"Wiesz, to tak, jakbyś oddała całe swoje ciało i serce jakiejś osobie,
aż nie zostałoby Ci już nic do ofiarowania...
i nagle okazało się, że wcale nie tego było jej trzeba."
~Jodi Picoult
Sakura
Podeszliśmy do
motocyklu. Jack bez słowa dał mi drugi kask, a z bagażnika wyciągnął ciemną
kurtkę, którą zarzuciłam na plecy. Wsiadł na motor, zakładając swój. Dołączyłam
do niego po chwili, aby zaraz pędzić wprost we wschodzące słońce. Obejmowałam
go w pasie, głowę położyłam na jego ramionach, chcąc w końcu zamknąć oczy,
zrelaksować się. Zdesperowanie popchnęło mnie do tego, aby do niego zadzwonić,
a coś jeszcze bardziej dziwnego do tego, żeby zdać się całkowicie na jego
łaskę. Jack miał w sobie tę ikrę, która przyciągała do niego ludzi, w tym mnie.
Czasem mam wrażenie, że
jeśli myśli się o innym człowieku wystarczająco długo, to w jakimś małym, ale
jednak stopniu, poznaje się go. A może jednak tylko kreuje wizję tego, co
mogłoby być? Westchnęłam, zaczynając się bać tego, co stanie się, gdy się
zatrzymamy. Nie miałam pojęcia, o czym miałabym z nim rozmawiać, a tym
bardziej, kiedy wyrzuty sumienia zjadały mnie od środka, szepcząc, że stałam
się okropną dziewuchą, która spotyka się z facetem tylko wtedy, kiedy czegoś od
niego potrzebuje. Bolało mnie to, nie powiem. Było jednak coś, co raniło mnie
zdecydowanie bardziej.
Nienawidziłam kłamstwa,
lecz tolerowałam w pewnym natężeniu. Bo co, kiedy podejdzie do mnie małe
dziecko i spyta, czy podoba mi się jego rysunek? Każdy normalny odparłby “tak,
oczywiście. Jest piękny” - lecz tak naprawdę byłaby to plątanina nieskładnych
kresek, rzadko kiedy przypominająca coś rzeczywistego. Ten rodzaj oszustwa
byłam w stanie zrozumieć. Jednak Sasuke to nie rodzic, a ja nie dziecko, aby
brać mnie na ładne oczy. To tak nie działa.
Nie wiem, ile dokładnie
jechaliśmy, lecz dobrze wiedziałam, że mój brzuch burczał, chcąc powiedzieć, że
po tylu godzinach wypadałoby coś zjeść. Ja jednak kurczowo trzymałam się Jacka,
który niezmiennie jechał przed siebie, nie odwracając nawet głowy. Przez
większość tego czasu, chcąc zapomnieć o tej całej bajeczce, w którą wplątał
mnie Uchiha, zastanawiałam się, w jaki sposób mu się odwdzięczę. Chyba nikt nie
zrobił dla mnie tak dużo w tak krótkim czasie, nie oczekując nic w zamian. Ta
świadomość przyprawiała mnie o dodatkowy wstyd. Tak, Sakura. To ten czas, kiedy
idąc na casting do filmu “Słabi i żałośni” przyjęliby cię bez mrugnięcia okiem.
Ech, to wszystko jest idiotyczne.
Powinnam wrócić do
Tokio, zabrać się za pracę. Może powrócę do gry na fortepianie? Zawsze trochę
mi tego brakowało, a w tym momencie nie byłoby nic, co pomogłoby mi bardziej.
Przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki Jack po kilku godzinach nie zjechał na
stację benzynową.
Zdjęłam kask,
potrząsając kilkukrotnie głową. Zeszłam z motoru, nadal trzymając go w ręce.
Czas na zmiany, Sakura, czas na zmiany. Jack rozpiął kurtkę, a ja ujrzałam pod
nią podkoszulek, który działał na moją podświadomość jednoznacznie, bardzo
chcąc mi powiedzieć, że jest elementem piżamy. Gdy zauważył, że mu się
przyglądam, uśmiechnął się z lekkim zażenowaniem.
- Eee, spieszyło mi
się. Nie zdążyłem się przebrać do końca. - Na moich ustach również pojawił
się lekki uśmiech, a z jego twarzy zniknęło zażenowanie, ustępując miejsca
radości.
- Nie musiałeś tak
pędzić. W ogóle nie musiałeś pędzić i…
- Przestań. -
Zmarszczył brwi, sprawiając wrażenie znudzonego. Zacisnęłam usta, wbijając
wzrok w trampki. Zatankował, po czym spojrzał na mnie. - Chcesz coś? -
spytał, wskazując na sklep za swoimi plecami.
- N-nie, ale wejdę.
Chłopak przeparkował
maszynę na wolne miejsce parkingowe, po czym ruszyliśmy ku automatycznym
drzwiom, które otworzyły się przed nami, ukazując wnętrze budynku. Wszędzie
stały regały z artykułami spożywczymi, a po prawej kasy, gdzie podążył Jack,
kiwając na mnie lekko głową. Weszłam między półki, a na widok jedzenia w
zasięgu ręki, mój brzuch zaalarmował swoim pustym stanem. Cholera.
Rzucił mi się w oczy
komputer. Bez zbędnych opisów wiedziałam, że był pracowniczy, lecz na gwałt
potrzebowałam podłączenia do internetu. Nie było innej opcji, abym mogła
przeżyć. Ech. To brzmi, jakbym była w amazońskiej dżungli i natychmiast
potrzebowała czegoś do picia, bo umrę z pragnienia. W sumie, to chwilowa opcja
z internetem była bardzo podobna.
- Przepraszam -
zagaiłam do otyłej kobiety myjącej podłogę, która uniosła na mnie leniwe
spojrzenie. - Mogłabym skorzystać z komputera? To bardzo ważne.
- Ważne, czy nie, to
stanowisko pracownicze - fuknęła, kontynuując przerwane zajęcie. Zagryzłam
wargę, kurde.
- To bardzo ważne.
Bardzo. - Podeszłam kilka kroków bliżej, a dziewczyna zwęziła oczy w wąskie
szparki i mruknęła.
- Masz trzy minuty,
ale stawiasz mi hot doga. - Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jej tłuste
włosy i zęby odcieniu co najmniej jasnej żółci. Przełknęłam ślinę, ale skinęłam
głową, podchodząc do stoiska z gazetami. Kobieta wstała, wpisała hasło i
podsunęła mi pod nos klawiaturę. - Hot dog. - Wskazała dwoma palcami
najpierw na swoje oczy, potem na moje, a następnie znów na swoje. Uśmiechnęłam
się lekko, chcąc podziękować, lecz w odezwie dostałam jedynie grymas. No
trudno, Sakura. Wszystkim nie dogodzisz.
Szybko weszłam na
facebook'a, mając nadzieję, ze Miku będzie dostępna. Odpaliłam główną stronę i
zalogowałam się, nerwowo spoglądając na pracownicę stacji. Otworzyłam okienko
chatu, szukając nazwiska siostry. Kamień spadł mi z serca, kiedy zobaczyłam
przy jej profilu zieloną kropeczkę. Natychmiast napisałam:
"Miku, przelej mi na konto pięćset funtów. Obiecuję, że ci oddam, to
bardzo ważne. Zadzwonię, kiedy będę mogła, bo mam bardzo mało czasu.”
Rozejrzałam się dookoła,
czując się jak zbieg. Cichociemna akcja przechodziła jednak pomyślnie, a
spełniła się, gdy Miku odpisała po chwili:
"Mam nadzieję, ze nikt nie włamał ci się na konto i nie żąda ode mnie
pieniędzy... Zwykle nie prosisz o gotówkę, więc coś musiało się stać. Już
wysyłam przelew, ale oczekuję wyjaśnień."
- Długo jeszcze? -
rzuciła dziewczyna, spoglądając mi przez ramię. Odetchnęłam, wystukując
ostatnią wiadomość, ignorując tym samym natrętną obecność pracowniczki.
"Dzięki, odwdzięczę się z nawiązką"
- Dziękuję bardzo
- powiedziałam, kiedy odsunęłam się od niej na bezpieczną odległość.
- Hot dog. - Znów
zmrużyła oczy, a ja podeszłam do kolejki.
Jack akurat stał przy
kasie, płacąc rachunek, a moja podróż przez stojących za nami ludzi skończyła
się parsknięciami i prychnięciami niezadowolenia.
- Bierzesz coś
jednak? - spytał, unosząc jedną brew.
- Tak. Trzy hot dogi,
dwie kawy, dwa kitkaty i losową paczkę chipsów, proszę. - Kasjer mruknął
coś pod nosem, ale zaczął przygotowywać wybrane rzeczy.
- Jesteś chyba bardzo
głodna - powiedział, maskując uśmiech.
- Ty pewnie też -
odpowiedziałam, wyciągając z portfela kartę, aby położyć ją na ladzie. Jack nie
skomentował już mojego zachowania, a skupił się na obserwowaniu moich poczynań.
Zacisnęłam na chwilę oczy, gdy karta została włożona do czytnika. Niech tylko
przelew zdąży dojść, niech zdąży... - modliłam się w myślach, zostając
obdarzona zaintrygowanym wzrokiem blondyna.
- Pin i zielony,
poproszę. - Głośno wypuściłam z siebie powietrze, chowając kartę z powrotem
do portfela. - Miłego dnia, zapraszamy ponownie.
Jack pomógł mi zabrać
wszystkie rzeczy, więc bezproblemowo wyszliśmy ze stacji, gdzie dogoniła mnie
jednak pracownica od mopa. Szczerze mówiąc, to jej hot dog wyleciał mi z głowy,
więc grzecznie oddałam go kobiecie i jak najszybciej podążyłam za Jackiem.
Obok budynku znajdowało
się kilka parasoli ze stolikami i krzesłami, do których szliśmy. Byłam świadoma
tego, że on też chciał odpocząć. Obudziłam go w środku nocy, spowodowałam, że
jechał kilka godzin bez przerwy aby mnie znaleźć, a potem zebrać i z powrotem
wsiąść na motor. Wiedziałam, że taka jazda była uciążliwa, a szczególnie, kiedy
jest się wyrwanym ze snu i namacalnie zmęczonym.
Wybraliśmy pusty stolik
na końcu. Dwa pierwsze były zajęte przez podróżujące rodziny z dziećmi, a
reszta przez pojedyncze osoby, pewnie kierowców tirów. Położyliśmy wszystkie
rzeczy na blacie i rozsiedliśmy się, odchylając równocześnie głowy do tyłu.
Zaśmialiśmy się cicho, kiedy odetchnęliśmy w tym samym momencie, lecz
zdecydowałam się zamknąć oczy. Musiałam pomyśleć, co mu powiedzieć, aby się nie
plątać i żeby miało to sens, bo na chwilę obecną nie byłam w stanie wymyślić
nic racjonalnego. Uchiha mi to uniemożliwiał.
- Proszę. -
Pacnęłam się w głowę. - To dla ciebie.
- Nie, nie. Jedz.
- Przesunął jedzenie w moja stronę. - Pewnie jesteś głodna.
- Jestem, ale ty
również - ucięłam, biorąc swojego hot doga w rękę. Zjedliśmy w ciszy.
Spojrzałam na niego,
kiedy wziął wszystko, co leżało na stole, po czym wstał i rzucił przez ramię:
- Chodź.
Wzruszyłam ramionami i
podążyłam jego śladem. Wyszliśmy z ogrodzonego terenu dla klientów, przechodząc
na tyły stacji benzynowej. W mojej głowie zaczęły kłębić się dziwne myśli, lecz
po chwili pomyślałam - przecież to Jack - a kilka sekund później doszłam do
kolejnego rewelacyjnego wniosku - przecież ja go nie znam. Wzięłam głęboki
oddech, idąc za nim.
Stacja znajdowała się na
zjeździe z autostrady, więc w tle cały czas słychać było szum aut i
teoretycznie byliśmy na widoku, choć nadal byłam niepewna. Minęłam róg i
zobaczyłam, Jacka, który siedział na chodniku oparty plecami o ścianę i
wpatrywał się w leniwie wędrujące ku górze po niebie słońce. Miałam ochotę
zderzyć się z najbliższą powierzchnią płaską. Czy zrobiłby dla mnie aż tyle,
aby na końcu zgwałcić? No jasne, że nie.
Usiadłam obok, również
opierając się o ścianę.
- Wybacz, nie lubię
siedzieć w takich miejscach - mruknął, otwierając paczkę chipsów.
- Dlaczego? -
spytałam, biorąc do ręki chipsa.
- Zatłoczone miejsca
nie są dla mnie.
- Coś o tym wiem -
odpowiedziałam z lekką nostalgią, przypominając sobie, kiedy w Boże Narodzenie
szwendałam się po Londynie, szukając Ryana. Ech, było - minęło.
- Byłeś tu już
kiedyś? - Siedzieliśmy w bardzo przystępnym miejscu. Niby na tyłach, a
jednak mieliśmy przed sobą pola, a równolegle do nas po lewej stronie biegła
autostrada, więc mimo, że znajdowaliśmy się na odkrytym terenie, nikt nie
zwracał na nas uwagi. Idealnie, aby odpocząć samotnie wśród ludzi.
- Tak. Jak jeździmy z
chłopakami, to często się tu zatrzymujemy.
- Tu, czyli? -
mruknęłam nieśmiało, bawiąc się sznurówką.
- Zostało nam kilka
kilometrów, żeby wjechać do Londynu.
Wbiłam wzrok w chodnik,
na oślep biorąc kolejnego czipsa. Czyli nie pozostało mi dziś nic prócz
pożegnania się z Momo i Lisą oraz złapania najszybszego samolotu do Tokio. Ech.
Miałam w życiu lepsze dni.
- Mam zamiar gdzieś
cię dzisiaj zabrać - powiedział, również tak jak ja pochłaniając chipsy.
Ruchy miał pewne, jednak zdradził go głos. Wyglądało na to, że trochę się
denerwował, co wywołało we mnie lekkie rozbawienie.
- A co, jeśli ja mam
inny zamiar? - rzuciłam, siląc się na zaczepny ton, który musiał zabrzmieć
jednak trochę inaczej, wnioskując po jego reakcji.
- No to odwiozę cię,
gdzie tylko będziesz chciała.
- Żartowałam. -
Uderzyłam go lekko w ramię. - Wybacz, mam dziś kiepski nastrój i talent do
żartów. - Upiłam łyk kawy, przekładając włosy z pleców do przodu.
- Co tak właściwie
się stało? - spytał, jakby chcąc wyczuć, jak daleko może się posunąć.
Zaczęłam bawić się palcami, decydując, że zasłużył na wyjaśnienia. Po takiej
jeździe też chciałabym się łaskawie dowiedzieć, dlaczego?
- To trochę… zawiłe.
- Przełknęłam ślinę, wiedząc, że będę musiała poruszyć wspomnienia, które
chciałam przez całą drogę zatrzeć. - Moja rodzina miała długi u rodziny
Sasuke, przez co zostałam zmuszona do przyjazdu do Londynu, jako jego partnerka
na taki jeden, wielki bankiet. Spotkaliście nas, kiedy szliśmy w stronę miasta,
bo zaszło nieporozumienia z taksówkami, czy szoferem, jakoś tak. -
Machnęłam ręką, przypominając sobie Hagetę i jego hawajską koszulę. W sumie nie
był taki zły. - Na tym bankiecie pojawił się mój były chłopak, z którym, że
tak powiem nie rozstałam się pokojowo, a jego reakcja na mój widok też nie była
pokojowa, na co zareagował Sasuke - wzięłam głęboki oddech, chcąc to
wszystko z siebie wyrzucić - no i się pobili, ale okazało się, że partnerką
Ryana była eksdziewczyna Sasuke - Ino, więc… Sasuke wziął mnie za rękę i
wyprowadził z tego całego zamieszania. - Spuściłam głowę, wiedząc, jak wiele
pominęłam. - I potem, my, w tym hotelu. - Przełknęłam ślinę, zaciskając
pięści. Nie rozpłaczę się, dam radę. - Pokłóciliśmy się. Nie. -
Potrząsnęłam głową. - Przeczytałam jego smsy, z których wynikało, że nie
byłam jedynie partnerką na spotkanie biznesowe, a pojemnikiem na nowego członka
klanu Uchiha, dzięki któremu Sasuke mógł zatrzymać swoje udziały.
- Zabiję drania -
syknął, na co otworzyłam szerzej oczy.
Zapadła między nami
ciężka cisza, przerywana odgłosami autostrady i moim głośnym, szybkim oddechem.
Nim się spostrzegłam, Jack przewiesił ramię przez moją szyję, powodując, że
ponownie się dziś do niego przytuliłam. Byłam spięta, lecz czułam, że nie zrobi
mi krzywdy.
Przysunęłam się bliżej,
aby i mnie i jemu było wygodnie, po czym lekko się uniosłam, patrząc w jego
oczy, których spojrzenie utkwione zostało daleko w horyzoncie.
- Nie, to nie tak.
- Nie broń go -
uciął, a ja znów opadłam, wtulona w jego pierś. Jego zapach miał niesamowitą
mieszankę skórzanej kurtki, potu i dobrej wody kolońskiej. - Pobawił się
tobą i zostawił, tak?
- Tak -
szepnęłam, potwierdzając to, co męczyło mnie w nocy.
- Jak tylko go
zobaczę, to obiję mu ryj i umówmy się, że nie będziesz miała mi tego za złe
- powiedział dobitnie, a ja zamiast płaczu wybrałam śmiech - najlepszy fałszywy
gest na ukrycie smutku.
- Kiedyś byli rycerze
na białych koniach, lecz ewoluowali na tych na czarnych motorach.
- Zawsze chciałem
znaleźć zawód, w którym będę się spełniał, ale nie sądziłem, że będzie to
profesja rycerska. - Również się zaśmiał, a ja przypomniałam sobie, jak
Sasuke przyniósł mnie do pokoju, gdy zasnęłam w aucie i kiedy praktycznie
zawsze spełniał moje życzenia i pomagał, w momentach w których się tego nie
spodziewałam. Poczułam się w ramionach Jacka trochę obco, jednak nie na tyle,
aby się odsunąć. Nie. Musiałam zapomnieć o Sasuke i wszystkich dobrych
rzeczach, które dla mnie zrobił, a skupić się na tych złych. To zdecydowanie
łatwiejsze.
- Więc spełniasz się
w byciu rycerzem na motorze? - Zaczęłam się zastanawiać, gdzie znajdował
się motocykl, który kupił Uchiha, lecz szybko przestałam się tym interesować.
To był jego motor, nie mój.
- Na byciu twoim
rycerzem, na czarnym motorze - uzupełnił, mierzwiąc mi włosy.
Zjedliśmy chipsy, kawy
również zniknęły, a jedyne co nam zostało to batony, które leżały w zasięgu
mojej ręki. Sięgnęłam po jednego, odpakowując go. Już miałam wziąć pierwszego
gryza, kiedy Jack wybił mi go z dłoni, zasłaniając oczy.
- Nie patrz -
powiedział, lecz odruchowo strzepnęłam jego dłoń.
- No co tam jest?
- fuknęłam, gdy znów przestałam widzieć.
- Nic dla ciebie.
- Jack!
- Sakura!
- Zabieraj te łapy!
- Jeśli chcesz
zobaczyć kierowcę tira, któ… - Odciągnęłam jego dłoń, lecz po chwili znów
podniosłam ją na wysokość oczu.
- Kierowcę tira,
który właśnie sika pod drzewem, jakby nie mógł iść do normalnej toalety -
powiedziałam gorzko zgorszona, osuwając się.
- Mówiłem -
mruknął melodyjnie.
- Czemu miałam ci
wierzyć?
- A czemu nie? -
Zagryzłam dolną wargę.
- Bo ostatnio to
zrobiłam i bardzo się przejechałam. - Zapadła między nami krępująca cisza,
dopóki Jack nie zabrał ręki sprzed moich
- Skończył.
- Fuj - odparłam,
krzywiąc się.
- Wybacz. Wcześniej,
zbierając chłopaków z okolic nie mieliśmy takich atrakcji - parsknął, a ja
zorientowałam się, że nadal trzymałam go za rękę. - Zbierajmy się. -
Wstał, podając mi drugą. Również podniosłam się, a on ucałował wierzch mojej
dłoni, kłaniając się lekko. - Jak być rycerzem, to na całego. -
Wyszczerzył się, a ja zdzieliłam go lekko po głowie, również reagując śmiechem.
- Gdzie jedziemy
teraz? - spytałam, kiedy ponownie znaleźliśmy się na stacji.
- Masz jakieś
szczególne życzenia? - Uniósł pytająco jedną brew, a na moich ustach znów
pojawił się uśmiech.
- Co do trasy, nie
- rzuciłam, decydując, że nie muszę od razu wracać do Tokio. Nikt mi przecież
nie każe, prawda? - Ale tak, co do rachunku za paliwo.
- Zejdź z tego tematu
- burknął, a ja zdecydowałam się, że później ureguluję z nim wszelkie
płatności.
Ruszyliśmy w dalszą
drogę. Mój humor nieco się polepszył, lecz nie znaczyło to, że sięgał górnych
granic. Po prostu lekko odbił się od dna. Zmierzaliśmy w kierunku Londynu, a ja
zastanawiałam się, gdzie Jack chciał mnie zabrać. Przecież powiedział, że coś zaplanował,
tylko ja nie bardzo wiedziałam co. Pomijając to, że potrzebowałam teraz
prysznicu i nowych ciuchów, było względnie nie najgorzej. Zrobiło się gorzej,
kiedy wjechaliśmy do miasta i musieliśmy co chwilę stawać na światłach. To
strasznie uciążliwa robota, jednak ja korzystałam z każdego postoju, prostując
plecy, które zaczynały dawać o sobie znać.
Staliśmy na piątym już z
kolei skrzyżowaniu, a ja wychyliłam się za bardzo, przechylając do tyłu.
Czułam, że spadam, lecz nie mogłam nic z tym zrobić. Złapałam się kurtki Jacka,
a w ułamku sekundy zostałam wciągnięta z powrotem na górę przez jego ramię,
którego dłoń zakleszczyła się na moim nadgarstku.
- Co ty robisz? -
spytał, puszczając mnie i łapiąc się za plecy. Potrząsnęłam głową. Musiał się
mocno wygiąć, żeby mnie złapać, a to musiało boleć.
- Testowałam twoje
zdolności? - Uśmiechnęłam się trochę głupkowato, co on skwitował śmiechem.
- To nie rób tego za
często, bo dopiero zacząłem kurs. - Światła zmieniły się na zielone, a ja
objęłam go w pasie. Chyba na poważnie wziął ten test, bo przyspieszył,
wyprzedzając praktycznie wszystko i wszystkich. Trochę się bałam, a skurcze
opanowały moje ciało z racji dużej prędkości, jednak zdecydowałam się pokonać
strach. Przynajmniej w kwestii motoru. W wypadku z reguły ginie motocyklista,
nie ktoś poboczny, a z racji, że było mi wszystko jedno, Jack mógł rozwinąć
nawet prędkość światła, a ja jechałabym z nim dalej.
Mimo wszystko, gdy znów
się zatrzymaliśmy, zdecydowałam się zaoponować.
- Pogrzało cię?! -
krzyknęłam, nie zawierając w głosie nagany, a jedynie chcąc przebić się przez
odgłosy miasta, które właśnie się wzmogły.
- To jeszcze nic!
- odkrzyknął, po czym ruszył z piskiem opon. Zaśmiałam się, zacieśniając
uścisk. Mknęliśmy przed miasto, a mnie nachodziły coraz większe przeczucia, że
zaraz zatrzyma nas policja. Jeszcze tego by brakowało.
Zwolniliśmy, dopiero
wjeżdżając w jakąś mniejszą dzielnicę, gdzie nie było już drapaczy chmur, a
światła układały się tak, że bez przerwy dojechaliśmy pod jeden z wielu na tym
osiedlu bloków. Rozglądałam się dookoła na place zabaw, parkingi pełne
rodzinnych aut i wyblakłe bloki porozstawiane w najróżniejszych układach.
Jack zatrzymał się na
wolnym miejscu parkingowym, po czym zdjął kask.
- Wiem, że to trochę
nie twoje klimaty, ale jesteśmy na miejscu.
Również uwolniłam swoją
głowę od kasku, poprawiając dłonią włosy. Odetchnęłam z uśmiechem, patrząc na
ganiające się dzieciaki i pilnujących ich rodziców. Była to spokojna okolica,
zamieszkana przez rodziny ze średnimi zarobkami, przynajmniej tak mi się
wydawało po tym, co dane było mi ujrzeć.
- Co znaczy, nie moje
klimaty? - Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Jack, Jack! -
Chłopak zszedł z motoru, kiedy na oko dwunastoletni dzieciak podjechał do niego
na sportowym rowerze.
- Cześć, Jean. Mi też
miło cię widzieć. - Blondyn podrapał się po karku, lekko zakłopotany.
- Umiem już jeździć
na kole, patrz!
- Poczekaj, kultury
trochę. - Zwrócił się w moją stronę. - Sakura, Jean, poznajcie się.
- Cześć! -
Pomachał mi radośnie, na co uśmiechnęłam się lekko.
- Witaj.
- A teraz jak już
musisz, to pokaż. - Jack położył ręce na biodrach, a chłopak w euforii
odjechał, nabierając prędkości. Kiedy osiągnął ją wystarczającą, uniósł
przednie koło do góry, jadąc przed siebie.
- Umiem! Umiem! -
Krzyczał, a ja roześmiałam się cicho.
- Bardzo dobrze! -
Odkrzyknął mu, rozpinając kurtkę. - Chodź. - Kiwnął na mnie głową, a ja
podążyłam za nim. Chłopak już zawracał, zatrzymując się dopiero przy klatce, do
której właśnie weszliśmy.
- To mogę już teraz
na motorze? - Miał duże, brązowe oczy, które patrzyły się na Jacka z
nadzieją. Te iskierki zniknęły jednak, kiedy blondyn pokręcił głową.
- Jeszcze jesteś za
mały.
- Ale mówiłeś, że...
- Mówię różne rzeczy.
- Poczochrał go po głowie. - My lecimy, a ty ćwicz dalej.
- Dobra, dobra -
mruknął niezadowolony. – Do widzenia - powiedział do mnie, po czym
odjechał.
- To dzieciak moich
znajomych i marzy o jeździe na motorze, ale jest jeszcze za mały i często mnie
nęka, choć nie mam mu tego za złe. - Weszliśmy do klatki schodowej
czteropiętrowego bloku. Ze ścian przy suficie trochę odchodziła farba, a
poręcze też nie były pierwszej jakości.
- To bardzo miłe.
Przynajmniej z mojej perspektywy. - Raźnie pokonywałam kolejne stopnie,
zastanawiając się, jak wygląda jego mieszkanie, bo chyba tam mnie zabierał,
prawda?
- Nie wiem, co
zastaniesz w środku. Wyjeżdżałem w naprawdę dużym pośpiechu. - Czułam w
jego głosie zakłopotanie, jak i lekki strach. Heeej, to ja powinnam się bać.
Właśnie pakowałam się prawie obcemu facetowi do domu!
Otworzył przede mną
ciemne, drewniane drzwi, ukazując mały hol pomalowany na szaro. Meble były
koloru czarnego bądź białego, dzięki czemu ładnie komponowały się z resztą. Po
lewej stronie znajdowało się miejsce na buty oraz wieszak na ubrania. Zdjęłam
kurtkę, którą mi dał i odwiesiłam ją. Jack w samych skarpetkach zniknął za
zakrętem w prawo, gdzie chyba znajdowała się kuchnia, bo widziałam już początek
białych kafelek na ścianach. W oczy rzuciły mi się jeszcze cztery pary drzwi, jednak
podążyłam za chłopakiem.
- Kawy, herbaty?
- spytał, grzebiąc po szafkach.
- Herbatę, poproszę
- odparłam, rozglądając się po pomieszczeniu.
Było skromnie urządzone,
jednak nic w nim nie brakowało. Znajdowała się tu kuchenka, lodówka, piekarnik,
a nawet mikrofalówka. Chłopak wstawił wodę, a ja podeszłam do okna, skąd miałam
widok na plac zabaw. Oparłam się o ladę, pochylając do przodu, aby mieć lepszy
widok. Czajnik zagwizdał, a ja odwróciłam się do tyłu, obserwując blondyna.
Nigdy bym nie pomyślała,
że przypadkowo spotkany motocyklista będzie moją łodzią ratunkową. Ogólnie nie
tego spodziewam się po osobach poznanych "bo tak wyszło". Z reguły my
- ludzie, jesteśmy uprzedzeni, niepewni i wolący nie mówić zbyt wiele, ponieważ
zawsze ta druga osoba może mieć złe zamiary. W naszym przypadku tak nie było.
Wiedziałam, że mogę zadzwonić do niego w środku nocy i już. Nie potrzebowałam
żadnych zapewnień, czy dowodów. To się po prostu wie.
- Mamy dziesiątą rano
- mruknął, kładąc kubki na mały, przylegający do ściany dwuosobowy stół.
- Więc co teraz?
- Ziewnęłam, lecz szybko zamknęłam usta dłonią.
- Ty chyba pójdziesz
spać - zaśmiał się, sam po chwili ziewając.
Przecież nie tylko ja w
tej całej sprawie byłam poszkodowana, on też nie spał pół nocy.
- Ty też -
odparłam, biorąc łyk herbaty, do której on wcześniej dodał zimną wodę, aby dało
się ją od razu wypić. - Ale wiesz... Nie powinnam cię tak wykorzystywać. W
sumie to czas, kiedy oddaję ci pieniądze za paliwo, dozgonnie dziękuje za to,
że po mnie przyjechałeś i nie uprzykrzam ci dalej życia.
- Skończyłaś? -
Uniósł jedną brew, chcąc nadać sobie ironicznego wyglądu, lecz jego podkoszulek
z królikiem Bugs’em skutecznie mi to uniemożliwił.
- To nie tak, że...
- Już powiedziałem,
że mam dla nas na dzisiaj plany. - Usiedliśmy na przeciwko siebie. Zaczęłam
zakreślać koła na kubku, zastanawiając się, co powinnam teraz zrobić ze swoim
życiem. To nie tak, że ono nie ma sensu. Okej, ono nie ma sensu, ale to nie
powód, żeby z niego rezygnować. Sasuke wykorzystał mnie najbardziej perfidnie,
jak tylko mógł, całkowicie zburzył we mnie to, co budowałam w sobie przez
ostatni czas, ale... no ale co?
- Więc?
- Niespodzian...
- Która godzina?!
- Doszedł mnie damski krzyk, na co lekko podskoczyłam. Czyli ma dziewczynę,
ech. Czułam to. Ciekawe, jak na mnie zareaguje.
- Twoja ostatnia!
- odkrzyknął Jack, a ja chyba lekko otworzyłam buzię ze zdziwienia, na jej
widok.
Stała przede mną niska
blondynka, z wysoko upiętymi włosami. Wyglądała na niewyspaną, lecz image
słodkiej dziewczynki psuły tatuaże pokrywające sporą cześć jej ciała: barki,
ramiona, brzuch i jedną dłoń.
- A ty to kto? -
spytała, podchodząc do lodówki.
- Yyy...
- Nie twój interes
- uciął chłopak, a ja poczułam się niezręcznie. Nie chciałam być powodem
niczyjej kłótni. - Sakura, Angie. Angie, Sakura.
- Ooo, kiepski humor?
- rzuciła uszczypliwie, zalewając własną herbatę.
- Daj spokój -
rzucił, a ja zaczynałam nabierać podejrzeń, że to nie para, a rodzeństwo.
- Lecę dokańczać
projekt dla klienta, a ty co będziesz robić? - Spojrzała na mnie. - Co
będziecie robić?
- Nic związanego z
tobą. - Nie powinnam się uśmiechać, ale jednak ta chęć zwyciężyła, przez co
zostałam spiorunowana wzrokiem przez dziewczynę.
- Będziesz czegoś
chciał. - Kiwnęła na niego palcem, mrużąc oczy.
- Idź zarabiaj na
życie, młoda. - Po tych słowach dostał lekko w tył głowy, jednak mimo to
uśmiechnął się, kiedy Angie opuściła kuchnie.
- Może ja naprawdę
już pójdę? - spytałam, czując się jak niepotrzebny bagaż.
- Siedź - zaśmiał
się, a ja zaczęłam bawić się włosami. - Lubisz bajki?
- To znaczy?
- No bajki. -
Przewrócił oczami. - Jakieś produkcje Disney'a.
- Bardzo -
odparłam, przypominając sobie, że właśnie na takich bajkach wychowałam się
razem z Miku. Ach, tyle wspomnień.
- To dobrze. -
Skinął głową, upijając kolejny łyk. – Myślę, że na razie oboje powinniśmy
się położyć. - Widziałam ślady zmęczenia na jego twarzy i wyraźną chęć
pójścia spać. Nie mogłam się nie zgodzić.
- Okej.
- Chodź, położę cię w
sypialni Mike'a. - Kimkolwiek był Mike, ruszyliśmy do wspomnianego pokoju,
który urządzony był na ciemno. To kilka metrów kwadratowych wypełniało
pojedyncze łóżko, biurko i kilka szafek. Jack otworzył uchylnie okno. - Zaraz
przyniosę ci koc, poczekaj chwilę. - Wyszedł, a ja położyłam się tyłem do
ściany. Zamknęłam oczy i nim się spostrzegłam zasnęłam, a żaden koc nie był mi
do tego potrzebny.
Kilka godzin później
koło osiemnastej znajdowaliśmy się już na motorze, mknąc w stronę Wellington
Street. Tylko tyle powiedział mi Jack, dając ubrania siostry pod jej
nieobecność oraz odpowiadając na moje pytania apropo celu podróży. Trochę źle
się czułam, grzebiąc w szafie Angie, aczkolwiek to jakie ta dziewczyna miała
ciuchy na motor, było czymś niezwykłym. Miałam wrażenie, jakbym powoli
spełniała swoje marzenia połączone z motocyklami!
Nadal czułam się
fatalnie, lecz tłumiłam to i maskowałam jak tylko mogłam. Przynajmniej się starałam,
bo Jack nie rzucał mi już litościwych spojrzeń i chyba definitywnie zostawił
temat Sasuke w spokoju. Ja jednak nie byłam do tego zdolna. Wciąż obijał mi się
po głowie, a raczej myśli co teraz robi, jak się czuje. Nie powinno mnie to
interesować, ale to nie moja wina, że jego osobowość aż tak namieszała mi w
życiu.
Jechaliśmy w ciszy.
Gdzieś we mnie tliła się ciekawość, doką mnie zabierze, jednak nie miałam
odwagi się odezwać, odpędzając od siebie obrazy Uchihy. Powinnam zostawić mu
jakąś kartkę, cokolwiek. Może nie wiedział, czemu uciekłam? Z drugiej strony
przecież zobaczy, że smsy zostały odczytane i wszystkiego się domyśli. Nie jest
głupi, chyba.
- Już prawie jesteśmy
- powiedział Jack, kiedy staliśmy na skrzyżowaniu.
Ruszyliśmy, zatrzymując
się dopiero na jednym z niewielu parkingów. Większość miejsc była pozajmowana,
lecz Jack szybko znalazł to kilka upragnionych metrów kwadratowych, gdyż motor
zajmował ich mało. Nadal jednakże nie wiedziałam, gdzie mnie zabrał. Nie
widziałam dookoła nic szczególnego.
- Eee, to tu? -
spytałam się, rozglądając dookoła, gdzie znajdowały się jedynie zwykłe
kamienice.
- Prawie. -
Uśmiechnął się tajemniczo, oferując mi swoje ramię. Złapałam je delikatnie i
idąc pod rękę, traktując to jednocześnie jako nic zobowiązującego, wyszliśmy na
główną ulicę, na której panował ogromny ruch. Auta mijały nas co chwila, a
trąbiące na klientów taksówki powodowały dodatkowy hałas. - No chodź. -
Jack pociągnął mnie lekko, gdyż zawiesiłam się na moment, nie myślać o niczym
konkretnym. No, Sakura! Miałaś się dobrze bawić!
Ruszyliśmy przed siebie,
stając się tysięcznymi, szarymi przechodniami. Pominę to, że Jack ewidentnie
wyglądający jak kierowca motoru przyciągał spojrzenia wielu mijających nas pań,
patrzących na mnie z co najmniej wrogością. Chciałam im powiedzieć, że to wcale
nie tak! Byliśmy tylko znajomymi w kilkudniowym stażem!
- Boisz się wysokości?
- mruknął, a ja popatrzyłam na niego kontrolnie.
- To ten czas, kiedy
zabierasz mnie na szczyt wieżowca i chcesz zgwałcić, a jak się nie dam to mnie
zrzucisz?
- To tylko pytanie
- zaśmiał się krótko, a ja odetchnęłam.
- Nie, nie boję.
- Aha.
- A po co ci ta
wiedza?
- Zwykła ciekawość. - Przyspieszył kroku, skręcając w boczną uliczkę. Po chwili okazało się, że
również ślepą, na co znów zaczęłam coś podejrzewać, starając się nie zadawać
głupich pytań. Jakby chciał mi coś zrobić, już dawno by to zrobił.
Nie zapadła jeszcze
ciemność, lecz niebo poszarzało, przypominając kolorem mój nastrój - ni
to smutek, ni to radość, a jedynie coś pomiędzy określane jako otępienie. Szlag
by to. Na końcu uliczki znajdowały się przepełnione śmietniki, a ja zmarszczyłam
brwi, gdy chłopak do nich podszedł.
- Czy…
- Nic nie mów. -
Przepchnął najmniejszy pojemnik i najwidoczniej jedyny niezapełniony, gdyż nie
wymagało to od niego nadludzkiej siły. Stałam w bezruchu, przyglądając
się jego poczynaniom. Gdy śmietnik zmienił swoje miejsce, ujrzałam w
ścianie drzwi.
- Co to jest? -
spytałam głupio. Doskonale wiedziałam, czym są drzwi, jednak do jakiej dziury
one prowadziły, nie miałam już pojęcia. Do tego w środku miasta! Trzydzieści
metrów od nas tętniło ono życiem! A ta odosobniona jedna alejka zdawała się być
opuszczona.
- Jak byłem dzieckiem
nie lubiłem się uczyć, a coś musiałem robić na wagarach. - Włożył coś
do zamka, co nie przypominało klucza nic, a nic. Zbliżyłam się, patrząc jak
majstruje przy zamku. - Za to bardzo lubiłem bajki. - Usłyszałam
ciche stęknięcie , a zapadka uległa naporowi chłopaka. Zmarszczyłam brwi. A
jeśli ktoś nas przyłapie? Powinnam teraz siedzieć w domu, oglądać Titanica,
zajadać się chipsami i w spokoju robić z siebie ofiarę losu, a nie łazić
po jakiś ruderach. Aczkolwiek jego propozycja była bardzo kusząca. - A kiedy
o czymś marzyłem, zawsze to marzenie spełniałem.
Wszedł pierwszy, lecz
nie obawiałam się, że to z powodu braku manier, których komu jak komu, ale jemu
nie brakowało. Przeszłam przez próg, wchodząc w kompletne ciemności.
- Tylko przymknij
drzwi, ktoś ma dziś za nami jeszcze przyjść. - Popatrzyłam na niego,
zastanawiając się, czy nie był członkiem jakiejś dziwnej sekty, gdzie oglądano
bajki w opuszczonych budynkach. Szybko jednak odrzuciłam ten pomysł.
- Zaczyna się robić
ciekawie - mruknęłam, a podskoczyłam nieznacznie, gdy złapał mnie za dłoń.
- Inaczej o coś się
przewrócisz, a nie chcę mieć na sumieniu nawet najmniejszego zadrapania -
powiedział, ciągnąc mnie przed siebie. No świetnie, Sakura, tak. Właśnie dałaś
się wciągnąć do opustoszałego budynku bez światła i jakiejkolwiek wiedzy
na temat powodu twojego pobytu tutaj. Kiedyś powinnam dostać jakiś order w
konkurencji “łatwowierność”. Zdeklasyfikowałabym wszystkich.
- To nie tak, że ci
nie ufam, ale…
- Przecież nie ufasz
- odpowiedział, a ja żałowałam, że nie widziałam jego wyrazu twarzy.
- Ale to nie tak.
- Właśnie tak, ale
spokojnie, zaraz będziemy na miejscu. - Wyczułam w jego głosie
radosną nutę, przeczuwając, że lubi tu przychodzić, gdziekolwiek to “tu” było.
- Schyl się, musimy przejść trochę na kuckach. - Zaczynałam się
martwić, czy ubrania Angie pozostaną w nienaruszonym stanie. Przestałam, gdy
doszły mnie dźwięku starej jarzeniówki. Zbliżaliśmy się nieuchronnie do końca
podróży, jednak… Co ja tu robię?
- Słuchaj, ja…
- Po prostu się
zamknij. - Otworzyłam buzię ze zdziwienia, poznając jego stanowczą
odsłonę. To coś… nowego.
- Eee, okej.
- Już jesteśmy,
zatrzymaj się. - Zaczął gmerać przy jakiejś kratce, bo właśnie ją mieliśmy
przed sobą, dzięki niej nie znajdując się już w całkowitych ciemnościach, gdyż
przez jej dziurki przezierało się do nas światło. Moja ciekawość rosła,
maskując w jakiś sposób dziwną pustkę, której nie potrafiłam zapełnić ani
pizzą, którą zjedliśmy u Jacka, ani niczym innym, co miałam przy sobie.
- To jest chociaż
legalne? - Ściszyłam głos, chcąc zobaczyć coś przez jego ramię. Bolały mnie
plecy od ciągłego kucania, jednakże miałam nadzieję, że to co czekało na mnie
po drugiej stronie mi to zrekompensuje. - Składzik, serio?
- Musisz być taka
niecierpliwa? - sapnął, wychodząc. Wyciągnął ku mnie rękę, a ja po chwili
stanęłam na nogi. Mieliśmy do dyspozycji jakieś trzy metry kwadratowe,
zapełnione szczotkami, kilkoma odkurzaczami poustawianymi na przylegających do
ścian komodach oraz kubły w kolorach tęczy. - A teraz będziesz udawać, że
dobrze wiesz co tu robisz, nie ściągając na siebie niczyjej uwagi. Choć, -
oparł ciężar ciała na jednej nodze, zastanawiając się nad czymś - może
jednak nie będzie to potrzebne?
Byłam strasznie
zakręcona. Gdzie on mnie zabrał? Czekał na moją odpowiedź, a ja widziałam jego
twarz jedynie w słabym świetle wymykającym się spod drzwi prowadzących na
korytarz. A co, jeśli więcej stąd nie wyjdę?
- Okej -
mruknęłam niepewnie.
- Grzeczna
dziewczynka. - I w tym momencie powinnam zacząć uciekać. Tak zawsze mówił
gangster, chcąc uwięzić zakładnika, a ja nie chciałam ginąć!
Kilka sekund później
staliśmy na jasnym, pustym korytarzu. Bordowa wykładzina, kontrastowała z
bladożółtymi, wpadającymi w pomarańcz ścianami i długimi wykwintnymi lampionami
zwieszanymi z sufitu. Wybałuszyłam oczy, z zachwytem przyglądając się
eleganckim ozdobom, w postaciach oprawionych w drewniane ramy obrazów, przedstawiających
bajkowie postaci oraz kanap i stolików, które krzyczały do mnie “jesteśmy
cholernie drogie”. I tak jak były one cholernie drogie, tak bardzo cholernie mi
się podobały.
- Gdzie ty mnie
zabrałeś? - Rozpięłam skórzaną kurtkę, z zachwytem rozglądając się dookoła.
- Do raju -
powiedział zadowolony. - Przynajmniej tak uważałem, mając jedenaście lat. -
Przeszliśmy kilka metrów, skręcając w prawo, dzięki czemu ujrzeliśmy mały hol.
Nadal nigdzie nie było żywej duszy, lecz przestałam się nad tym zastanawiać.
Moje oczy zaświeciły się, widząc przepiękną lodową rzeźbę przedstawiającą Elsę
z najnowszej bajki produkcji Disneya. Złapałam się za głowę, podbiegając do
niej.
- Łał, łał, łał. -
Była zamknięta w przeźroczystej klatce, która utrzymywała odpowiednią
temperaturę, a podświetlona przez specjalnie dobrane światła mieniła się,
przywodząc mi na myśl słowo “zaczarowana”.
- Potem będziesz się
zachwycać, teraz nie mamy czasu. - Rozejrzał się kontrolnie, łapiąc mnie za
łokieć, tym odciągając od Elsy. Ach, to takie piękne!
- Gdzie mnie
ciągniesz? - spytałam, chcąc jak najwięcej ugrać na czasie, aby móc jeszcze
przez chwilę zachwycać się nad pięknem tego miejsca, które roztaczało wokół
siebie bajkową aurę.
- Tam, gdzie
pierwotnie miałem zamiar - odparł spokojnie, a ja przestałam się ociągać.
Właśnie przelatywało mi przed oczami całe dzieciństwo. To było… cudowne.
Nie odezwałam się,
dopóki nie stanęliśmy. Weszliśmy wcześniej w tak samo urządzony korytarz,
tylko, że krótszy. Teraz widniały przed nami ogromne, drewniane wrota.
Nawiązując do bajek, to ich bohaterowie przechodzili nimi do magicznych krain,
stając się ich częścią. Z ekscytacją godną kilkuletniego dziecka, czekałam na
to, co spotka mnie po drugiej stronie.
- Chyba jeszcze nie
widziałem cię tak uśmiechniętej - powiedział, spoglądając wprost w moje
oczy. Nie widział w nich tego co skrywałam, a jedynie zasłonę, na której było
wyraźnie wymalowane “radość”. Ale to dobrze, bo przecież i tak zrobił co mógł.
- To nasz czas.
Jack pchnął jedno ze
skrzydeł wrót przed siebie, a one nie wydały z siebie nawet najmniejszego
dźwięku. Usłyszałam piosenkę śpiewaną na żywo przez dużą grupę ludzi. Wydawało
mi się, że już kiedyś ją słyszałam, jednak ta aranżacja stanowczo myliła moje
zmysły.
Przed nami znajdowała
się ciemnobordowa kotara, do której podeszliśmy razem z Jackiem. Chłopak
przepuścił mnie przed sobą, a ja skinęłam głową, wymijając go. Muzyka nadal
rozbrzemiewała w moich uszach, wysyłając znajome wibracje, wprawiające mnie w
przyjemny stan rozkoszowania się mnóstwem tonów połączonych w przepiękną
melodię.
Zaniemówiłam i stanęłam
w miejscu, gdy przeszłam przez kotarę. Przed nami rozpościerała się ogromna
widownia, a jeszcze dalej scena, na której tańczyli ludzie. Byli poprzebierani
w najróżniejsze zwierzęce stroje. Wypatrzyłam lwy, antylopy, słonie, żyrafy, a
nawet surykatkę i guźca. Kostiumy idealnie odwzorowywały zwierzęta, a aktorzy
całkowicie wczuwając się we własne role świetnie komponowali się ze sobą na
scenie. Patrzyłam oniemiała na spektakl, który właśnie przedstawiali i
robiłabym to dłużej, gdyby ktoś nie dźgnął mnie palcem w żebra.
- Chodź - szepnął
Jack, a ja pokręciłam szybko głową, odrywając wzrok od sceny.
Nikt nie zwrócił na nas
uwagi, gdyż wrota otwarły się w całkowitej ciszy, a kotara osłoniła nas przed
niemiłymi spojrzeniami. Salę mogłam przyrównać do amfiteatru. Po lewej i po
prawej stronie widniały czerwone krzesła, takie, które można spotkać w kinie bądź
teatrze. Każdy rząd znajdował się wyżej niż poprzedni, a jedynie siedziska
przed nami były na równym poziomie.
Ruszyłam kilka kroków do
przodu i odwróciłam się do tyłu, a moje zdziwienie osiągnęło apogeum. Nad
wejściem również siedzieli ludzie, lecz nie tylko tam, gdyż całe pomieszczenie
okalały balkony, również zapełnione widzami. Widok po brzegi zapełnionej sali
przerósł mnie. Tyle ludzi!
Jack popchnął mnie lekko
do przodu, po czym skierował na prawo. Widownia nie zwróciła na nas uwagi, gdyż
byliśmy jedynie małymi mrówkami, w porównaniu z wielkością pomieszczenia ,
które nie dość, że było szerokie w szerz, to jeszcze ledwo co widziałam
sufit. Wszystkie światła zostały skierowane na scenę, więc nie od razu
zauważyłam, że koło Jacka ktoś stał. Chłopak wyciągnął z portfela kilka
banknotów i dał do ręki osobie stojącej obok. Okazała się nią dziewczyna, która
ukłoniła się lekko, podążając w górę schodów, prowadzących nad wejście, a ja
nadal zaskoczona poszłam za nią.
Sporą część widowni
stanowiły dzieci, choć zauważyłam również wiele dorosłych, którzy z tak samo
dużym zainteresowaniem co ich pociechy przyglądały się aktorom, kończącym
właśnie śpiewać piosenkę.
Nie skierowaliśmy się na
największy balkon nad wejściem, ale w strefę pod nim, skąd było widać wszystko,
lecz mało kto spoglądał w to miejsce, gdyż nie dość, że znajdowało się z tyłu,
to jeszcze pod balkonem, skąpane w dużym cieniu.
Spojrzałam po mijanych
ludziach, a zatrzymałam swoje spojrzenie na małej dziewczynce, która
zauważając, że się na nią patrzę, uniosła rączkę raźnie mi machając. Odmachałam
jej, uśmiechając się, ona powróciła do oglądania, a my usiedliśmy na murku, na
samym końcu. Wystawał on ponad siedzenia tak, że spokojnie widzieliśmy
wszystko, co działo się na scenie.
Kobieta z obsługi
zostawiła nas samych, odchodząc, a ja z zafascynowaniem przyglądałam się
scenie.
- Nażarłem się jak świnia.
- Pumba! Jesteś świnią!
- Prawda...
- Nażarłem się jak świnia.
- Pumba! Jesteś świnią!
- Prawda...
- Król lew -
westchnęłam cicho, dopiero teraz przypisując kostiumy do konkretnych postaci.
Gdy przypatrywałam się im jakiś dłuższy czas stwierdziłam, że rzeczywiście
rozgrywana była przede mną akcja z filmu pod tytułem “Król Lew”.
- No - odpowiedział
Jack, opierając się o ścianę, spuszczając tym samym nogi w dół.
- Ale jak? Co? -
szepnęłam, nie odrywając wzroku od sceny, na której występował właśnie Timon i
Pumba, co wywołało we mnie rozbawienie.
- No jak byłem mały,
to z chłopakami znaleźliśmy to przejście. Jest ono już za strefą, gdzie
sprawdza się bilety, więc od zawsze wchodziliśmy na gapę. - Nachylił się
lekko w moją stronę, aby móc mówić ciszej i mniej przeszkadzać widzom przed
nami. - Wtapialiśmy się w tłumy dzieciaków, które przychodziły tu często w
ramach wycieczek szkolnych, w ten sposób dostając się na salę, po czym zawsze
siadaliśmy na tym murku.
- Wow - wymsknęło
mi się, na widok mnóstwa akrobacji wykonywanych przez tancerzy.
- Kiedyś stały tu
jakieś wazony, lecz kiedy znikały po prawie każdym spektaklu w końcu przestano
je uzupełniać i zostało tak do dziś. A teraz kiedy dorosłem, musiałem niestety
dogadać się z częścią obsługi.
Nad nami znajdował się
balkon, który skutecznie odgradzał nas od natrętnych spojrzeń, przyjemnie
izolując. Podciągnęłam kolana pod brodę, zachaczając stopy o kant murku.
Oplotłam je ramionami, chcąc zająć wygodną pozycję.
- To piękne -
szepnęłam po kilku minutach, oczarowana grą aktorką, kostiumami oraz ślicznymi
elementami musicalu.
- Widziałem to już
mnóstwo razy, ale chyba nigdy mi się nie znudzi - odparł, zaplatając ręce
na piersi.
- To hieny. Jak ja
nie cierpię hien… Masz pomysł jak się z nimi nie spotkać?
- Żywa przynęta.
- Genialne… zaraz.
- Zrób coś Timon,
musisz odwrócić ich uwagę.
- Co niby mam zrobić?
Wykonać taniec hula?!
Zakryłam usta dłonią,
aby nie śmiać się zbyt głośno. Ta bajka od zawsze mnie rozczulała, a teraz w
wersji na żywo przyprawiała o jeszcze większe emocje. Zadowolona niczym gromada
znajdujących się na sali dzieci z ciekawością czekałam na kolejną piosenkę,
którą zaczęłam później mimowolnie nucić.
Zapomniałam na chwilę o
Sasuke i tym całym zamieszaniu, wywołanym przez moją osobę. Skupiłam się na
problemach Simby i wciągnęłam się na tyle, aby z zapartym tchem oglądać koniec
przedstawienia, na co zareagowałam z nieskrywanym rozczarowaniem.
- Już koniec? -
jęknęłam.
- Trwało ponad
półtorej godziny - powiedział Jack, kiedy aktorzy właśnie się kłaniali.
Rozległy się brawa, do których chętnie się dołączyłam. To było najlepsze
przedstawienie, na jakim w życiu byłam!
- Dziękuję, że mnie
tu zabrałeś. - Uśmiechnęłam się, obserwując niknących ze sceny ludzi oraz
podnoszących się z miejsc widzów. Setki dzieci zaczęły opowiadać swoim
rodzicom, jak bardzo im się podobało, przez co powstał niesamowity harmider.
- Cała przyjemność po
mojej stronie! - krzyknął, zeskakując na podłogę. Również zeszłam, po czym
oboje ruszyliśmy ku głównemu wyjściu, idąc za tłumem. Ach, to naprawdę było
miłe.
Oboje nie odzywaliśmy
się, a ja z nostalgią patrzyłam na mijające nas dzieci. Zagryzłam dolną wargę
skonsternowana. A co, jeśli…
- Wyjdziemy normalnie
głównym wejściem, powinni tam czekać moi znajomi. - Złapał mnie za łokieć,
zgrabnie wymijając wychodzących ludzi, a po chwili znów znaleźlismy się na holu
z Elsą, która budziła niemały zachwyt w każdym, kto choć rzucił na nią okiem.
Nie skręcając w prawo, skąd przyszliśmy, ani w lewo, gdzie chyba znajdowały się
toalety poszliśmy przed siebie w kierunku kolejnych wielkich drzwi.
- Yhym -
potaknęłam, dochodząc do wniosku, że dzisiejszego dnia stałam się osobą bardzo
ugodową. Było mi wszystko jedno.
Przeszliśmy przez
drewniane wrota, a drugi ogromny tym razem hol stanął dla nas otworem. Po
bokach rozpościerały się schody, którymi schodzili ludzie z balkonów. Wszystko
zostało urządzone w marmurze i szkle, umiejętnie przyozdobione gadżetami
z bajek. Wyglądało to naprawdę imponująco. Wysoki sufit optycznie powiększał
pomieszczenie, przez co ludzie wyglądali naprawdę drobno.
- Chyba trochę się
wyróżniamy - mruknął Jack, drapiąc się po karku. Niektóre dzieci
przyglądały nam się z zainteresowaniem, a ja nie bardzo wiedziałam z jakiego
powodu. Dopiero, gdy byliśmy już w połowie drogi do wyjścia, jakiś chłopczyk
odważył się do nas podbiec.
- Szybcy i wściekli! -
Chłopców było jednak dwóch. Jeden emanował entuzjazmem, za to drugi jedynie westchnął.
- Nie każdy
motocyklista, to bohater tego twojego durnego filmu.
- No ale zobacz! - Dotknął kurtki Jacka, z czego jej właściciel miał niezły ubaw.
- Bo co? To, że ktoś
jest tak ubrany, nie znaczy, że grał w tym filmie. Do tego tam ścigały się auta,
nie motory.
- Jimmy, Elton! -
Jakaś kobieta z tłumu podbiegła do nas, łapiąc chłopców za ręce. - Mieliście
się nie oddalać! Przepraszam państwa bardzo - skierowała się do nas, na co
uśmiechnęliśmy się lekko.
- Nic się nie stało
- powiedział Jack, biorąc mnie pod ramię. - Na nas niestety już pora,
dowidzenia. - Wyminęliśmy matkę z dwójką dzieci, szybciej kierując się do
wyjścia.
- Co tak nagle? -
spytałam, kiedy przechodziliśmy przez obrotowe drzwi, upchnięci jak sardynki w
puszce.
- Po prostu chcę stąd
wyjść.
Znaleźliśmy się na
ruchliwej ulicy. Zapadł już zmrok, było coś koło dwudziestej, a ja nie bardzo
wiedziałam, co ze sobą teraz zrobić. Powinnam wrócić do Tokio i tylko tym się
kierować. Musiałam uciec, najnormalniej w świecie uciec. Znowu.
- Chciałabyś poznać
moich znajomych? - spytał, stawiając kołnierz kurtki. Ja swoją zapięłam,
gdyż zerwał się trochę silny wiatr, targający moimi włosami, i nie tylko, na
wszystkie strony. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się. Chciałam, ale… nie
dziś. Dziś mam ochotę jedynie wrócić do domu i zaszyć się pod własną kołdrą.
- Szczerze, to
chciałabym już wracać.
- Do mieszkania?
- Do domu -
powiedziałam, a między nami zapanowała cisza. Westchnął, przeczeszując włosy.
Uniosłam wzrok na niebo, skąd zaczęły siąpić krople deszczu. Spojrzałam na
chodnik, na którym widniały kałuże, dając mi jednoznaczny przekaz, że deszcz
już raz urządził Londynowi wizytę. Staliśmy jak dwa przysłowiowe kołki, nie
wiedząc jak zacząć rozmowę. Mijali nas ludzie, nie zawracając sobie nami głowy.
Moje ubranie coraz bardziej nasiąkało wodą, a gdy deszcz zwiększył swoją
częstotliwość Jack wyciągnął ramię w moją stronę, które przyjacielsko ujęłam,
po czym ruszył w tylko sobie znaną stronę.
Nie znałam tej części
Londynu. Nigdy tu nie byłam, ale jeśli tylko kiedyś jeszcze tu zawitam, na
pewno wrócę do tego teatru. Starałam się skupić na otaczającym mnie mieście,
jednak Uchiha wciąż i wciąż nieproszenie wkradał się tam, gdzie go nie
chciałam, przez co szłam przed siebie całkowicie rozkojarzona.
Zrobił to bo musiał? A
może tylko dlatego, że jest skurwysynem? Dlaczego potraktował mnie jak
pojemnik? Naprawdę zasługiwałam jedynie na takie miano? Nie mieściło mi się to
w głowie, a za każdym razem, gdy próbowałam znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie
mojego problemu, zawsze dochodziłam do jednego wniosku - zrobić wszystko,
byleby uciec.
Ten dzień był bardzo
miły. Każda dziewczyna na moim miejscu byłaby wpatrzona w Jacka jak w obrazek,
a on sam nie mógłby się od niej opędzić. Zrobił wszystko, co mógł. Zaopiekował
się mną, przejechał setki kilometrów, nie chcąc za to żadnej zapłaty. Jedynym
jego problemem było to, że nie był Uchihą. Aroganckim, sceptycznym,
sarkastycznym Uchihą, który nie sięgał blondynowi do pięt. Niby się mną
opiekował, ale na swój chory sposób, a ja sama nie wiedziałam, czego tak
naprawdę potrzebuję.
Jack przypomina mi
Ryana, w którym kiedyś się zakochałam. Też był dla mnie cudowny, sprawiał, że
czułam się jak księżniczka, która po latach znalazła swoją druga połówkę. Ech,
chyba coś od tych bajek mi się udzieliło.
Tak czy siak Jack był
tym, czego szukałam przed poznaniem Ryana i Sasuke. Dokładnie takiego faceta
chciałam. Gdybyśmy spotkali się dwa lata temu, byłabym zakochana w nim bez
pamięci, lecz teraz zakrawało to o brak realności, jak bardzo by się on nie
starał.
Uchiha z kolei zdawałoby
się, że osiągnął to bez problemu. Spowodował, że mu zaufałam, że pozwoliłam mu
na coś, na co nie powinnam. Idiota, ignorant, dziwkarz!
- Możesz trochę lżej?
- Spojrzałam na Jacka zaskoczona. - Tak ściskasz mi rękę, że zaraz
stracę czucie..
- Przepraszam -
wymamrotałam, rozluźniając uścisk.
Potrząsnęłam głową. Moje
włosy były już prawie całkowicie mokre, z resztą tak samo jak ja sama.
Skręciliśmy w lewo, a Jack zaczął czegoś szukać w kieszeni kurtki, po czym
wyciągnął do mnie drugą rękę, podając mi owe coś.
- Tu masz kluczyki. A
motor stoi tam - wskazał palcem w przestrzeń za mną - jest tam daszek,
pod którym możesz się schować, ja zaraz wrócę. - Już odwracał się na
pięcie, kiedy ja popatrzyłam się na niego jak na rasowego idiotę.
- Nie boisz się, że
odjadę, a ty nigdy więcej nie zobaczysz swojego motoru? - To oczywiste, że
bym tego nie zrobiła, jednak myślałam, że to jestem tą najbardziej łatwowierną
osobą w towarzystwie, kiedy on chyba właśnie przebijał moją pozycję.
Spojrzał się na mnie
dziwnie, po czym podszedł bliżej. Uniosłam na niego wzrok, a on uśmiechnął się
lekko, po czym ujął moją twarz w dłonie, a ja zastygłam w jednej pozycji
sparaliżowana. Ciepło rozlało się po moim ciele, gdy jego usta dotknęły mojego
czoła.
- Gdybyś chciała, już
dawno byś to zrobiła - rzucił przez ramię, odchodząc, a ja patrzyłam za
nim, dopóki nie zniknął za zakrętem. Wzięłam głęboki wdech, zaciskając w dłoni
kluczyki.
Odwróciłam się i z
mieszanymi uczuciami podążyłam w stronę maszyny. Wbiłam wzrok w ziemię, chcąc
już w końcu być w domu, przestać o tym wszystkim myśleć. O wszystkim, o nim.
Wycisnęłam wodę z
włosów, będąc już blisko motoru. Nawet nie wiedziałam, o której miałam lot do
Japonii, w mojej torebce panowała istna powódź, a ja poważnie zaczęłam się
martwić o jej zawartość. Zatrzymałam się przy motorze.
Byłam całkowicie
zamyślona, przez co nie poczułam od razu, jak ktoś złapał mnie za łokieć,
obracając. Kluczyki z łoskotem upadły na asfalt, gdy tylko uniosłam swój wzrok,
a czyjś oddech podrażnił moje usta.
- I to ja jestem
dziwkarzem, tak?
1. Przepraszam, że nie odpisałam na komentarze pod ostatnią notką. Zrobię to niedługo!
2. To zakończenie, to coś w stylu "heheheh... Akemii Skurwiel", choć oczywiście nie wyszło mi tak, jak jej. Musicie wybaczyć [*]
3. Dużo Jacka, mało Saska. Nie ukrywam, ale ulegnie to zmianie, a może nie? ;> Jack miał swego czasu wiele fanek, więc mam nadzieję, że są one po tym rozdziale usatysfakcjonowne ;]
4. Rozdział jest słaby i wiem o tym. Po prostu miałam teraz mnóstwo na głowie i chodzę jak cień siebie. Nic na to niestety na razie nie poradzę. Zacznę funkcjonować dopiero od środy.
5.Nowy blog Shee!
6. Rina wróciła do pisania!
Naprawdę warto zajrzeć B|
7. Eee, to chyba tyle. Nie usnęliście po drodze, prawda? xd Jack miał swego czasu wiele fanek, więc mam nadzieję, że są one po tym rozdziale usatysfakcjonowne ;]
Bywajcie!
Ach, litości Shee!!!! Takie zakończenie!!!! A myślałam, że to Akemii jest tą złą ^^
OdpowiedzUsuńCo za zakończenie. Nie no, koniec komentarza. .___.
OdpowiedzUsuńWróciłam! xD
UsuńNawet nie uwierzysz jaka moja pamięć jest krótka, musiałam czytać drugi raz rozdział, aby sobie to przypomnieć co w nim było (chyba, że to wina shannaro, którego też wczoraj czytałam i mi się wszystko pomieszało. ;c).
Bosche. Jack. Słooodki! <33 Po prostu ah i oh, yhm.
Czekaj, ja już nie wiem... Sakura jest w ciąży czy nie? Pogubiłam się... .___.
No, Sasuke (chyba... xD) jest (nieoficjalnie i i na sześć słów. .__.). Będzie, będzie zabawa. :D
Pozdrawiam i przepraszam za krótki komentarz, ale dzisiaj ciężko myśląca jestem. .___.
Tego czy jest czy nie, to ona sama jeszcze nie wie :>
UsuńNie będzie zabawy! Tylko pot, krew i łzy xd
I tak doceniam chęci xD
Trzymaj się :D
To chyba pierwszy raz, jak komentuję tego bloga. Wybacz, po prostu jestem kiepska w pisaniu komentarzy. Ale po przeczytaniu tego rozdziału musiałam to w końcu zrobić.
OdpowiedzUsuńNigdy nie byłam jakąś wielką fanką SasuSaku, ale dzięki Tobie i Akemii to się zmieniło. Niemal codziennie tu zaglądam z nadzieją, że pojawi się coś nowego. Uzależniłam się, dziewczyno :)
Patrząc z perspektywy czasu zrobiłaś ogromny postęp w pisaniu i muszę Cię za to pochwalić. Kiedyś, jeszcze przed poprawieniem rozdziałów na Uchiha-Kyodai, trafiłam tam i, szczerze mówiąc, przeczytałam ledwie kilka rozdziałów. Kiedy wróciłam tam po dłuuugim czasie, nie wierzyłam własnym oczom. Było bardzo dobrze. Ale to, co czytam tutaj, to jest dopiero mistrzostwo. Zakochałam się w opisach <3
Podoba mi się to, że postaci nie są robione na jedno kopyto. Każda jest wyjątkowa i inna, ma swoje własne cechy i właśnie to kocham. Nie są też sztuczni.
Akcja jest, wciąż coś się dzieje (nie to, co u mnie). Mam wrażenie, że nie pogubiłaś się w niej i to się ceni i u zawodowych pisarzy, i u pisarzy-amatorów.
A teraz może przejdę do rozdziału...
Jack jest słodki <3 Dobrze, że pojawił się z powrotem :) Mam nadzieję, że szybko nie zniknie. Rycerz na motorze <3 Świetnie zaopiekował się Sakurą. Gdyby nie to, że jest jeszcze Sasuke, to jemu kibicowałabym.
No i Uchiha! Jak on mógł tak od razu się zgodzić, coo? W dodatku, nawet nie poinformował Sakury o swoich planach! Smuteczek :( Na miejscu Saki też bym od niego uciekła.
Ale i tak jestem jak najbardziej za tym, by wrócili do siebie :)
A teraz zdradzę dlaczego zdecydowałam się w końcu skomentować. Chciałam tylko napisać, co mnie rozbawiło w tym rozdziale: to, że Jack idzie w SAMYCH skarpetkach, a Sakura nawet nie reaguje, haha xd
Pozdrawiam,
A.g.a.
Witam! Nowi komentujący zawsze strasznie mnie cieszą - nie ujmując stałym, gdyż tych wychwalam ponad wszystko! :D
UsuńJeny, nawet nie wiesz, jakimi wielkimi komplementami sypiesz, kobieto xd Za Akemii to ja podążam i jeszcze długa droga przede mną ;]
Kyodai XDDD Wybacz, ale chyba do końca życia będę reagować w ten sposób XD I tak cud, że to kilka przeżyłaś, bo domyślam się, że musiało być ciężko xd
Rzeczywiście pierwsza, a druga część Kyodai to dwa różne światy, a Karuzela w zamyśle miała być idealna - nie jest ;_; lecz teraz ta chętka przeskoczyła mi na Kesshite i zamierzam tam ogarnąć wszystko na tip top B|
Starałam się nie pogubić i jeśli uważasz, że mi się udało, kłaniam się w pas :D
Jack, hehe B| Nie, no przecież nie wpadnie przypadkowo pod ciężarówkę ]:->
Powiedz mi tylko, o jakie skarpetki ci chodzi? xD Myślałam nad tym długo, ale nadal nie potrafię ogarnąć xD
Pozdrawiam i dziękuję za komentarz :D
No, o ten fragment, w którym wchodzi wraz z Sakurą do jego domu. Ona ściąga jego kurtkę, podczas gdy on idzie do kuchni w samych skarpetkach :)
UsuńAch, okej xD
UsuńJuż wiem co i jak :D
Karuzela, jak fajowo. Już myślałam, że nie zdążysz.
OdpowiedzUsuńDużo Jack'a. Mało Sasydża. Da się przeżyć.
Przeczuwam, że w następnym rozdziale czeka nas jakiś przełom.
Ale co do tego... To był fajny. Urzekło mnie przedstawienie Króla Lwa, a że temat wchodzenia wszędzie bez biletu jest mi dość bliski, to przyjemnie się o tym czytało. Sama chciałabym zobaczyć taką Else z lodu...
Wcale nie było słabe. Było fajne. Takie... pozytywne. Dla odmiany. Mimo chwil nostalgii i tych zamartwiań Sakury...
Zakończenia al'a "Akemii skurwiel" stały się ostatnio w internetach bardzo modne... Jak my je uwielbiamy. Ty przynajmniej nie załatwiłaś mi dożywotnich schiz przy oglądaniu Shreka "-.-
No nic, kończę :)
Pozdrawiam
Me
Ja nie zdążę? Ka? B|
UsuńNo jakiś przełom nas czeka, rzeczywiście :D
"Takie... pozytywne" - to cała reszta jest naszpikowana depresyjnym nastrojem? xD
Jeszcze nie załatwiłam ci schiz, jeszcze :>
Pozdrawiam! :D
Uwielbiam Twojego bloga ♥. Ten rozdział różni się od innych, bo dużo Jacka :D. Jednak ja wolę Sasuke, mam nadzieję, że w następnym będzie go więcej <3. Ta końcówka sbhdanhdjak *o* cudowna! Nie mogę się doczekać nowego rozdziału!
OdpowiedzUsuńJak zawsze, muzyka świetna ♥. Kocham Twoje playlisty! :3
Pozdrawiam, Bella.
To jak, jednak Sasek, hm? Ja już sama się powoli gubię. W moim internetowym życiu jest tyle miłości xD
UsuńMuzyka, niach :3
Rozdział może być trochę później niż zwykle, ale o tym jeszcze napiszę na fp ;]
Pozdrawiam :D
Jestem pierwszy raz na tym blogu i jak zaczęłam, tak musiałam przeczytać wszystkie rozdziały za jednym podejściem ;). Bardzo podoba mi się pomysł na fabułę bo jest jeszcze nieoklepany jak na większości portali. Bardzo fajnie piszesz - płynnie się czyta ;). Choć w tajemnicy Ci powiem, że nie jestem fanką pary SasuSaku - jest tego po prostu za dużo w internecie (przesyt). Za to bardzo podoba mi się Jack <3. Jak dla mnie to powinien być kimś więcej niż przyjacielem Sakury ;). Powodzenia. Trzymam kciuki za rozwój bloga i z niecierpliwością czekam na następny rozdział - więc nie torturuj mnie długo ;)
OdpowiedzUsuńWitam ;]
UsuńOh, znów ktoś nowy! :3
Ktoś chwali moją fabułę, to jak... wygrać w totka, serialnie xd
Proszę bardzo, głos na Jacka B|
A ja nadal się waham xD
Następnym razem - mam nadzieję - podpisz się nickiem, żebym mogła cię z kimś utożsamić ;]
Pozdrawiam! :D
Ha! W końcu znalazłam czas, aby jeszcze raz móc przeczytać rozdział :D (wszystko powoli się przenosi, dlatego miałam czas, aby usiąść i przeczytać :D ) już znasz moje zdanie, na temat tego rozdziału, słaby on nie jest, jak już chcesz być taka krytyczna dla siebie to uplasuj się na "poprawny", ja ci wystawiam dobry :D a końcówka to już w ogóle na ostro :D no, no, no :D Sakura ma być z Saskiem, to definitywnie :D w końcu takie założenie tego bloga :D chyba że zmienisz cały wygląd i nazwę :D ale nie wiem czy to nie za dużo zachodu :D jednak ostateczna decyzja należy do ciebie :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
My już sobie wszystko wyjaśniłyśmy, kochana xd
UsuńSesyja zakończona :>
OdpowiedzUsuńWakacje, takie piękne ♥
I jak egzamin?
Mam gratulować czy szykować się na skopanie kilku osób?xd
Trochę się martwię, że nic nie piszesz.. Wszystko dobrze? Dobrze, się czujesz? ♥
Jestem w szoku.. cały czas się zastanawiam, co ja bym zrobiła na miejscu Sakury .. ale chyba.. chyba to samo? Jack jest niesamowity, że po nią przyjechał, przecież nie musiał, nie zna ją i takie tam. Jak dobrze, że są ludzie, którzy mają dobre intencje i chcą, po prostu komuś pomóc.
Hahah, tylko chciała hot doga? ;d
"Szybko weszłam na facebook'a, mając nadzieję, ze Miku będzie dostępna." a nie "że"? ♥
Ohhhhh, Jack jest uroczy, prawdziwy gentelmen:)
Gdzie takich znaleźć? Gdzie? Jakieś ogłoszenie trzeba wywiesić?
( Chociaż, nie oszukujmy się.. ciągle wolę Saska -.- najlepiej
z tatuażami, uuuuh ;d )
"Kiedyś byli rycerze na białych koniach, lecz ewoluowali na tych na czarnych motorach."
Ekhem.. kierowcę tira, jeszcze idzie zrozumieć.. ale nie dziadka sikającego na tyłach dworca autobusowego.. Kiedy zapomnę to co widziałam? O.o
Znowu to napiszę, ale Jack jest kochany.. ( "Po prostu się zamknij" ) - Elsa, Król Lew ♥ świetny pomysł ;d
Ja też chcę na taką "randkę" ;d
"- I to ja jestem dziwkarzem, tak?"
aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!
Sasek ją znalazł! Znalazł!
O jaaaaaaaa, chcę dalszą część juuż! ;d
Teraz się będzie działo;d Będą na siebie krzyczeć! I na pewno Jack się wtrąci! Uhuhu ♥ A najlepiej wyjdzie, jak ona nie będzie w ciąży (czekamy na wizytę u lekarza -.-' )
Weeenyyy :*
p.s Co zauważyłam? Na końcu linijki:
"z, w, w, i, a, z, w, a, z, i, w, i, a, i, w, a, i, a, i, w, a, w, w, i, i, z, w, i, w, a, a, w, z, z, z, i, a."
I tak, specjalnie przepatrzyłam cały rozdział po raz kolejny :*
p.s.2 - Piosenka "Try" powala *_* a "Broken strings"? Ahhh, Shee :)
p.s.3 doszłam do "Troublemaker" o jaaaaaaaa goooooo! Kto zrobił taką cudną wersję?
Zdałam! <3
UsuńRozumiem twoją traumę xD
No znalazł, znalazł. Nie wiem, co z tego wyjdzie, a dziś nie mam już siły myśleć. Za dużo pisania na jeden dzień xD
Będę pilnować tych pojedynczych literek, no xdd
Max :D
https://www.youtube.com/watch?v=cXpveATQ_lM&feature=kp
Pozdrawiam! <3
Mi się rozdział całkiem podobał, chociaż chętnie bym sobie poczytała o tym jak Sasuke rozpiernicza (przepraszam za słownictwo) cały hotel gdy dowiaduje się o zniknięciu Sakury, albo inna wersja hard: topi się w kiblu nie mogąc pogodzić się ze stratą. Oczywiście ta pierwsza bardziej pasuje, ale zakończeniem zniszczyłaś wszystkie moje oczekiwania. Jednak, takie zakończenia są najlepsiejsze! Dobry Jack nie jest zły tym bardziej, że Sasek jest o niego zazdrosny hłech, hłech. Już to widzę po prostu jak obydwoje wybuchają i na siebie wrzeszczą, Sasuke nie pozwala Sakurze dojść do słowa, a ona tak samo. I zjawi się rycerz na czarnym motorze (tylko że bez motoru) i ich ułagodzi. A potem nie wiem co będzie. Nie wiem czemu, ale po akcji na Kyodai niebezpiecznie wyczuwam sad-end. Ćśśśśś, nic nie mówiłam. Ma być słodko i wesoło aż rzygnę tęczą. Boże nagle mam natłok myśli. Bo nawet by mi pasowało, żeby Sakura była z Jackiem, choć wcześniej miałam na to wylane. Teraz uważam, że jest uroczy i kochany. Choć jak znam ciebie jeszcze wyciągniesz jakieś mroki z jego przeszłości czy coś w ten deseń. Nie wiem czemu, ale ten rozdział bardzo pobudził mnie do wywodów. Ale to chyba dobrze, nie?
OdpowiedzUsuńI na koniec jeszcze komentarz dotyczący sikającej świni. Skąd się biorą takie wiejskie chamy? A tym bardziej, że każda stacja ma WC. Tylko w niektórych wystarczy kupić głupie skitelsy żeby skorzystać. No naprawdę. Niektórzy faceci nie myślą. A mówię to dlatego, że sama miałam podobną sytuację, kiedyś, fuj...
Więc powiem jeszcze raz, że bardzo mi się podobało, no i te Disney'e - genialny pomysł, też chcę. Oby tak dalej, pozdrawiam :)
Wiesz, co? Zastanawiałam się nad opisaniem tego, jednak doszłam do wniosku, że wasza wyobraźnia zrobi to lepiej :>
UsuńNawet dali sobie po mordzie! No patrz, jakie brutale ._.
Tak. Jack jest uroczy i kochany, mrrr :3 Oczywiście, że dobrze! Lubię czytać ludzkie wywody :D
Większość facetów nie myśli xD
- O czym myślisz?
- O niczym.
</3
Pozdrawiam :D
Chcę przeczytać o Sasuke demolującym hotelowy pokój *-* Hmm szkoda mi Sakury jest w dość nieciekawej sytuacji, rodzina Uchiha traktuje ją jak bezwartościowy przedmiot z którym sama się utorzsamia. Bardzo niska samoocena. Rozdział daje do myślenia,znaczy się pobudza wyobraźnię. W mojej głowie pojawiło się tysiąc wersji przyszłych wydarzeń ;p Szczerze to najlepiej jak Sakura nie będzie w tej ciąży oooo a on niech zje buta ;o
OdpowiedzUsuńAle czo to za zakończenie nooo ;c ja tu zaraz walne protest ,zwołam ludzi wyjdę z tabliczkami itp ;c matko ;c A no i spódniczka hula <3 Moja ulubiona baaajaaa <3 Timon <3
Połączenie tego co najbardziej kocham <3 jesteś geniuszem :o ^^
Pozdrawiam i ciepło całuję <3
Polly-chan ^^
PS: Zapraszam Cię do mnie :) Mam nadzieję,że kiedyś zaglądniesz w moje skromne progi ^^:3
Zje buta? xD
UsuńZakończenie musiało takie być, ej :>
Cieszę się, że pobudziłam twoją wyobraźnię. Chociaż tyle w życiu osiągnęłam XD
Pozdrawiam i dziękuję :D