… całkowicie różna.
- O, “miłość”. To słowo brzmi wyjątkowo pięknie w waszym języku. - Jack stał do nas tyłem, więc nie mógł widzieć mojej rozdziawionej buzi i lekko smutnego spojrzenia Miku. Wydawał się powiedzieć to z łatwością, lecz ja dobrze wiedziałam, że to wszystko zakrawało o balans między prawdą, a kłamstwem.
- Rzeczywiście, dość przyjemnie się go słucha - przytaknęła Miku, wbijając wzrok w swoje dłonie.
- Będę w salonie - odparł Jack, niknąc nam z oczu.
- A teraz nie będziesz mi przerywać - rzuciła Miku, patrząc się na mnie groźnie. - Uwierz, że wszystkimi możliwymi siłami sprawiłam, że Daishi i Arya nie zwaliły ci się dziś na głowę bardziej niż to potrzebne.
- Przecież jeszcze ich nie widziałam. - Zmarszczyłam brwi.
- No właśnie - burknęła. - Na pewno nie dałyby ci spokoju, więc doceń to.
- Doceniam - zironizowałam, lecz ona zdawała się to ignorować.
- Nie możesz wierzyć we wszystko, co pisze ta idiotyczna strona - zawyrokowała, a na mojej twarzy pojawił się niemy protest. - To, że złapali go z tą sekretarką, nie znaczy, że właśnie wyszli z łóżka, bądź tylniej kanapy tego samochodu. Cisza! - Uniosła się, gdy właśnie otwierałam usta, żeby coś powiedzieć. - Teraz ja. - Miałam ogromną ochotę skrzyżować ręce na piersi i oświadczyć jej, jak bardzo nie podoba mi się kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa.  - Spotkasz się z nim, czy chcesz, czy nie, bo…
- Miku.
- Bo macie razem dziecko.
- A skąd wiesz, że jest jego, co? - fuknęłam, choć byłam tego pewna.
- Nie jesteś puszczalską szmatą - skontrowała, a ja nie chciałam zaprzeczać prawdzie. Znałam swoją wartość i nie spadłam tak nisko.
- Ale każdemu może zdarzyć się wpadka…
- Jesteś zdesperowana - Ułożyła drobne usta w dzióbek. - Tak bardzo nie chcesz się do niego przyznać?
- Tak – powiedziałam pewnie. Może mój honor nigdy nie sięgał zawrotnych wysokości, lecz czułam, że znajomość z Uchihą zbrukała go już po całości, dopełniając czyny Ryana, których też było wiele. Ciekawe, ile jeszcze będę mogła znieść?
- Wiem, że cię skrzywdził.
- Daruj sobie – fuknęłam, nie chcąc o tym słuchać. Biedna Sakura dała się sponiewierać. Biednej Sakurze należy się pomoc i litość. Bez jaj. Może byłam ostatnio lekko niestabilna emocjonalnie, ale to nie znaczy, że miałam totalnie nierówno pod kopułą.
- Weź się w garść. – Miku uderzyła pięściami w uda, spoglądając na mnie srogo. - Nie musicie się kochać, ale wpadliście, a to do czegoś zobowiązuje.
- Jeszcze zdążę spotkać się z jego pieniędzmi. Na razie mam ich dosyć.
- Jesteś strasznie uprzedzona.
- Dziwisz mi się?
- Tylko trochę – odparła, wpatrując się w okno.
- Bo?
- Jeśli go kochasz, powinnaś znaleźć w sobie siłę, aby wysłuchać jego wytłumaczenia i być w stanie mu wybaczyć.
- I co jeszcze? Może odchować dziecko? - prychnęłam.
- Ha! - krzyknęła zadowolona. - Nie zaprzeczyłaś.
- Co? - burknęłam.
- Nie zaprzeczyłaś słowom, że nadal go kochasz.
- Litości... - jęknęłam sarkastycznie.
- Czyjej? - spytała retorycznie Miku, a ja spiorunowałam ją wzrokiem.
- Zapomniał wół jak cielęciem był – powiedziałam, a ona zarumieniła się nieznacznie. - To nie tak.
- A jak? - Uniosłam pytająco brew, zadowolona w duchu, że udało mi się zmienić temat.
- Odwodzisz mnie od rozmowy.
- Co u Daishi i Aryi? - Wyszłam spod kołdry, przeciągając się.
- Ich... związki – popatrzyła na mnie kontrolnie  – zmierzają ku dobremu.
- Chociaż tyle – odparłam troszkę zbyt cynicznie. - A ty i Kankuro?
- To zły mom...
- SAKURA! - Do pokoju wpadł do połowy ubrany Jack.
To „Sakura” różniło się od tego zwyczajnego. To było przesiąknięte strachem i lekką konsternacją. Momentalnie poczułam, że coś się stało. Nie potrzebowałam do tego ogromu słów. Mimo dość krótkiej znajomości z Jackiem, ja wiedziałam. Nigdy nie widziałam go tak przerażonego.
- Tak?
- Sasuke jest w szpitalu - powiedział, a moje oczy natychmiast się rozszerzyły w niedowierzaniu.
- Co?
Nienawidzę cię draniu, ale nie waż się umierać!
- Unnoticed wysłała ci sms’a, że jest w głównym szpitalu.
W ciągu niecałej sekundy straciłam wszystkie siły, a przez chwilę nawet oddech. Nie, to nie mogło się dziać. Moje życie nie mogło się jeszcze bardziej spierdolić.
- Sakura. - Miku powtórzyła moje imię, lekko szturchając mnie w ramię. Ocknęłam się i zeskoczyłam z łóżka.
- Muszę tam być, teraz - powiedziałam, w amoku szukając ubrań.
- Zawiozę cię. - Jack przepchał się obok mnie do szafy w poszukiwaniu koszulki.
Gdy nasze ramiona zetknęły się, po moim ciele rozszedł się nieprzyjemny prąd. Ten dreszcz zdezorientował mnie jeszcze bardziej.
- Nic mu nie będzie. - Ścisnął lekko mój bark, a ja z zaszklonymi oczami skinęłam twierdząco.
Sasuke był przecież dziwkarzem, a z takim ciałem i twarzą do kompletu nie mógł umrzeć z tak małą ilością zaliczonych panienek, prawda?
Moment.
Przed chwilą wzięłam pod uwagę opcję, że umrze. Boże, co ja narobiłam!
Ubrałam się, pośpiesznie zakładając bluzkę na lewą stronę. Nie zwróciłam na to jednak większej uwagi. Wyjęłam w szuflady czarne trampki, szybko wkładając je na bose stopy. Złapałam torebkę i nagle z zastygłam w bezruchu. Miku i Jack przyglądali mi się w milczeniu.
- A co, jeśli….
- Chodź. - Jack trochę brutalnie pociągnął mnie za łokieć, wyprowadzając na korytarz. - Miku, zostań w domu na wszelki wypadek.
Ruszyliśmy do drzwi wyjściowych, kiedy Jack podał mi moją komórkę. Nie interesował mnie powód, dlaczego grzebał w moim telefonie. Kompletnie mnie to nie interesowało. Przecież Sasuke mógł…
- Sakura, czekaj. - Jack zatrzymał się z ręką na klamce.
- Nie ma czasu. – Popchnęłam go, lecz ten nie ustąpił. Chciałam go przesunąć, uderzyć. Wszystko, jeśli to by znaczyło, że znajdę się szybciej obok niego.
- Cokolwiek się stało, to nie jest twoja wina.– Spojrzałam na niego w milczeniu, a jedna, jedyna łza znalazła ujście, wytyczając mokry ślad na mojej skórze.
- Tego jeszcze nie wiemy – przełknęłam ślinę, ściskając jego dłoń. - Proszę.
Skinął głową, zabierając kask i otwierając drzwi.
Szybko pobiegliśmy na parking, gdzie stał sprowadzony z Anglii motor chłopaka. Jack otworzył z kluczyka mały bagażnik, po czym wyciągnął z niego dwie motocyklowe kurtki, podając mi je niemal natychmiast.
- Kiedyś w końcu będę musiała oddać ją Angie – powiedziałam cicho, zakładając ją na równie czarny podkoszulek.
- Szybko, nie mamy czasu – ponaglił mnie, podając kask.
- Dlaczego to robisz? - Jack zesztywniał, szybko uciekając wzrokiem.
Nie rozumiałam jego postępowania. Nie rozumiem czemu ułatwiał mi kontakt z mężczyzną, którego powinien nienawidzić. Jak wielkie pokłady zrozumienia chował w sobie ten chłopak?
- Nie teraz – uciął i założył kask, przez co nie widziałam już jego oczu. Zrobiłam to samo i usiadłam na miejscu pasażera, a motor zawył i ruszył od razu.
Gdy zatrzymaliśmy się na pierwszych światłach, Jack wyjął z kieszeni telefon, szybko znajdując adres szpitala, wpisując go w okienko GPS'u.
W ciszy siedziałam za nim, kurczowo obejmując go w pasie. W gardle miałam ciężką gulę, która rosła z sekundy na sekundę. Ojciec mojego dziecka nie mógł zginąć. Ktoś musiał je przecież wychować. Sama nie dałabym rady.
Nie przechodziła mi przez głowę myśl, że jego życie mogło zgasnąć. To było niemożliwe. Czułam się tak samo okropnie, jak w momencie, kiedy zginął tata. On też ulotnił się w przeciągu chwili. Sasuke nie mogłam na to pozwolić. Zbliżył się do mnie za bardzo, aby tak po prostu oddać się w szpony śmierci. Nie mógł zniknąć, bo nie przeżyłabym tego drugi raz. Już za pierwszym razem było cholernie trudno.
- Zaraz będziemy – powiedział Jack przez ramię, gdy znów staliśmy na światłach.
Kiedy ruszyliśmy z piskiem opon nie zdawałam sobie sprawy z jaką prędkością gnaliśmy wcześniej. Wtulając się w jego plecy, zapomniałam o bożym świecie. Wiatr smerał mnie po odsłoniętych częściach ciała, ale nie zwracałam na to uwagi. Sasuke wystarczająco przyćmiewał moje myśli. Jednak teraz, kiedy pędziliśmy ponad sto dwadzieścia kilometrów na godzinę w samym sercu Tokio, narodziło się we mnie dodatkowe uczucie strachu.
Nie protestowałam, kiedy Jack notorycznie zwalniał i przyśpieszał, zręcznie manewrując między samochodami, kierowcy spoglądali na nas z niekrytym oburzeniem. Nie przeszkadzało mi to. Jeśli za cenę klaksonów i krzywych spojrzeń miałam znaleźć się szybciej na miejscu, byłam w stanie bez najmniejszego wysiłku je wytrzymać.
Gdy znajdowaliśmy się dosłownie dwie przecznice od szpitala, usłyszałam goniący nas policyjny kogut.
No pięknie.
Spodziewałam się, że Jack zwolni, przeżyję krótkie i niemiłe spotkanie z policjantami, jednak ten jeszcze bardziej przyśpieszył, przyczepiając naszej miłej wyprawie nalepkę z napisem „pościg”.
Kiedy zatrzymaliśmy się pod gmachem szpitala, szybko zeskoczyłam z motocyklu, z niesmakiem patrząc na radiowóz parkujący obok oraz dwóch naburmuszonych policjantów.
- Mówię tylko po angielsku – uprzedził Jack, no co jeden z nich skinął głową.
- Nie ma sprawy.
- Biegnij, ja dołączę potem.
Ściągnął kask, a ja zaraz za nim.
- Haruno Sakura? - spytał ten bardziej żylasty, mówiący po angielsku.
- Tak – powiedziałam w miarę spokojnie, w przeciwieństwie do oszalałego bicia mojego serca, które z ogólnego strachu i niepewności chciało wyskoczyć z piersi i zatańczyć pokazowego kankana, udowadniając mi, że mogłoby być jeszcze bardziej niesforne.
- Mogę autograf? -  Z moich ust wydobył się cichy jęk.
- Załatwię wam nawet kilka, jeśli uregulujecie mi mandat – powiedział Jack, dając mi dyskretne znaki dłonią, że mam już iść, a on zajmie się funkcjonariuszami.
Skinęłam głową i bez słowa rzuciłam się do biegu, starając się nie staranować nikogo po drodze. Gnałam tak, jak kiedyś do taty. Gnałam jednak po to, aby tym razem zobaczyć żywego człowieka, tylko troszkę uszkodzonego, w takim stopniu, że dałoby się go naprawić.
Byłoby to może nauczką za to co mi zrobił, gdyby wdał się w bójkę w barze czy sprała go banda napalonych dresów. Jeśli nie miałoby to poważnych skutków, mogłabym to znieść. Jednak przez doświadczenia, które zdążyły odbić na mnie swoje piętno szpital kojarzył mi się już tylko z tragicznym wypadkiem.
Wbiegłam przez główne drzwi, rozglądając się gorączkowo. Obszerne, białe pomieszczenie raziło mnie swą jasnością. Wszędzie znajdowali się ludzie, załatwiający swoje własne sprawy. Ten budynek działał na mnie paraliżująco, byłam zagubiona. I właśnie wtedy zobaczyłam Unno.
- Hej! - Podbiegłam do niej zziajana, łapiąc za rękę. Odwróciła się szybko, z wyraźnym zaskoczeniem.
- Cześć.
- Gdzie on jest? - Miałam wrażenie, że zanim mi odpowiedziała, minęła wieczność.
- Z tego co się dowiedziałam, to na drugim piętrze na sali operacyjnej. - Boże, „ sala operacyjna”. Zadygotałam.- Ale chyba nic mu nie...
- Dzięki – rzuciłam, otrząsnąwszy się z krótkiego letargu.
Proszę, żeby to był tylko sen. Proszę.
Ruszyłam schodami, widząc ile ciągnęła się kolejka do windy. Prawie potrąciłam zbiegającą pielęgniarkę, lecz nie ona zajmowała mi teraz głowę. Stacjonowało tam tylko jedno nazwisko.
Bez problemu wiedziałam, gdzie należało skręcić. Kiedyś często pokonywałam tę trasę i obiecałam sobie wtedy, że nikomu prócz Miku i mamie nie pozwolę się do mnie zbliżyć, aby ponownie tego nie przeżywać. A tu co? Znów poległam.
Z rozpędu wpadłam przez szare wahadłowe drzwi, nerwowo szukając jego sylwetki. Spojrzałam w prawo, gdzie znajdował się panel kontrolny. Czerwona lampka sali operacyjnej świeciła ostrym światłem, doprowadzając mnie na skraj załamania.
Zebrałam się w sobie już ostatni raz. Na więcej nie było mnie stać.
Dobiegłam do zakrętu korytarza, napotykając kolejne drzwi. Gdy przez nie przeszłam, stanęło mi przed oczami puste pomieszczenie bez okien, oświetlone jedynie białymi jarzeniówkami.
Dlaczego nikogo przy nim nie było?
Łzy same znalazły ujście z kącików moich oczu, a ja zacisnęłam zęby na zewnętrznej stronie dłoni.
Nawet dziwkarz zasługiwał, aby ktoś przy nim czuwał.
- Sakura. – Kolejny już raz tego dnia ktoś wypowiedział moje imię, sprawiając, że miałam deja vu. To był jego głos. Ten należący do Jacka nie był taki szorstki, charakteryzował się angielskim akcentem.
Odwróciłam się, nie dowierzając.
Ostatnio nękały mnie sny. Sny tak realistyczne, że po przebudzeniu zastanawiałam się, co zaliczało się do prawdy, a co do moich chorych wymysłów. Może to prawda, że zaczynam wariować? Tak, to było całkiem możliwe, biorąc pod uwagę osobę, która stała przede mną.
- Jak ty... - jąkałam się.
Z początku nie widziałam go, ponieważ stał oparty plecami o ścianę obok drzwi z rękoma splecionymi na piersi. Znajdowałam się niecały metr od niego. Tak blisko, a zarazem tak daleko.
- Myślałam, że ty... wypadek, coś ci się stało – próbowałam ubrać myśli w słowa, a potem w zdanie, ale przerosło mnie to. Nie potrafiłam sensownie poskładać faktów.
- Nic mi nie jest – odparł zduszonym głosem, a ja zbliżyłam się nieznacznie, chcąc dotknąć jego twarzy, sprawdzić czy był prawdziwy, bo ostatnio miałam problemy z odróżnieniem rzeczywistości.
Gdy moja dłoń zetknęła się z jego zarostem, szybko ją cofnęłam, a ogromna część mojego strachu odeszła w niepamięć. Był cały i zdrowy, był obok.
- Kto? - spytałam, z całych sił starając się panować nad głosem. Moje próby poszły jednak na marne. Uniósł na mnie wzrok, który przyprawił mnie o ciarki. Znajdowało się tam tylko cierpienie i poczucie winy, czyli coś, czego nie miałam okazji wcześniej widzieć.
- Sheeiren – odparł szeptem, nie zrywając kontaktu wzrokowego.
Szybko zatkałam usta dłonią, aby nie wydobył się z nich żałosny dźwięk. Spodziewał się tej reakcji. Spodziewał się też tego, że będę go winić, a tego zrobić nie mogłam. Nie wierzyłam, nie mógł coś złego zrobić narzeczonej swojego brata i ich...
Mocniej przycisnęłam dłoń do ust.
- A...
- Ciąża jest zagrożona.
Zagryzłam zęby, żeby nie krzyknąć. To wszystko zdawało się być irracjonalne. Musiało być irracjonalne.
- Co się stało? - spytałam cicho, przykładając zimne dłonie do szyi.
- Byliśmy u mnie, chciała pogadać i zniknęła mi z oczu – Sasuke westchnął głośno przełykając ślinę. - Wcześniej zostawiłem odkręcony kran, zlew się zapchał, cała podłoga była mokra. Grałem wtedy na fortepianie, nie słyszałem szumu. Nawet nie zdążyła krzyknąć, zanim upadła, uderzając głową o kant szafki – mówił coraz szybciej i szybciej. Jego emocje potęgowały się, czego on najwyraźniej nie zauważył. Zdawał się tego nie widzieć, jak sam nieustannie się nakręcał.
- To nie jest twoja wina – powiedziałam aż nader spokojnie, nie odważywszy się go ponownie dotknąć.
- Moja – warknął, wywołując we mnie ukłucie lęku. - Skończy tak samo jak moi rodzice. Tobie też pewnie coś się stanie. - Wziął głęboki oddech. - Myślałaś, że to mnie operują? - Skinęłam delikatnie głową, a on wyrzucił gniewnie ręce do góry. - Do tego to wszystko prowadzi, widzisz?! - krzyknął, łapiąc się za głowę. - Też pewnie mogłaś zginąć, też przeze mnie.
- Wcale nie – zaprzeczyłam, lecz on nawet na mnie nie spojrzał. - Jechałam tu z własnej woli.
- Oni też – wycedził, rozrywany przez ślepą furię, która targała nim doszczętnie.
- Przecież to nie twoja wina, że zapchał się zlew.
- Moja, bo nie zakręciłem tego pieprzonego kranu. – Uderzył otwartą dłonią w ścianę, po chwili się nad nią pochylając.
- Sas...
- Ty nic nie rozumiesz. – To zabolało. Zabolało bardziej niżeli się spodziewałam.
- Każdy kiedyś umrze, Sasuke – powiedziałam, doskonale znając wagę tych słów. Czasem aż za dobrze.
- Po co mi to mówisz? - syknął nadal odwrócony.
- Ludzi można stracić nie tylko fizycznie.– Usiadłam na jednym z wielu wolnych krzeseł, opierając się łokciami o kolana, lekko pochylona. - Moja matka żyje, ale co z tego, jeśli dla mnie przestała istnieć? - zapytałam głucho, nie oczekując odpowiedzi. Pustka zawsze była skora mnie wysłuchać. Uchiha też się do niej zaliczał. - Moja mama zginęła razem z tatą, tylko zrobiła to dyskretnie – szepnęłam. - To brutalne co powiem, ale ciesz się, że twoja zginęła razem z ojcem.
- Co ty... - warknął, odwracając się przez ramię.
- Nie musiałeś patrzeć, jak stacza się każdego dnia, jak marnuje dorobek swojego życia, rozpaczając. Lepiej dla niej, gdyby zginęła – w końcu to powiedziałam. Wcześniej nie byłam na tyle odważna, a na dodatek nie miałam komu tego powiedzieć. Daishi i Arya na pewno by tego nie zrozumiały, tak samo jak Miku. Lecz on miał całkiem inny światopogląd. - Twoja mama w twoich oczach pozostała idealna. Moja już nigdy taka nie będzie.
Zapadła między nami ciężka cisza. Problem polegał na tym, że jeszcze nie skończyłam swojego monologu. Nie wiem dlaczego, ale chciałam wyrzucić z siebie dosłownie wszystko, aby chociaż w małej części zrzucić z siebie ten ciężar.
- Jaka kochająca matka wysłała by swoje dziecko z nieznanym mężczyzną do Anglii, tylko po to, aby uregulować własne długi? - Pustka znów mi nie odpowiedziała, Sasuke też milczał, lecz to nadal nie był koniec. - Moje dziecko, nasze – dodałam lekko cynicznie. - Nie przejdzie przez takie piekło, nie pozwolę na to. – Moje ramiona zaczęły drżeć na myśl o tym, co chciałam mu wyjawić. Miałam zabrać ze sobą ten sekret do grobu. Teraz to mi nawet nie wyjdzie. - Ja już kiedyś byłam w ciąży – szepnęłam, nie będąc w stanie wypowiedzieć tych słów na głos.
- Co? - wychrypiał Sasuke, zwracając ku mnie swe czarne oczy. Nie wiedziałam co się w nich czai. Nie wiedziałam, bo nie miałam odwagi w nie spojrzeć. Byłam na to za słaba. Wciąż za słaba.
- Ryan był ojcem – znów jedynie niezgrabny szept wypełz z mojej krtani. Wzrok nadal uporczywie wbijałam w podłogę, nerwowo ściskając dłonie. - Kiedyś chciałeś wszystko wiedzieć i teraz już wiesz.
- Dlaczego? - spytał twardo na co zamknęłam oczy, nie mogąc już znieść widoku białych kafelek.
- Dlaczego, co?
- Dlaczego poroniłaś? - sprecyzował, a ja zacisnęłam powieki, zatrzymując łzy. Mogłam mu powiedzieć? Przecież nikt inny na to... nie zasłużył. Nie powinien nic dziś usłyszeć. To zadanie należało kiedyś tylko do pustki. Czemu on miał je zastąpić?
- Uderzył mnie – szepnęłam.
- Słucham?
- Uderzył mnie! - krzyknęłam, łapiąc się za głowę, aby schować ją między kolanami. Nie mogło być gorzej. - Dlatego nie możesz się do mnie zbliżyć, póki nie urodzę – powiedziałam przez łzy, które zaczęły kapać na kafelki, tworząc coraz większą kałużę.
Ta cisza. Ta męcząca, uporczywa cisza, którą zakłócało jedynie skwierczenie spalonej żarówki i mój głośny, urywany oddech targany szlochem.
- Nie wiedziałem.
Tylko tyle? Tylko na tyle było cię stać, Sasuke? A miałam oszczędzić sobie już zawodów.
- Cała ta sytuacja – zaczął, lecz znów urwał. W wyobraźni widziałam jak zaciska pięści, mordując spojrzeniem jakiś niewinny przedmiot. - Madara upił mojego ojca, po czym wmówił, że jestem ciężko ranny, ale to już ci chyba mówiłem – westchnął, a przed oczami widziałam, jak szybko przeczesuje dłonią włosy. - Ta firma była całym jego życiem. Poświęcił dla niej wszystko, nawet rodzinę – zdecydowałam się uchylić powieki, a kafelki znów stały się rzeczywiste. - Madara postawił mi ultimatum – nadal stał oparty o ścianę, tylko tym razem plecami. Ręce umieścił w kieszeniach. - Z racji, że Sheeiren była bezpłodna, a Dyara kompletnie nie przejmowała się losami firmy, na mnie spadł obowiązek...
- Obowiązek? - obruszyłam się z wyrzutem.
- Obowiązek uratowania firmy przed sprzedaniem.– Usiadł obok mnie, lecz ja nadal nie podniosłam wzroku. - Gdy już upił mojego ojca, kazał mu podpisać fałszywe dokumenty, przekazując mu prawie wszystkie udziały. - Zagryzłam dolną wargę, gdy cała układanka stawała się logiczną całością. - Więc żeby uratować dorobek życia mojego ojca, musiałem spełnić jedną zachciankę Madary.
- Zrobić sobie dziecko – powiedziałam głucho, nie doczekując się przez pewien  czas żadnej reakcji. Oczywistym było, że brak sprzeciwu oznacza zgodę.
Sasuke dotknął mojej dłoni, na co wyprostowałam się nagle i bez ostrzeżenia. Sprzeczne myśli kołatały się po mojej głowie, nie chcąc dojść do konsensusu.
- Czyli naprawdę byłam tylko wynajętym pudełkiem – szepnęłam, zabierając dłoń.
- Tylko z początku, potem...
- Potem co?
- Potem wszystko się zmieniło.
- Widać, że nie wiele – powiedziałam rozluźniając mięśnie. - Ta ruda dobrze daje? - Uchiha momentalnie zbladł. Czułam się jak matka, która nakryła swoje dziecko na gorącym uczynku.
- A twój angielski blondyn trzyma poziom? - rzucił chłodno, a ja poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody.
- Co ty insynuujesz? - Spojrzałam na niego z wyrzutem, jednak on zdawał się być niewzruszony. - Nic między nami nie zaszło – syknęłam, nie wierząc w to, co właśnie usłyszałam.
- Na pewno.
- Sądzisz, że zmieniam facetów jak rękawiczki, jak ty panienki? Tak nisko mnie oceniasz?
- Cofnij te słowa – warknął, a ja w końcu spojrzałam mu w oczy, nie potrafiąc zdefiniować ich stanu.
- Te wcześniejsze, czy obecne, że jesteś dziwkarzem? - Momentalnie poczułam, jak zaczyna piec mnie policzek. Otworzyłam szeroko oczy w niedowierzaniu. On... uderzył mnie.
- Sakura, to nie tak. – Po chwili znów zaczął się plątać.
- Jesteś taki sam jak on – szepnęłam z bólem, patrząc w przestrzeń, nadal nie dowierzając.
- Nie, wcale nie. Nigdy bym... - obserwowanie zagubienia Sasuke Uchihy było samo w sobie ciekawym doświadczeniem. Jednak ta ciekawość nie przyćmiła wielkiego zawodu, który jeszcze długo nie zniknie.
- Taki sam. - Policzek palił nawet przyjemnie. Ten słodki ból przypominał o kolejnym życiowym błędzie, którego jak żadnego z poprzednich nie dało się już cofnąć.
- Co je... - Na korytarz wpadł zziajany Itachi. Gdy tylko nas zobaczył, dopadł do Sasuke podnosząc do góry za koszulkę. - Co jej zrobiłeś? - warknął, zbliżając twarz do jego.
- Wywróciła się – powiedział Sasuke. - Nie zakręciłem kranu, zlew się zapchał, a ona poślizgnęła się na mokrej posadzce i... - Dalsze słowa zatrzymał starszy z braci, mocno uderzając młodszego w brzuch, za który ten się od razu złapał, z trudem łapiąc oddech.
- Żebyś więcej nie zapominał czegoś zakręcić – syknął, odchodząc.
Dopiero teraz spojrzał na mnie. Siedziałam względnie skulona i cicho, nie chcąc zwracać na siebie jego uwagi.
- Co? – warknął, podchodząc do mnie. Odchyliłam głowę, jednak on złapał mnie za brodę, aby zobaczyć czerwony ślad na moim policzku. - Kto?
Spojrzałam na niego zlękniona, lecz w jego oczach już czaił się ten błysk. On wiedział.
- Ty rozpieszczony gówniarzu – warknął i wymierzył mu kolejny cios, przed którym ten znów się nie bronił. Jednak to uderzenie było skierowane na szczękę. Sasuke splunął krwią na podłogę, a Itachi co chwila zaciskał pięści.
- Czy ciebie już do końca popieprzyło?! - krzyknął, popychając Sasuke na ścianę, od której ten odbił się, znów tracąc oddech. - Shee z tego wyjdzie, wiem to. Jest zbyt silna, aby zginąć w ten sposób, ale nie wiem jak naprawisz to. - Wskazał na mnie.
Miałam ochotę przypomnieć, że siedziałam tuż obok, ale nie był to dogodny moment. Mankament polegał na tym, że chciałam zniknąć. Na zawsze.
„Nie naprawi” - krążyło mi w myślach wciąż i wciąż. Skreślił wszystkie, już z początku marne szanse.
Z sali wyszedł lekarz. Wszyscy poderwaliśmy się na nogi. Spojrzał po każdym z nas, instynktownie zatrzymując się na Itachim.
- Żyje. - Wszyscy odetchnęliśmy.
- A dziecko? - Nerwowe pytanie zawisło w powietrzu.
- Jeszcze nie wiemy. - Itachi zastygł w jednym miejscu, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. To były niewyobrażalnie złe wieści dla ojca wyczekującego potomka.
- A ona? - Wydusił.
- Jest w śpiączce. Nie wiemy kiedy się obudzi.
- Dziękuję – szepnął Itachi, jak najszybciej opuszczając pomieszczenie.
Nie spojrzał na żadne z nas, a ja zaczęłam się o niego martwić. Nie znałam go, nie wiedziałam do czego był zdolny. Wątpiłam by komukolwiek teraz zrobił krzywdę, chyba że w grę wchodził on sam.
Staliśmy tak chwilę w ciszy. Miałam zamiar odejść, lecz ktoś znów wszedł przez drzwi. Jack zatrzymał się w przejściu, kontrolnie po nas spoglądając. Kiedy upewnił się, że Sasuke nie skoczy mu do gardła, stanął obok mnie z rękoma w kieszeni, mając kask pod pachą. Rozejrzałam się za swoim, który okazał się leżeć na parapecie. Mimo, że nie pamiętam momentu, w którym go tam położyłam, byłam pewna, że to mój.
- Musimy porozmawiać – odezwał się w końcu Jack, przerywając milczenie. Spojrzałam na niego, lecz ten zaprzeczył głową. - Nie z tobą, z Sasuke.
Uchiha drgnął, słysząc swoje imię. Doszłam do wniosku, że dusiło mnie to pomieszczenie, ta atmosfera, Sasuke. Ograniczał moje myśli, moją wolność. Nadszedł czas, aby to skończyć.
Wstałam, a moja komórka jak na zawołanie zaczęła dzwonić.
„Are you mine?”, śpiewał wokalista, a ja szybko opuściłam korytarz, ruszając w stronę okna, z zamiarem otworzenia go. Miejskie, zanieczyszczone powietrze uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą.
Wyciągnęłam nadal dzwoniący telefon, spoglądając na wyświetlacz. Był to obcy numer, przez co zmarszczyłam brwi, lecz odebrałam ze sporą dozą dystansu.
- Halo? - spytałam pierwsza.
- Haruno Sakura? - Gdzieś już słyszałam ten damski głos i on wcale nie kojarzył mi się dobrze.
- Tak, o co chodzi? - Nadal miałam nerwowy ton, bo konfrontacja z Sasuke skutecznie wyprowadziła mnie z równowagi. Kobieta po drugiej stronie słuchawki zamilkła ma chwilę. Właśnie chciałam się rozłączyć, gdy w końcu odezwała się.
- Tu Ino Yamanaka. - Oparłam się o parapet. - Nie rozłączaj się, to ważne. - Miała zdarty głos, jakby długo krzyczała, bądź płakała. - Nie będę owijać w bawełnę. - Pociągnęła nosem, a ja w napięciu oczekiwałam dalszych wieści. Choć gdybym znała ich treść, nie chciałabym ich nigdy słyszeć. - Ryan umiera i bardzo chce cię zobaczyć zanim odejdzie. - Dziewczyna rozpłakała się głośno, a ja razem z nią, tylko cicho. Od dziś właśnie w ten sposób będę przeżywać swoje cierpienia.
- Dobrze, przyjadę.
*** 
Ohayoł.
Z ogłoszeń parafialnych to tyle, że dziewczyna, która miała przepisać moje ręczne zapiski na komputer ulotniła się, a ja zostałam z tym sama, także milutko. Mam do przepisania 2,5 rozdziału (Y)
Zrezygnowałam z pomysłu SOP, zastępując go psychicznym kryminałem o nazwie "Nine Crimes", w skrócie "9C". Będzie to coś... całkowicie różnego od Karuzeli, bazujące w 90% na psychice bohaterów. Nie ukrywam, że to dla mnie ogromne wyzwanie, ale mam zamiar mu podołać.  Napisałam dziś prolog i mam zamiar wziąć się właśnie za pierwszy rozdział. Jeśli ktoś czytał Nakanaide Chusteczki - SS, ryje banie po całości - to niech wie, że... u mnie będzie gorzej. Sory Chustii, martwe płody przegrały. Da się jeszcze bardziej nie kochać swoich postaci ;_; Kiedy na Karuzeli odezwała się moja podobno "zabawna" strona, tam odezwie się ta... nikczemna. 
Aha, apropo XVI. Nie krzyczcie. Ja dopiero zaczęłam projekt ich destrukcji.



20 komentarzy:

  1. Ohayo ! :)
    No przecież ja Cię zabiję Shee ! :o Normalnie jesteś trupem:o !
    Jak mogłaś z niego zrobić dziwkarza, damskiego boksera, cholernego dupka. Ja go tak kocham a ty co?!?! no ja się pytam no ?! :o Kobieeeto a ten ból który zadałaś Sakurze,no prawie się popłakałam ;o Zginiesz no ;c Wszyscy kiedyś umrzemy Shee ale ty szybciej ;o !
    Oby Sasuke I słodziutki Anglik się dogadali :c pliiiisss :c
    A miałam być spokojna..
    I nie chcę widzieć w Karuzeli martwych płodów,rozumiesz ;o?Czyli dziecko Shee będzie zdrowe.
    Sasuke będzie mial wybite zęby,Sakura urodzi cudowne dziecko,Itachi będzie wspaniałym ojcem i wujkiem a Sasuke to Sasuke,gbur.
    Destrukcja bohaterów zawsze spoko,nie?
    Wszyscy chcą mordować a kto będzie pisał komedie ? :D Sheeiren Imai kobieto uduszę Cię ^^
    Pozdrawiam Cię i życzę weny(takiej jak w górach) :D
    Polly-chan ~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja reakcja na to, co Shee wymyśliła, była taka: "żartujesz?" :D Oczywiście nie żartowała :D Shee to taki człowiek :D lubi dokopywać, gdy człowiek już leży, szczególnie w swoich opowiadaniach :D ale no nie mogą być same happy endy :D muszę też być "sad endy" :D Do Shee trzeba się przyzwyczaić :D + Polly-chan, nie zabijaj jej, ponieważ nie napiszę nam swojej nowości :D



      (Dawniej Patrycja P.)

      Usuń
    2. No w sumie racja ;D Ale i tak ją skrzywdzę :D !

      Usuń
    3. Trupom ciężko się pisze, Polly ._.
      Zwolenniczka Jacka, taaak? :>
      Och, chyba będę małym skurwysynkiem xd
      Ej! Martwe płody są fajne!

      POLLY I VENA, KOCHAM WAS.
      WŁAŚNIE DZIĘKI WAM WPADŁAM NA POMYSŁ, JAK ZAKOŃCZYĆ KARUZELĘ <3
      Aaale mi cudownie :3
      To wy spisujcie mój testament, a ja lecę pisać <3

      Usuń
  2. Przerwać w taki momencie ?!Jak ty mogłaś??!!!
    Jesteś uhhh.....
    Prawie się popłakałam czytając rozdział. Shee jesteś zepsuta do szpiku kości, jak mogłaś zadać taki ból Sakurze! :0
    Po tym rozdziale zostałam z pytaniami np. Czy Sasuke i słodziutki Anglik dogadają się? Co z Shee i jej dzieckiem?
    Czy Sakura pojedzie spotkać się z Ryanem?
    Tyle pytań- a brak odpowiedzi...
    Sheeiren Imai ty naprawdę chcesz trafić do piekła.
    Życzę Ci dużo weny- najlepiej takiej jakiej miałaś w górach :D
    ~ Kwiat Wiśni

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, zlinczujcie mnie najlepiej T_T
      Powiem ci, że... na większość tych pytań odpowie ci XVII, choć z pewnością spowoduje narodzenie się kolejnych xD
      Ja już tam trafiłam :D
      Wena jest <3
      Pozdrawiam ;3

      Usuń
  3. W końcu komentuję, a miałam to zrobić dobrą godzinę temu :D Lepiej późno niż wcale :D I co ja mam ci powiedzieć... :D Lubisz znęcać się nad swoimi postaciami, to masz opanowane do perfekcji :D Pamiętam jak napisałaś mi ten pomysł z Shee, a ja takie wielkie jedno "co? o nie..." sobie pomyślałam :D lubię to opowiadanie i chyba nie tylko ja to zauważyłam, ale też inni, że twój styl pisania się poprawił :D

    Lecę ogarniać te cholerne konto na Google! <3

    Trzymaj się! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj może nie lubię... Dobra, lubię. Ale przyznaj, że gdybym tego nie robiła, to byłoby nudno XD
      A to jeszcze ie koniec xD
      Styl pisania... ;-; mam nadzieję, że tak xd
      Bajos :3

      Usuń
    2. Może i by było nudno :D a teraz jak doprowadzasz czytelników do skraju załamania to nudy nie ma :D mam nadzieję, że nic nienormalnego ci nie przyjdzie do głowy... :D znam cie już trochę i myślę, że moja nadzieja ma małe szanse :D

      Usuń
  4. Co ja mam ci napisać ?
    Wyślę cię w kosmos za takie końcówki ? Nie zadziała na ciebie.

    Shee...Jest niemożliwa..." Twój blond kolega robi wyjazd z tego mieszkania, teraz." Ona i jej charakterek...Idealne połączenie ; )
    Naruto też jest niezły...Ehh...Ale uwielbiam tę blond czuprynę za te nieograniczone pokłady optymizmu, którym zaraża innych.
    To że Sakura opowiedziała Sasuke swoją przeszłość w pewien sposób mnie uspokoiło, bo to znaczyło, że były szanse, że coś się wtedy polepszy. A Sasuke, mimo że poznał jej przeszłość to i tak ją uderzył.
    Cieszę się że Itachi przywalił Sasuke. Jack chce porozmawiać z Sasuke to się dobrze skończyć nie może...A to że Sakura idzie zobaczyć Ryana...Wg to się nie mieści w głowie !!
    Mam prośbę. Przestań znęcać się nad swoimi postaciami. I nie pozwól by Shee straciła to dziecko. Proszę ?
    Buziaki ; *

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakbyś zasponsorowała mi podróż w kosmos, ja bym się wcale nie martwiła :3
      Czyli jak morał z tej notki?
      "I tak źle i tak niedobrze, a coś co spierdolić się miało i tak to zrobi." xd
      Yes! Ja też jestem za tym, że Itaś słusznie przywalił Saskowi. Zdecydowanie "3
      Tyle próśb... Nie wiem, czy dam radę spełnić wszystkie xD
      Pozdrawiam :D

      Usuń
  5. Co ty tu odwalasz, Imai, co ty odwalasz?

    Sasuke to już pojechał po całości w tym rozdziale, przegiął pałę. Aż miałam mu ochotę coś zrobić, ugh. Niech ginie. ._. Śmieć, gnój, frajer, idiota, leszcz.

    Sheeiren, co z Sheeiren? (Ach, jak to brzmi) Wybudzi się prędko? A co z dzieckiem? :o Kurczę, no! >.<

    Wyszło na to, że mamy między sobą jakieś powiązanie mentalne, ty wiesz o co chodzi, ale ja siedzę cicho, może nikt inny się nie zorientuje. :D

    Dobra, ta godzina i ja nie jestem w stanie myśleć logicznie i napisać adekwatnego komentarza, więc no... powiem tylko tyle, że dalej do mnie fakt nie dochodzi, że Karuzela powoli się zatrzymuje. Ale no, ej - i tak, mimo wszystko, czekam na kolejne rozdziały. :3
    Pozdrawiam! ; >

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, jeszcze nie przegiął, Oki [*]
      Tylko tyle ci powiem ;>

      Usuń
  6. Od dziś mam kilka powodów, za które mam ochotę cię udusić.
    Po pierwsze Karin. Kurcze, nie mogłaś się powstrzymać i musiałaś ją wcisnąć do łóżka razem z Sasuke. Jak czytałam wcześniejszy rozdział to takie miałam domysły, że będzie z paczki samochodowej czy cóś i Sasuke dzwoni do niej tylko w sprawie wyścigów. A tu nagle lądują razem w co najmniej nieodpowiednim miejscu.
    Potem ten wybryk w kuchni. Czy ty zamierzasz pokolei stopniowo wykańczać każdego z bohaterów? Zarówno psychicznie jak i fizycznie. Ja wiem, że ty uwielbiasz się nad wszystkimi znęcać, sama się tym nawet pochwaliłaś, ale serio, serio?
    Shee w śpiączce. Coś mi tu nie pasuje. Ale, że jak to, że ma jej nie być? Jak to tak w ogóle może być? To jest sprzeczne z prawami fizyki. A okoliczności, wypadku wydają się tak idiotyczne w porównaniu ze skutkami. Teraz można nazwać nową śmiertelną chorobę. "Na co umarł ten ktoś?" "Na głupotę innych ludzi."
    Kolejna rzecz na którą jestem na ciebie wściekła, to że Sasuke uderzył Sakurę. No jak on śmiał. To on był z larwą, a Sakura nic nie zrobiła.
    A potem jeszcze ten Itachi. No dobra, miał prawo się wkurzyć, ale to jak potraktował Sasuke, to już też przesada. W końcu tylko dostała z liścia. Od tego się nic złego nie stanie.
    I ten tekst, który doprowadza mnie do białej gorączki. "Musimy porozmawiać". Po prostu, jak to słyszę, to widzę Bobka i te wszystkie polskie telenowele na TVN których połowa scenariusza opiera się na tym jednym zdaniu.
    I na koniec tych wszystkich goryczy, Rayan. Wyczuwam podstęp. Dlaczego ta idiotka zgodziła się przyjechać. Czy wcześniej nie unikała go za wszelką cenę? I nie cieszyła się, że Sasuke wlał mu po mordzie? Że już nigdy więcej się z nim nie zobaczy? A teraz się popłakała. Nawet jeśli w sobie i niewidocznie, to jednak.
    Ale, żeby nie być taką marudą i nienawistną zołzą, to cię pochwalę. I swoją drogą zazdroszczę ci tego, jak genialnie wychodzi ci męska narracja. Ile razy złapałam się na tym, że nagle zamiast mówić jako facet, piszę "widziałam" "poszłam" "powiedziałam" albo opisuję jak się czuje dajmy na to Sasuke a już w następnym akapicie opisuję uczucia dziewczyny. (Wciąż nie mogę się zmusić do SS i wybieram OC) Tak, więc, to wychodzi ci świetnie i wolę nawet czytać narrację Sasuke niż Sakury.
    Szkoda, że zaczyna się szkoła, bo bym ci przepisała te notatki. Ale czas wrócić do kujonienia i takiego tam "no life".
    Życzę ci dużo weny i niech ci szkoła lekką będzie (jak to brzmi... o.O jak na pogrzebie xD) w każdym razie, żebyś w przeciwieństwie do mnie miała czas na blogowanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że musiałam ich wcisnąć razem do łóżka xd jakbym tego nie zrobiła, to byłoby mało spontanicznie, nie sądzisz?
      "Potem ten wybryk w kuchni. Czy ty zamierzasz pokolei stopniowo wykańczać każdego z bohaterów? Zarówno psychicznie jak i fizycznie. Ja wiem, że ty uwielbiasz się nad wszystkimi znęcać, sama się tym nawet pochwaliłaś, ale serio, serio?" Serio, serio totalnie, full opcja. No przecież ile mnie znasz? :D
      JESZCZE jej nie uśmierciłam, ale "Na co umarł ten ktoś?" "Na głupotę innych ludzi." - to jest bardzo mądre i możliwe, że gdzieś to wplotę ;]
      Wyczuwanie podstępów to zacna sprawa bardzo jest. I wpadłaś na dobry trop, ale losów bohaterów dopiero w kolejnych notkach możesz dowiedzieć się :D
      Ej, ale to jest po całości prawda! 84345647 razy lepiej pisze mi się jako Sasuke. Baby są zbyt konfliktowe xD
      Już właśnie kończę przepisywać, Neko mi pomogła z XVIII, więc nie ma bidy :D
      Czasu nie ma, ale coś trzeba robić ^^
      Pozdrawiam :D

      Usuń
  7. Nie no!
    Sasuke jeszcze bardziej się stacza! Chlipałam (mentalnie) nad jego losem dobre pół godziny. Czemu on taki jest? Ja się pytam noo! ;-;

    Do tego teraz jeszcze ten wypadek Shee... Jak ona poroni to fochnę się na ciebie i już nigdy więcej nie przeczytam nic twojego! Tak, to jest groźba!

    Ale Sasuke to jakoś naprawi, prawda? Pogodzi się z Sakurą, prawda? Sakura go zrozumie prawda?! *krzyczy histerycznie*

    Niee. Przy tym twoim opowiadaniu tracę wszelkie szczątki optymizmu. Wszystko się pieprzy! I szczerze mówiąc, nie wiem czy można to jeszcze jakoś odkręcić...

    Cóż, weny życzę i tak pięknie, pięknie proszę, żeby wszystko się ułożyło, dobrze? :3

    ShoriChan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps.: Zapomniałam w komentarzu dodać, że mam okropnie słabą psychikę, więc czytając Nakanaide Chusteczki ryczałam praktycznie na każdym rozdziale. Jeżeli ty mówisz, że u ciebie będzie gorzej, to nie śmiem nawet tknąć długim kijem tego twojego opo nowego ._.
      Ale że chwila... Ty napisałaś, że ten jeden wielki koszmar to dopiero początek ich destrukcji? Czy ty sobie ze mnie jajca trzaskasz? Jeżeli prawdę gadasz, to chyba będę musiała odstawić Karuzelę na czas nieokreślony... Bo inaczej wpadnę w depresję ;-;. A depresja to niezbyt dobry stan ducha na rozpoczęcie roku szkolnego...

      Usuń
    2. "Do tego teraz jeszcze ten wypadek Shee... Jak ona poroni to fochnę się na ciebie i już nigdy więcej nie przeczytam nic twojego! Tak, to jest groźba! " Ejejej, nie podoba mi się to XD Nie szantażuj mnie xD
      Wielbicielka happy endów?
      Tkniesz kijem, tkniesz. Szablon nie pozwoli ci przejść obojętnie :>
      Depresja... Ten rozdział będzie jeszcze w miarę przyjazny :P
      Pozdrawiam :D

      Usuń
  8. Jezu. Jestem rozchwiana emocjonalnie. W tym rozdziale jest tyle emocji, że aż przyznam się do tego, że się popłakałam. Serio. Ech, teraz pewnie będę cały czas przeżywać ten rozdział.
    Na początku było tak fajnie, zabawnie. Śmiałam się i w ogóle. A potem ten szpital. No i się rozkleiłam.
    Fantastyczny rozdział jestem pod ogromnym wrażeniem. No brak mi słów, a jeśli ja nie wiem co powiedzieć to już serio święto.
    Dziękuję za wspaniały rozdział. Idę pozbierać moje emocje w kupę.
    Pozdrawiam Paulina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Emołszyn, emołszyn, tu de lokomołszyn.
      Wybacz xD
      Jestem strasznie zmęczona, a mi bije w takim stanie xd
      Płakałaś? Och ._. Jak to co piszę, mogło na ciebie aż tak wpłynąć? xd Na pewno miałaś jeszcze inny powód xd
      Dziękuję bardzo za miłe słowa. Nie ukrywam, że lubię je dostawać ;]
      Pozdrawiam :D

      Usuń